Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 11 lutego 2016

TRAGIKOMEDIA

Tradycja europejskiego teatru, podobnie jak całej zresztą kultury, wywodzi się z czasów antycznych. Intelektualny rozmach świata antycznego uczynił sztukę teatralną bardziej niż rozrywką polem egzystencjalnej symulacji. Charakterystyczna jest w tym kontekście tak zwana tragedia grecka. Jej istotą był konflikt tragiczny, przeciwstawiający sobie równorzędne racje, gdzie wybór każdej z alternatyw oznaczał klęskę, bo choć opcje wzajemnie się wykluczały, każda droga wiodła do dobra i zła – wypełnienie powinności pociągało za sobą dylematy moralne i tragiczne konsekwencje. Nieunikniona katastrofa nabierała więc patetycznego charakteru. Porażka ukazywała wielkość człowieka.


Jeśli jednak kogoś można nazwać ojcem europejskiego dramatu, to z pewnością Szekspira, który po ciemnych wiekach średniowiecza (dla teatru z całą pewnością), zadziwił nowatorstwem i przenikliwością. Nie chodzi tu tylko o to, że zrezygnował z tematyki religijnej, co zresztą charakterystyczne było dla całego renesansu. W sposób szczególnie przenikliwy ukazywał psychologię swoich bohaterów, ich emocje i namiętności. Choćby jego  Romeo i Julia stali się postaciami niemal archetypicznymi i to nie tylko w literaturze. Nie mówiąc już o tym, że każdy humanista musi wiedzieć kim był Hamlet, Makbet czy Otello, żeby zrozumieć kulturę pełną odniesień do szekspirowskiego świata.
 

Lecz mimo pewnych ciągot artystycznych przyznać muszę, że dramat nigdy specjalnie mnie nie pociągał. Najbardziej odpychająca w dramacie była dla mnie właśnie jego „dramatyczność”, jakaś górnolotność odrywająca go od przestrzeni naszego życia. Brak w nim plastyczności prozy i lapidarności poezji. Dialogi wydają się niemal serią przeplatających się monologów, co już samo w sobie wyraża pewną sztuczność. Ludzie zwykle nie wyrażają się tak klarownie, a na ogół bredzą coś bez sensu. Nie o tłumionej żądzy, miłości czy nienawiści, fatum albo historii, tylko o śrubkach, wypłatach, promocjach i tym podobnych. Jako młody i popierdolony wrażliwiec jakąś dekadę temu musiałem jednak liznąć trochę „sztuki”. Jeśli coś lubię w dramacie, to z całą pewnością twórczość Bertolta Brechta.

Analizowanie jego dorobku pozostawiam kulturoznawcom. Sam bowiem nie znajduję satysfakcji w rozbieraniu poszczególnych utworów na czynniki pierwsze. Niektórzy nawet Biblię muszą czytać z komentarzem, więc w obiegu znajduje się pewnie wystarczająca ilość materiałów na ten temat. Interpretacje mają to do siebie, że pozbawiają literaturę uroku – wiem to z lekcji polskiego. A sam Brecht trafiać chciał raczej do robotników niż intelektualistów, choć jak to ze sztuką zwykle bywa raczej wyszło odwrotnie. Chętnie czerpał z gatunków niskich, przez co jego teksty wydawać się mogą nieco siermiężne, ale stąd się właśnie bierze jego pazur i wyrazistość. Pomimo negacji metafizycznego sensu egzystencji prawdziwą „nędzę nędzarzy” widział bardziej w ich upadku duchowym, pustce wewnętrznej i moralnej patologii, niż w materialnym ubóstwie. Nie wiem czy zaskoczę Was taką puentą, ale od czasów tragedii greckiej historia zatoczyła tu pewne koło. Bo jak pisze Brecht „człowiek hołduje chętniej dobru niż złu, ale warunki nie sprzyjają mu”. Dlatego nasz dramat jest wieczny.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz