Podobno mądrzy rządzą głupimi. Ale może rządzą nimi po
prostu elokwentni. Zresztą jak zwał tak zwał – ci którzy są inteligentni,
zwykle lepiej racjonalizują swoje poglądy, nawet jeśli są one błędne. A co za
tym idzie lepsi są w przekonywaniu, nawet jeśli to do czego nas przekonują nie
ma większego sensu. Historia pełna jest przykładów absurdalnych światopoglądów,
do których udało się przekonać rzesze ludzi. Taka jest zresztą geneza każdej
kultury, opierającej się w swej istocie na wspólnocie przekonań. Każda z nich
lubi rościć sobie prawo do prawdy, postrzegając obcych jako nie znających jej
barbarzyńców. Ludzkość niejedno ma więc imię. Niemniej różnice te odgrywają
coraz mniejszą rolę, ponieważ obywatelom świata udało się już dojść do
porozumienia w wielu kwestiach naukowych.
Można twierdzić – jak jeden ze współczesnych doktorów
islamu, że Ziemia jest płaska, lecz dyskusja taka nie ma już większego
znaczenia. O ile wiedza o kształcie naszej planety jest już powszechna, to
nadal wielu z nas szuka wskazówek w tekstach religijnych z epoki brązu. Tyle że
doszukując się w nich odpowiedzi na nieznane autorom dylematy projektujemy
własne interpretacje lub zawierzamy teologicznym specjalistom, którzy robią to
za nas. I tu zaczyna się przysłowiowe lanie wody. Święte słowa są atramentowymi
plamami w których każdy odnaleźć może to czego szuka – i pewnie w tym tkwi ich
ponadczasowość. Historycznie te same wersety służyły więc do uzasadnień różnych
porządków. Ba, nawet w imię tych samych ksiąg można było wzajemnie się zwalczać.
Religijna wojna trzydziestoletnia pochłonęła 8 milionów
chrześcijańskich istnień. Czy było to moralnie bardziej uzasadnione od
mordowania w imię nacjonalizmu czy komunizmu? U podłoża wszystkich tych
systemów stały oczywiście konkretne interesy, religia czy ideologia może więc
być tyleż inspiracją co instrumentem. Wykładnie zmieniają się wraz ze światem,
zabezpieczając interesy ich głosicieli, przy okazji odpowiadając na nowe lęki i
potrzeby wyznawców. Im więcej naturalnych prawideł odkrywamy tym bardziej
doktryny redukują się do egzaltowanych wywodów i symbolicznych rytuałów.
Popularna staje się wymówka redukująca religię do samej sfery „duchowej”, a
przez to separująca ją od prawd naukowych. Lecz skoro postuluje ona
„ostateczne” wyjaśnienia, nie sposób oddzielić jej od pozostałej wiedzy.
Zwłaszcza jeśli wydaje nam instrukcje.
Już w czasach prehistorycznym szamani mogli mieć problem z
tłumaczeniem czemu taniec deszczu
nie działa, a leczony kadzidłem pacjent
zmarł, więc musieli się specjalizować zwłaszcza w unikaniu jednoznaczności.
„Odwieczne” prawa zmieniały się więc w zależności od okoliczności. Żeby ludzie
nie zauważyli tego paradoksu kapłani próbowali monopolizować wiedzę, jak miało
to miejsce w starożytnym Egipcie czy średniowiecznej Europie. Wobec znikomej
skuteczności praktyk magiczno-religijnych poszukiwano jednak alternatywnych
rozwiązań, co napędzało naukę, niejednokrotnie zapędzając „duchowych”
przywódców w kozi róg. Wydawać by się mogło, że obnażono już ich apodyktyczną
niekompetencję, niemniej wciąż przyciągają wiernych spragnionych otuchy i
pocieszenia. Ale wiedzy o kosmosie, cząstkach elementarnych czy genetyce nie
czerpiemy z pradawnych objawień i tradycji tylko badań empirycznych.
Wszystko to spycha kościół w otchłań coraz bardziej abstrakcyjnych
rozważań i przestrzegania przed rzekomymi grzechami (głównie obyczajowymi),
choć jak teoretyzujący filozof nie zawsze żyje wedle własnych zasad. Wiara to
przede wszystkim przywiązanie do instytucji i symboli, bo większość z nas i tak
„wie swoje” i robi swoje. Kościół natomiast zajmuje się głównie uzasadnianiem
swojego istnienia. I widocznie robi to dobrze, skoro nadal istnieje w erze
technologii i nauki. Wiara stricte religijna jest zresztą tylko jednym z
komponentów współczesnego światopoglądu, coraz bardziej naukowego, lecz też
narodowego czy konsumpcyjnego. Musimy w coś wierzyć, a tak się składa, że
organizacja świata najlepiej pokazuje nasze wartości. Wspólna wieczerza przy
akompaniamencie pieśni o Bogu który narodził się w oborze wśród biedaków to
wciąż żyjący znak naszej zbiorowej tęsknoty za przebaczeniem i miłością. I nie
odbierze nam tego żaden zawistny terrorysta z karabinem czy bombą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz