PRL był republiką kolesiów. To znaczy rządziły układy.
Dygnitarze musieli lawirować w swoim własnym i „bratnim” sosie, żeby budować
swoją pozycję. Ale komunizm upadł dlatego, że był sprzeczny z ekonomią i naturą
ludzką, a nie dlatego że roiło się w nim od karierowiczów. Manipulacje, zgniłe
kompromisy i egzotyczne sojusze są immanentnymi cechami polityki. Przywództwo,
jakkolwiek się legitymowało, zawsze wynikało z osobistych ambicji, ale szukać
musiało zaplecza społecznego. Historia polityki pełna jest zatem brudnych
rozgrywek, podstępów i prowokacji. Niemniej każdy władca deklarować musiał, że
robi to wszystko dla dobra ludu. Że on jest tym dobrem – wielkim wodzem, mężem
stanu, pomazańcem bożym. Dzisiejsza demokratyzacja złagodziła oblicze polityki,
co nie znaczy że stała się ona dżentelmeńską rywalizacją. Nadal mamy do
czynienia z bezpardonową walką, lizusostwem, podkładaniem świń i kablowaniem.
Nowe papiery z szafy Kiszczaka to młyn na wodę inkwizytorów
moralności. Człowiek poczęty w grzechu rodzi się brudny i umiera cuchnący, więc
aureole muszą pospadać. Jak mawiał pewien zamieniony w bożka filozof z
Nazaretu, „ kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem”. Tu przecież nie
chodzi o rozliczenia. Posłuchajcie skomlenia tych wszystkich, nagle wielce „medialnych”
mędrców. Jeden z drugim żali się w telewizji, że nie zrobił kariery chociaż był
prawdziwym bojownikiem o wolność. A na szczycie znalazły się resortowe dzieci,
donosiciele i farbowane świnie. Nieszczególnie zajmuje mnie tropienie kto i jak
powiązany był z komunistyczną nomenklaturą, tym bardziej że w erze radosnej
twórczości demaskatorskiej w obiegu krążą setki niesprawdzalnych informacji.
Gdybym ja osobiście zaczął marudzić, że taki czy inny układ nie pozwolił mi się
dorobić i zabłysnąć, zostałbym co najwyżej wyśmiany.
Nie znaczy to, że nie należy poszukiwać prawdy historycznej
o konkretnych postaciach. Jak widzimy jednak prawda jest zagmatwana. Dokumenty
nie są tak twardymi dowodami jak choćby filmy i nagrania rozmów. Ale czy rządzi
prawica czy lewica, ciągle gówno z tego wynika dla ludu polskiego
reprezentowanego przez moją skromną jednostkę statystyczną. Choć struktury
administracyjne i państwowe można postrzegać jako swoistą umowę społeczną,
trzeba przyznać iż nigdy do podpisania takiej umowy nie doszło. Nigdy bowiem
człowiek nie był jednostką nie budującą stada. Wywodzimy się od społecznych
zwierząt. Istnienie wspólnoty jest dla naszego gatunku stanem naturalnym, mamy
to zapisane w genach. W ciągu wieków zmieniało się tylko pojmowanie tej wspólnoty.
Od totemicznego klanu do internacjonalistycznej jedności. Do tej wielkiej
rodziny należymy także my – plemię polskie. Tradycji demokratycznych nie
mieliśmy nawet w okresie międzywojennym. Ale za tą jaką fantazję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz