Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 października 2017

SZCZEGÓLNA TEORIA WIELKOŚCI

Albert Einstein uważany jest niemal bezdyskusyjnie za największego intelektualistę wszechczasów ponieważ stworzył teorię względności, której większość ludzi (w tym Ja) nie jest w stanie matematycznie zrozumieć. Co więcej, nie otrzymał za nią nawet nagrody Nobla, ponieważ początkowo uważaną ją tylko za filozoficzną spekulację. Uhonorowano go dopiero później za odkrycie efektu fotoelektrycznego. Wiemy jednak, że teoria względności to nie czcza gadanina, bo zawdzięczamy jej takie dobrodziejstwa jak broń atomową. Żeby było jeszcze śmieszniej, wielki fizyk był zagorzałym pacyfistą. – Wojsko, ten najgorszy wytwór życia stadnego, napawa mnie wstrętem. Bohaterstwo na rozkaz, bezsensowna przemoc i cała ta obmierzła paplanina, którą nazywa się patriotyzmem! Serdecznie tego wszystkiego nienawidzę – wyznawał geniusz. Oprócz brawurowej teorii, w której nawet prawa fizyki są względne, gadatliwy naukowiec z fryzurą hipisa zasłynął też z szeregu błyskotliwych cytatów, z których wyłania się obraz kpiącego z ludzkości błazna.


Ostatnio za sumę 1,3 mln dolarów zlicytowano jego „teorię szczęścia”, którą na świstku papieru wręczył kiedyś chłopcu hotelowemu zamiast napiwku. W przeciwieństwie do teorii względności, einsteinowską teorię szczęścia intelektualnie wszyscy jesteśmy w stanie przyswoić. Gorzej z jej realizacją mentalną. – Spokój i skromne życie przynosi więcej szczęścia niż pogoń za sukcesem i wynikający z niego niepokój – brzmi kosztowna sentencja godna zarazem najwybitniejszego umysłu i Ferdynanda Kiepskiego. Einstein swoje teorie tworzył bowiem z czystej ciekawości, a ambicjonalne skłonności jednostek i społeczeństw uznawał za infantylne. Żyd który przez abstrakcyjne rozważania nad naturą czasu i przestrzeni  przyczynił się niechybnie do zakończenia drugiej wojny światowej gigantycznymi eksplozjami w Kraju Kwitnącej Wiśni, nie tylko wojnę, ale cały ten zgiełk potocznie nazywany „prawdziwym życiem” uważał za przereklamowany. Oczywiście miał swoje słabości – pociąg do tytoniu czy coraz to nowych kobiet, ale jak sam przyznawał najważniejszą rzeczą było dla niego obcowanie z tajemnicą Wszechświata. Wobec niej wszelką aktywność uważał za wtórną. Zanim bowiem przystępował do działania zawsze pytał „dlaczego”.

Odpuść sobie, wyluzuj, zajmij się myśleniem, medytuj – tak lapidarnie można by streścić filozofię życiową Alberta. Bo jak twierdził, nie był szczególnie uzdolniony, tylko nad wyraz ciekawski. Oczywiście naukowcy z przyjemnością zweryfikowali tą anegdotę, po biologicznej śmierci przetwarzając jego mózg (czyli jego samego) na mumię we formalinie. Resztę, jako bezużyteczną z naukowego punktu widzenia, spalano, a prochy wsypano do rzeki. Okazało się, że jego mózg miał wyjątkowo dużo komórek glejowych, usprawniających przesył informacji. Taki mózg można by nazwać szczytowym osiągnięciem ewolucji, gdyby nie to, że „celem” (o żadnej celowości nie ma tu mowy) ewolucji gatunków nie było stworzenie super-mózgu. Po prostu większy mózg ułatwiał replikację materiału genetycznego i dlatego rozprzestrzeniał się jako modelowy. Przy czym chodziło tu tylko o pewien „wymagany” jego poziom, a nie zdolność do snucia pojebanych spekulacji. Z tego powodu „jajogłowi” nie cieszą się szczególnymi względami u płci przeciwnej. Co by zresztą nie mówić o Einsteinie, choć był dosyć kochliwy nie został symbolem seksu (chyba, że ktoś ma takie fantazje).

W swej skłonności do zadumy był jednak arcyludzki. Jeśli człowieczeństwo jest w świecie przyrody szczególną wartością (a zapewne jedyną, bo tylko my umiemy wartościować), to wiąże się ono z popędem do myślenia, czyli budowania teorii na podstawie zaobserwowanych zależności. Tak jak władzą czy pieniędzmi upajać się można samym myśleniem, ale to już wyższa szkoła jazdy. To odlot którego doznają zatracający się w sztuce artyści czy sawanci pochłonięci dociekaniem. To właśnie był naturalny, psychodeliczny „haj” niezrównanego myśliciela. Choć sam w sobie był geniuszem, korzystał przy tym z wiedzy jaką w ciągu stuleci udało się zgromadzić całej ludzkości. Bo geniusz zawsze gotowy jest poszukiwać, a nie kategorycznie się wymądrzać. – Aby ukarać mnie za moją pogardę dla autorytetów, los sprawił, że sam zostałem autorytetem – drwił sam z siebie. I kto wie czy to właśnie ten dystans do całego towarzyszącego jemu zamieszania nie był właśnie szczególną miarą jego wielkości. Najważniejsze jest to co mamy w głowach. Pozdrawiam Wszystkich!!!  

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz