Amerykańska armia chciała wykorzystywać LSD jako
rozpylaną na polu bitwy broń psychochemiczną, a CIA jako środek kontroli
umysłu. Z tego powodu testowano substancję na ludziach. Jeden z ochotników
którzy poddali się odpłatnie badaniom, przyszły pisarz Ken Kesey, stał się w
ten sposób „pierwszym hipisem Ameryki”. Po uświadomieniu sobie potencjału
badanego specyfiku, wraz z artystyczną trupą Weseli Jajcarze, podróżował po
kraju kolorowym autobusem siejąc psychodeliczny ferment jeszcze przed słynnym
„latem miłości” w San Francisco. Można powiedzieć, że był honorowym gościem
tego zlotu buntowników, którego animatorzy przygotowali nową ofertę kulturową
dla amerykańskiej młodzieży. Kultura kwasu odrzucała dotychczasowe wartości,
purytańską obyczajowość, kult pieniądza i sukcesu, a przede wszystkim wojnę. W
ten sposób to co miało być narzędziem wojny stało się natchnieniem pacyfistów. To
co miało ograniczać umysł wyzwoliło go. Kontrkultura stała się ruchem na tyle
masowym, że pod jej naciskiem wycofano z Wietnamu amerykańskie siły zbrojne.
Istotą każdego eksperymentu jest jego zasadnicza nieprzewidywalność. Eksperyment jest
zawsze próbą, testem. Kesey doświadczenie psychodeliczne nazywał „próbą kwasu”.
Jeśli smutni panowie z organizacji rządowych naprawdę chcieli stworzyć serum
prawdy, to okazało się, że prawda o człowieku jest wznioślejsza niż kłamstwa
które go krępują. Że ludzie tak naprawdę nie chcą abstrakcyjnych norm,
obrastania w przedmioty i tytuły, stresu ani zajadłej walki. Że ludzie chcą
miłości i wolności. Uwierzyli jednak kłamcom, którzy wmówili im, że konwenanse,
osiągnięcia i pieniądze są do tego potrzebne – że musimy sprostać oczekiwaniom.
Przeprowadzone przez australijską pielęgniarkę Bronnie Ware wywiady z osobami
umierającymi pokazały, że konający zazwyczaj żałują tego, iż zbyt ciężko
pracowali i nie mieli odwagi żyć tak jak chcieli. Choć niczego nie możemy
zabrać do grobu z pewnością szczególną pociechą na łożu śmierci jest duża
zawartość życia w życiu. Oczywiście o ile nasz mózg jest jeszcze to sobie w
stanie przypomnieć.
- Jest dla mnie zaiste zagadką dlaczego ludzie traktują
swoją pracę tak piekielnie poważnie. Dla kogo? Dla siebie? Przecież za chwilę
nas tu już nie będzie. Dla rodziny? Dla potomności? Nie. Zatem zagadka
pozostaje zagadką – zastanawiał się jeden z najgenialniejszych umysłów
ludzkości Albert Einstein. Nie sposób zignorować pożytków jakie jednostka i
społeczeństwo czerpią z pracy, lecz dziś już wyraźnie widzimy dokąd wiedzie
stały rozwój gospodarczy i wzrost produkcji. A mianowicie do kreowania coraz to
nowych potrzeb zapewniających przetrawienie zalewającego rynek towaru. Rodzi
się więc pytanie, czy żyjemy po to żeby mieć. Lecz często musimy mieć żeby żyć
– a przynajmniej żeby funkcjonować w świecie jako „ktoś”. I to napędza błędne
koło kapitalizmu w którym celem gospodarki staje się bezustanne poszerzanie
materialnego dobrobytu, aż do permanentnego absurdu. Karmimy rynek żeby mógł
nas żywić coraz nowymi zabawkami i trofeami, zamiast zatopić się, pogrążyć,
odetchnąć w swojej wewnętrznej otchłani – kontemplacji, pasji, życiu „tu i
teraz”, a nie planowaniu go.
Co by o tym nie sądzić kwasowa rewolucja lat
sześćdziesiątych wywarła ogromny wpływ na kulturę dwudziestego wieku. Opatrznie
rozumiana przez tych którzy szukali w niej płytkich przyjemności straciła
moralną moc, ale wyklarowane wtedy idee nadal kontestują pseudomoralność,
komercję i polityczny cynizm. Przetworzona i oswojona symbolika stała się
jednak częścią popkultury, która ochoczo wchłonęła modę na pacyfki, koraliki,
rzemyki i całe to badziewie. Muzycy do dziś inspirują się brzmieniami
towarzyszącymi tamtym legendarnym wydarzeniom, a stosowane przez hipisów
psychodeliki zostały zaprzęgnięte do celów tak przyziemnych jak podnoszenie
wydajności pracy. W słynnej Dolinie Krzemowej wśród programistów i inżynierów
szerzy się obecnie moda na tak zwany microdosing, czyli zażywanie mikrodawek
LSD lub grzybów halucynogennych w celu optymalizacji pracy mózgu i zwiększenia
kreatywności. Psychodeliczna utopia nie mogła przynieść wyzwolenia tym, którzy
sami się zniewalają – tak jak każda religia czy ideologia która je
obiecywała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz