Łączna liczba wyświetleń

środa, 24 lutego 2016

REWIZJA SYMBOLICZNA

Dla jednych nie ma już Lecha Wałęsy – jest tylko Bolek. Dla drugich teczkowy szał służy wyłącznie niszczeniu narodowych autorytetów. Dynamika sporu ma wymuszać opowiedzenie się po którejś ze stron. Odtąd spór żyje już własnym życiem. Ktoś nazwie kogoś oszołomem, ktoś kogoś zdrajcą. Ktoś się na kogoś obrazi. I nowe pokolenia grać będą w gierki reżyserowane przez starych wyjadaczy. Oto jak ciemny jest lud. Dlatego potrzebuje przywódców. I mitów. Prawda jest zazwyczaj zbyt skomplikowana. Zamiast jednoznacznych morałów zawiera dylematy i wątpliwości. Nie służy to podnoszeniu morale. Udźwignąć prawdę potrafią tylko prawdziwe osobowości, a dla reszty są mądrości ludowe, gazetowe wyrocznie, zabobony i horoskopy. Podstawową funkcją tych fantazji jest nadanie spójności często sprzecznej w różnych aspektach rzeczywistości. Problem w tym, że spłaszcza to jej wieloznaczność.


Tylko głęboka ciekawość i otwartość intelektualna pozwalają wznieść się ponad symbole. Te bowiem formalnie są puste. Symbolizują tylko inne rzeczy – wyrażają jakieś wartości. Jeśli symbolem staje się skonkretyzowane indywiduum, czyni to z niej postać z brązu, a nie z żelaza. Dajmy na to taki Jan Paweł II. Co prawda jako pierwszy papież odwiedził synagogę i meczet, ale było to zupełnie naturalne. Nienormalne było to, że wcześniej religie się zwalczały. Tak jak nienormalne było to, że w Polsce nie było demokracji. Przywrócenie normalności było więc krokiem milowym. W pewnym sensie normalność ta objawia się teraz tym, że możemy obrzucać się błotem. Ale nikt światły nie potrzebował papieskich wskazówek żeby zaakceptować odmienność. Dzisiaj stawiają Wojtyle pomniki za to, że mówił nam oczywiste rzeczy. A przy okazji zapominają, że kościół w tym czasie instytucjonalnie chronił pedofilów, czemu służyły stworzone przez Watykan rozwiązania prawne.


Oczywiste było też to co mówił nam Jezus. Że mamy się kochać, szanować i wspierać. Jego nauki mają jednak znaczenie symboliczne. Jezus był początkowo uczniem Jana Chrzciciela, co dla biografów „mistrza” było kłopotliwe. Przerobili więc chrzest w Jordanie tak, że wmieszali w to świętego gołębia z transcendentalnym ładunkiem. Czemu służył chrzest Jezusa skoro nie zmyciu grzechu pierworodnego, to już niech wyjaśnią Wam tęgie teologiczne głowy. Wiąże się to z jakimś Wielkim Duchem, czy jakoś tak. W każdym bądź razie z tym ptactwem latającym. Przyniosło mu ono w dziobie jakieś mistyczne moce. Wiadomo, że Jezus był wędrownym kaznodzieją, którego nauki zrobiły potem furorę za sprawą Pawła – nawróconego prześladowcy chrześcijańskich żydów. Stworzył on teoretyczny pomost pomiędzy żydowską tradycją a światem hellenistycznym, choć to Jezus pozostał symbolem chrześcijaństwa. W tamtych czasach w Izraelu roiło się od różnych sekt, więc historyczny Jezus nie wydawałby się nam postacią szczególnie zajmującą, gdyby nie dalszy ciąg tej historii. Żaden inny człowiek nie urósł do rangi takiego symbolu jak Jezus, choć symbolika ta jest zupełnie mitologiczna. Prawdą jest natomiast to, że był jednym z nas. Historię często tworzy się będąc po prostu w odpowiednim miejscu i czasie, co nie ujmuje jej doniosłości. 

 Każdy dobry scenarzysta wie jednak, że najważniejsze jest zakończenie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz