Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 października 2015

WIECZNOŚĆ RETROSPEKTYWNA

Edward Starucha stwierdził kiedyś, że jeśli coś się skończyło, to tak jak gdyby nigdy się nie zaczęło. – Cokolwiek prawdziwie się zaczyna, nigdy się nie kończy – napisał. Nic dziwnego, że to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej poezji współczesnej. Z jednej strony buntownik (to zawsze dobrze brzmi), a z drugiej twórca takich właśnie bezkompromisowych „złotych myśli”. Przekonanie to zresztą nie było zbyt oryginalne. Do dzisiaj w popkulturze pokutują mądrości o tym że prawdziwa miłość, a nawet przyjaźń, nigdy się nie kończy. Dobrze to brzmi, ale z rzeczywistością nie ma wiele wspólnego. Dlatego właśnie Stachura przedawkował leki psychotropowe, podciął sobie żyły i powiesił się. Bo pewnie sobie pomyślał, że w jego życiu nie ma nic prawdziwego. W dodatku uznał, że nie ma już sensu niczego nowego zaczynać. Bo i tak się skończy.

To oczywiste, że wszyscy pragniemy stałości, pewności, wartości absolutnej. Tyle że życie takie nie jest. Szczerze mówiąc jest raczej odwrotnie – wszystko zdycha. Kiedy spojrzę wstecz widzę, jak wiele się zmieniło w moim życiu. Ludzie przychodzą i odchodzą. A czasami to my odchodzimy. Przestają nas łączyć wspólne sprawy, nasze drogi się rozchodzą, szukamy czego innego. To naturalne. Nie da się wiecznie podtrzymywać przy życiu czegoś co staje się martwe. Pozostają wspomnienia. Na ogół pamiętamy zbyt wiele złych chwil, a za mało tych dobrych. Bo emocjonalnie „niszczymy” coś co uważamy za skończone. Ale cokolwiek było, będzie zawsze – nie da się tego wymazać, temu zaprzeczyć, przekreślić tego. Jeśli coś umarło, nie znaczy to że nigdy nie żyło. Wszyscy przyjaciele których miałem byli moimi przyjaciółmi, cokolwiek nas rozdzieliło. Cokolwiek czułem było prawdą, choć z biegiem czasu może mi się wydawać naiwne, dziwne, obce.

O niektórych rzeczach wolałbym zapomnieć. Wstydzę się tego czy tamtego. A najbardziej poniżenia – nie wtedy kiedy byłem poniżany, lecz gdy sam siebie poniżałem. Chciałbym powiedzieć że tak nigdy nie było – że zawsze byłem dumny, znałem swoją wartość, byłem kimś. Jednak cokolwiek było, wydarzyło się. Znam gorycz tak samo jak rozkosz. Czasami śmiać mi się chce z tego o co walczyłem. Najczęściej nie było to bowiem nic szczególnie wartościowego. Bywało że byłem w matni, osaczony, zupełnie sam, miotałem się w pułapce. Wierzyłem w kłamstwa które sam sobie wmawiałem. W wieloznaczne, zamglone, pokrętne obietnice składane mi przez oczywiste żmije. No cóż – jakiś splot wydarzeń kazał mi wierzyć. Ale też kłamać. Bo kłamałem – chciałem być również panem, a nie tylko sługą. Chciałem brać, a nie tylko dawać. Chciałem ostrej zabawy, a nie nudnej rozmowy, telefonów, dąsów, udawania. Pieprzę to. Kiedykolwiek zrobiłem z siebie idiotę, było to żałosne. Tylko nie chwalcie się tym teraz, gdy jesteście więdnącymi różami. Bo pozostaną tylko kolce.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz