Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 14 listopada 2017

MODA NA SUKCES

Wszyscy mamy skłonność do koncentrowania życia wokół swoich mocnych stron. Nie jest to nawet wynikiem świadomych wyborów, lecz informacji zwrotnych którymi jesteśmy nagradzani lub karceni za podejmowanie różnych form aktywności. Jeśli coś nam dobrze wychodzi zwykle zyskujemy motywację by kontynuować dzieło. Nieudolne działania natomiast odbierają nam chęci. Rozwijanie swoich talentów wymaga wysiłku i dyscypliny, lecz jest też źródłem radości jaką daje poczucie bycia w czymś dobrym czyli spełnienie. Niestety często w imię „rozwoju” poświęcamy zbyt wiele, co prowadzić musi do emocjonalnego wypalenia przejawiającego się chronicznym niezadowoleniem z rezultatów własnych poczynań. Zdaniem psychologów taka frustracja przybiera już rozmiary społecznej plagi. Nawet rzekomym ludziom sukcesu często zaczyna w końcu brakować wyższego celu, a wtedy rytualne obowiązki stają się tylko koniecznością, a zatem ciężarem.


Stwierdzenie, że każdy z nas jest geniuszem jest z pewnością przesadą, lecz jeśli nie geniuszem to przynajmniej specjalistą w jakiejś dziedzinie. Bo każdy z nas ma jakieś zainteresowania – z wyjątkiem pewnej grupy wiecznie znudzonych cymbałów. Uprawianie swojej pasji pozwala nam między innymi być w czymś lepszym od ogółu. Jest to jedna ze ścieżek podtrzymywania powszechnego złudzenia nadprzeciętności. Otóż każdy z nas (a przynajmniej zdecydowana większość) ocenia się wyżej od przeciętnej, co siłą rzeczy przeczy statystyce. Ale nie wynika to jedynie z tendencyjnego subiektywizmu i błędów atrybucji. Oceniając się ludzie przyjmują różne obiekty oceny, tym samym kultywowane przez siebie wartości i zdolności uznając za szczególnie ważne. Na przykład dzięki swojej znajomości wybranej dziedziny można postrzegać się jako osobę szczególnie błyskotliwą na tle ludzkości, nie zważając na swoją ignorancję we wielu pozostałych. Dzięki temu możemy się cieszyć swoją różnorodnością.


Zważywszy na wspomniane wcześniej niebezpieczeństwo wypalenia się naszego entuzjazmu sprowadzanie życia do jednej „obiektywnej” skali (tak zwanego statusu społecznego), wydaje się raczej hamować niż stymulować spontaniczność doznań. Zamiast się bowiem w nich odnajdywać pytamy najpierw co z tego będziemy „mieć”. Tymczasem zasadniczo nasza potrzeba posiadania wykształciła się żeby ułatwiać „bycie”, a nie na odwrotnie. Lubię czasem fantazjować jak to jest mieć dużo forsy, bo sądzę, że posiadanie jej ułatwiłoby mi funkcjonowanie, ale kto wie czy nie byłaby to po prostu iluzja. W końcu kupowanie uznania redukuje dysonans poznawczy do postaci transakcji. Paradoksalnie najbardziej cenimy w życiu rzeczy których zdobycie kosztowało najwięcej wysiłku i środków. Po serii zmasowanych starań prawie zawsze dochodzimy do wniosku, że „było warto”, choć często jest to jedynym możliwym ich uzasadnieniem. Często dopiero zaangażowanie określa priorytety. To tak jakby człowiek sam nie wiedział co jest dla niego ważne i odpowiedzi szukał w swoim doświadczeniu.


Większość życia poświęcamy pogoni za szczęściem, a nie radości z bycia samym sobą. Przez to szczęście staje się dla nas niemal mitycznym tworem, kamieniem filozoficznym czy Świętym Graalem, a nie samą esencją egzystencji. Twierdzimy wręcz, że w życiu piękne są tylko chwile. Uważamy bowiem, że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za to ile z niego czerpiemy satysfakcji. Że inni powinni nam „dać” szczęście. Ale czy my sami mamy moc uszczęśliwiania innych? Zacznijmy od siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz