Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 listopada 2018

EUROPA BRATNICH NARODÓW


- Nauczę tych biednych Irokezów cywilizacji europejskiej – mówił o Polakach król Prus Fryderyk Wielki. Czy powinniśmy się obrażać za to porównanie, to już kwestia tego czy i my czujemy się moralnie wyżsi od czerwonoskórych. Ani bowiem kultura europejska nie ma żadnych przyrodzonych przywilejów, ani kolonialne metody jej krzewienia nie należały do szczególnie cywilizowanych i dżentelmeńskich. W imperialnej mentalności niezależnie od szerokości geograficznej leżało jednak zawsze postrzeganie obcych jako barbarzyńców, gdy tymczasem to unikalne doświadczenie każdej zbiorowości kształtowało jej tożsamość kulturową. Imperia miały to do siebie, że zmuszając innych do przyjmowania własnego punktu widzenia utwierdzały się w przekonaniu o własnej kulturowej misji, bo nic tak nie poświadcza mądrości jak władza. Czy więc byliśmy Irokezami Europy czy nie, w tureckich sukmanach i kozackich fryzurach jawiliśmy się Europie raczej osobliwie.

W czasach naszej historycznej świetności to my byliśmy bramą do Azji – ziemią Litwinów, Rusinów, Tatarów, Żydów i Ormian, na której praktykować można było różne tradycje, co nadawało tej „sarmackiej” szczególnie egzotycznego kolorytu. Dziś gdy staliśmy się „Polską dla Polaków” etnicznie jesteśmy bardziej europejscy od Europy. W napływie „dzikich ludów” widzimy zagrożenie dla tożsamości europejskiej, a wobec fali islamu postulujemy wielki powrót do chrześcijańskich korzeni. Ale to laicki liberalizm wydaje się najlepszą tamą dla wszelkiego rodzaju ekstremizmów, tyle że boi się powiedzieć głośno, że nie ma żadnego Boga ani narodu, tylko tajemnica istnienia i ludzkość. Po latach komunistycznego zniewolenia chcielibyśmy widzieć w sobie demokratycznych Europejczyków, lecz nadal króluje w niej hodowana kiedyś na użytek wojenny „murzyńskość”, to znaczy plemienna mitologia. W związku z tym nie tylko otrzymujemy wybrakowane zachodnie produkty, ale też hodujemy własnych nacjonalistów.

Rocznica odzyskania niepodległości to dla nich zawsze okazja żeby podrażnić rodzimych  kosmopolitów jakąś niepoprawną politycznie manifestacją z podejrzaną symboliką, pod którą co prawda nie budowano obozów śmierci, lecz nie głoszono też miłości bliźniego. Bo w „niepodległej” Polsce nie można być kim się chce, a tylko „prawdziwym Polakiem”. Czyli że część Polaków w zasadzie nie jest Polakami nawet jeśli się za takich uważa. To oczywisty nonsens, i w dodatku wykorzystywany do budowania politycznej kontry wobec takiej narracji. Nie zapowiada się więc byśmy stulecie nowoczesnej państwowości (z sanacją, niemieckim potopem i radzieckim „doradztwem” po drodze) mieli świętować wspólnie. Rodzi się zatem pytanie co nas właściwie łączy w naszej polskości, poza językiem, piłką nożną i bigosem. Moim zdaniem Polska jest stylem życia, a nie tymi wszystkimi bzdurami na sztandarach. Wszędzie jest dobrze, ale najlepiej w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz