Albert Einstein uważany jest niemal bezdyskusyjnie za
największego intelektualistę wszechczasów ponieważ stworzył teorię względności, której większość ludzi (w tym Ja) nie jest w stanie matematycznie zrozumieć. Co więcej, nie otrzymał za nią nawet nagrody Nobla, ponieważ początkowo uważaną ją tylko za filozoficzną spekulację. Uhonorowano go dopiero później za odkrycie efektu fotoelektrycznego. Wiemy jednak, że teoria względności to nie czcza gadanina, bo zawdzięczamy jej takie dobrodziejstwa jak broń atomową. Żeby było jeszcze śmieszniej, wielki fizyk był zagorzałym pacyfistą. – Wojsko, ten
najgorszy wytwór życia stadnego, napawa mnie wstrętem. Bohaterstwo na rozkaz,
bezsensowna przemoc i cała ta obmierzła paplanina, którą nazywa się
patriotyzmem! Serdecznie tego wszystkiego nienawidzę – wyznawał geniusz.
Oprócz brawurowej teorii, w której nawet prawa fizyki są względne, gadatliwy
naukowiec z fryzurą hipisa zasłynął też z szeregu błyskotliwych cytatów, z
których wyłania się obraz kpiącego z ludzkości błazna.
Ostatnio za sumę 1,3 mln dolarów zlicytowano jego „teorię
szczęścia”, którą na świstku papieru wręczył kiedyś chłopcu hotelowemu zamiast
napiwku. W przeciwieństwie do teorii względności, einsteinowską teorię
szczęścia intelektualnie wszyscy jesteśmy w stanie przyswoić. Gorzej z jej
realizacją mentalną. – Spokój i skromne życie przynosi więcej szczęścia niż
pogoń za sukcesem i wynikający z niego niepokój – brzmi kosztowna sentencja
godna zarazem najwybitniejszego umysłu i Ferdynanda Kiepskiego. Einstein swoje
teorie tworzył bowiem z czystej ciekawości, a ambicjonalne skłonności jednostek
i społeczeństw uznawał za infantylne. Żyd który przez abstrakcyjne rozważania
nad naturą czasu i przestrzeni
przyczynił się niechybnie do zakończenia drugiej wojny światowej
gigantycznymi eksplozjami w Kraju Kwitnącej Wiśni, nie tylko wojnę, ale cały
ten zgiełk potocznie nazywany „prawdziwym życiem” uważał za przereklamowany.
Oczywiście miał swoje słabości – pociąg do tytoniu czy coraz to nowych kobiet,
ale jak sam przyznawał najważniejszą rzeczą było dla niego obcowanie z
tajemnicą Wszechświata. Wobec niej wszelką aktywność uważał za wtórną. Zanim
bowiem przystępował do działania zawsze pytał „dlaczego”.
Odpuść sobie, wyluzuj, zajmij się myśleniem, medytuj – tak
lapidarnie można by streścić filozofię życiową Alberta. Bo jak twierdził, nie
był szczególnie uzdolniony, tylko nad wyraz ciekawski. Oczywiście naukowcy z
przyjemnością zweryfikowali tą anegdotę, po biologicznej śmierci przetwarzając
jego mózg (czyli jego samego) na mumię we formalinie. Resztę, jako bezużyteczną
z naukowego punktu widzenia, spalano, a prochy wsypano do rzeki. Okazało się,
że jego mózg miał wyjątkowo dużo komórek glejowych, usprawniających przesył
informacji. Taki mózg można by nazwać szczytowym osiągnięciem ewolucji, gdyby
nie to, że „celem” (o żadnej celowości nie ma tu mowy) ewolucji gatunków nie
było stworzenie super-mózgu. Po prostu większy mózg ułatwiał replikację
materiału genetycznego i dlatego rozprzestrzeniał się jako modelowy. Przy
czym chodziło tu tylko o pewien „wymagany” jego poziom, a nie zdolność do
snucia pojebanych spekulacji. Z tego powodu „jajogłowi” nie cieszą się
szczególnymi względami u płci przeciwnej. Co by zresztą nie mówić o Einsteinie,
choć był dosyć kochliwy nie został symbolem seksu (chyba, że ktoś ma takie
fantazje).
W swej skłonności do zadumy był jednak arcyludzki. Jeśli
człowieczeństwo jest w świecie przyrody szczególną wartością (a zapewne jedyną,
bo tylko my umiemy wartościować), to wiąże się ono z popędem do myślenia, czyli
budowania teorii na podstawie zaobserwowanych zależności. Tak jak władzą czy
pieniędzmi upajać się można samym myśleniem, ale to już wyższa szkoła jazdy. To
odlot którego doznają zatracający się w sztuce artyści czy sawanci pochłonięci
dociekaniem. To właśnie był naturalny, psychodeliczny „haj” niezrównanego
myśliciela. Choć sam w sobie był geniuszem, korzystał przy tym z wiedzy jaką w
ciągu stuleci udało się zgromadzić całej ludzkości. Bo geniusz zawsze gotowy
jest poszukiwać, a nie kategorycznie się wymądrzać. – Aby ukarać mnie za
moją pogardę dla autorytetów, los sprawił, że sam zostałem autorytetem –
drwił sam z siebie. I kto wie czy to właśnie ten dystans do całego
towarzyszącego jemu zamieszania nie był właśnie szczególną miarą jego wielkości.
Najważniejsze jest to co mamy w głowach. Pozdrawiam Wszystkich!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz