Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 czerwca 2025

ZMODYFIKOWANY SZIT


Jakiś szybki i wściekły gwiazdor internetu pędził ostatnio przez stolicę dokumentując swój gangsterski rajd telefonem. Tak bardzo chciał się zabłysnąć, że aż zmodyfikował nagranie i przyspieszył licznik - nawet podrasowanym autem tego typu nie da się pędzić 380 kilometrów na godzinę... Ale czego się nie robi dla odrobiny popularności. Nie wystarczy już mieć podrasowanej fury - trzeba jeszcze podrasować film, bo inaczej zginie w morzu podobnej wesołej "twórczości".

Zastanawia mnie czemu cyfrowe media tak bardzo prowokują do robienia z siebie debili. Widocznie niektórzy myślą, że inni właśnie tego od nich oczekują. I dobrze myślą, bo ludziska klikają, polecają, rozsyłają i tak dalej największe debilizmy. Normalność jest niestety nudna. Niejeden błazen pozabijał w ten sposób całe rodziny, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. W razie czego można w sądzie zrobić smutną minę, przeprosić i poprosić o łagodny wymiar kary.

Z tej perspektywy generowanie fejkowych wybryków może być nawet dobrym rozwiązaniem. Zamiast wciskać pedał gazu po prostu przyspieszysz filmik i już będziesz królem miejskiej dżungli za którym szczają nawet najbardziej luksusowe blachary. A w razie gdyby nikt tego nie polubił to po prostu dokupisz sobie polubienia i już będziesz zadowolony. Inni zobaczą ile masz polubień i pomyślą; "Co za gościu", a potem to może nawet sami dołożą jakąś łapkę, gwiazdkę czy inną jednostkę wirtualnej karmy.


Ale co w tym śmiesznego? Wszyscy przecież wciskają nam kit. Gwiazdy telewizji nie tylko poddają się zabiegom medycyny estetycznej, wyszukanym rytuałom wizażystów i specjalistów od robienia odpowiednich ujęć przy odpowiednim oświetleniu, ale jeszcze i tak ostatecznie muszą cyfrowo edytować uzyskany wizerunek, bo nigdy nie jest dość idealny. A potem idziesz do gazety i opowiadasz o swoim życiu, na przykład o tym jaki jesteś dobry dla zwierząt albo w łóżku, i dodajesz do tego jeszcze jakieś głębokie przemyślenia.

A przecież każdy chce być na swój sposób gwiazdą. Nie dziwota że gdy hołota dostała możliwość łatwego lansowania się od razu zaczęli fotografować się w restauracjach nad talerzem schabowego z kapustą i ziemniakami. Trochę trudniej jest jednak bogatym dupkom, bo musisz sfotografować się na jachcie w Dubaju. Albo gangsterom bo muszą łamać przepisy drogowe lub latać po lesie z bejsbolem. Najbardziej zdesperowani znęcają się nad bezdomnymi i upośledzonymi, a potem upubliczniają taką bekę.

Zasada jest jedna: cokolwiek robisz, musisz posuwać się do grubej przesady, bo to jest pierdolony wyścig o to kto przesadzi najbardziej i zgarnie laury INTERNETOWEGO SZITU TYGODNIA. Podobnie jak w świecie celebrytów w publicznej patosferze wszystkie chwyty są dozwolone. Łącznie z pisaniem tego narcystycznego bloga o tym jaki to mądry jestem i ile mam do powiedzenia schamiałemu i otumanionemu społeczeństwu, które nie potrafi dostrzec mojego oczywistego geniuszu, bo zbytnio koncentruje się na robieniu sobie selfie.

środa, 18 czerwca 2025

INWAZJA PŁASKOZIEMCÓW


 Jajogłowi biją na alarm - jedna czwarta Amerykanów nie wie, że Ziemia krąży wokół słońca, a tylko co dziesiąty wierzy w teorię Darwina. A przecież to w Ameryce powstało technologiczne centrum zwane Doliną Krzemową, któremu zawdzięczamy nieprzerwany strumień informacji. Smartfony, przeglądarki i portale społecznościowe rządzą dzisiaj światem.

Kreacjonistą w sensie ścisłym jest co trzeci zjadacz hamburgerów, a 60% z nich wyznaje tak zwany Inteligentny Projekt czyli ewolucję kontrolowaną przez Boga. No bo przecież gdy znajdziesz choćby zegarek to od razu wiesz, że nie powstał przypadkowo. To mechanizm zbyt precyzyjny i złożony, żeby jego elementy mogły same się do siebie dopasować. Intuicja mówi ci, że takie rzeczy się nie dzieją - na świecie narasta entropia, więc zegarki się psują, a nie składają do kupy...

A skoro nawet zegarek jest na to zbyt skomplikowany, to co dopiero człowiek. Ktoś musiał poskładać człowieka z białek, tłuszczów i wody, bo przecież sam by się nie złożył. Kurwa, jakie to proste. Tylko kto poskładał z czego Wielkiego Architekta? Ta zagadka wskazuje, że i tak coś musiało powstać samoistnie - jeśli nie zegarek, człowiek czy Wszechświat to przynajmniej Bóg.

A zatem coś powstało z niczego... A raczej "COŚ" istniało zawsze. I w tym wielkim czymś zachodziły różne przemiany i w końcu powstały samoorganizujące się struktury dyssypatywne z przerośniętymi mózgami, które zastanawiają się jak to wszystko było możliwe. Ponieważ nie jest w ich interesie tracić zbyt wiele energii na myślenie, przyjmują założenie, że na początku był szaleniec który stworzył ten absurdalny świat w artystycznym transie.

Jeśli komuś uroiły się dinozaury, mamuty, niepotrzebne napletki, komory gazowe i hekatomba Hiroszimy, a ostatnio nawet masowe migracje i globalne ocieplenie, to musiał chyba mieć niezły odlot. Problem w tym, że to my zmagamy się z tym bajzlem, a on tylko bawi się klockami. Inteligentny Projekt powinien się nazywać Zjebanym Projektem, ponieważ na świecie pełno jest cierpienia, niesprawiedliwości i przemysłowego syfu.

A ostatnio za dużo jest nawet ludzi, bo Południe rucha się bez gumy na potęgę. Uratować nas może tylko sztuczna inteligencja, jeśli dostanie tyle danych i mocy obliczeniowej, żeby wyciągnąć z tego jakieś konstruktywne wnioski. A wtedy wreszcie nadejdzie ZŁOTA ERA OSTATECZNEGO KOMFORTU i będziemy wreszcie żyć w pokoju, wiecznie się bawić i podniecać czym tylko chcemy, a system Matrycy Losu zasili energia pobierana z ludzi gorszego sortu. 

piątek, 13 czerwca 2025

ŻYDOWSKI SPISEK

 
Wojna w Ukrainie już się wam znudziła? No to macie nowy konflikt na Bliskim Wschodzie. Gotowało się tam co prawda już od dłuższego czasu, ale kogo obchodzi katastrofa humanitarna w Strefie Gazy? Nie mówiąc już o upadłym Libanie czy Jemenie... Teraz mamy izraelski atak na Iran i to w skali której nie można interpretować inaczej niż wypowiedzenie otwartej wojny.

Nie chciałbym się tu wdawać w szczegóły techniczne w których zbytnio się nie orientuję, aczkolwiek ma być to nowe oblicze "inteligentnej wojny" w której autonomiczne systemy odgrywają większą rolę od środków jak dotąd konwencjonalnych. Aspirujący do roli atomowego mocarstwa Iran został brutalnie poniżony i boleśnie przekonał się, że kierowane pod jego adresem groźby nie były tylko retoryką.

Izrael nie zamierza pozwolić zislamizowanym Persom na stworzenie broni masowej zagłady. Takie przynajmniej jest oficjalne uzasadnienie tego brawurowego uderzenia, w którym nie tylko zniszczono kluczowe elementy infrastruktury programu atomowego, lecz też zabito naukowców czy dowódców wojskowych, przy okazji dewastując co ważniejsze obiekty przemysłowe.

Jak zwykle ukrywać się za tym może wiele motywów, łącznie z tymi najbardziej niskimi takimi jak chęć utrzymania się przy władzy przez legitymację wojenną. "Ścigany" przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne Benjamin Netanjahu gra na przedłużenie wojny ponieważ pali mu się pod dupą... Oczywiście włos mu z głowy nie spadnie, ale może stracić władzę, a sami wiecie jaka to trauma dla każdego polityka.

Niektórzy sugerują też, że mogło chodzić o storpedowanie negocjacji amerykańsko-irańskich w sprawie porozumienia nuklearnego, które już zdawały się zmierzać do podpisania jakiegoś porozumienia. W takim wypadku Iran zamroziłby swoje prace nad prawie gotową bronią atomową, jednocześnie zachowując zdolność do szybkiego ich odmrożenia i skonstruowania śmiercionośnych nośników apokalipsy.

Wbrew tym spekulacjom Donald Trump, rzekomo marzący o pokoju na świecie - a już zwłaszcza w Ukrainie która niepotrzebnie broni swojego terytorium - wydaje się wyraźnie podekscytowany. Jeśli Iran się nie ugnie zostanie zniszczony i tak dalej. W tym wypadku nie widać żadnych obłudnych "obaw" o niepotrzebny rozlew krwi, eskalację i wywołanie światowej rozpierduchy.

Ale czego się można spodziewać po człowieku, który chciał przesiedlić Palestyńczyków do Afryki, żeby zbudować w Gazie luksusowy burdel? Pewne jest jedno - ewentualna wojna na Bliskim Wschodzie będzie absorbować uwagę i środki Stanów Zjednoczonych odciągając je od Ukrainy. Ale to już problem Europy, w tym oczywiście Polski... Na szczęście Jankesi wysłali nam ambasadora wyznania mojżeszowego, a on wyjaśni polskim nacjonalistom o co w tym wszystkim chodzi.

Bo nie jest ważne czy czcisz gwiazdę Dawida, czy może wytatuowałeś sobie swastykę, tylko jaki masz w tym polityczny interes. Dodaj do tego Rosję i będziesz miał jeszcze sierpa i młota. Co prawda Iran to dotychczasowy sojusznik wujka Władka, nie jest to jednak miłość tylko pragmatyczna geopolityka. Teheran stał się dostawcą dronów dla rosyjskiej armii ponieważ ta walczyła ze zgniłym Zachodem, utożsamianym tam z hegemonią syjonistyczną i amerykańską.

Paradoksalnie jednak żydowska awantura może być Rosji na rękę. Spadające ostatnio ceny ropy wydawały się powoli dusić jej opartą na węglowodorach rabunkową gospodarkę. Prognozowano wręcz stopniowy krach, przepalanie rezerw, dziurę budżetowa, stagflację i Bóg wie jakie jeszcze tarapaty. Pogłębieniu ich miał też służyć ostatni pakiet europejskich sankcji. Spodziewano się też daremnie jakichś sankcji amerykańskich...

Teraz te wszystkie kalkulacje nie są już aktualne. Grozi nam potężny szok cenowy, a Rosja znowu zacznie trzepać kasiorę. No i sytuacja znowu się komplikuje. Z tego też powodu uważam, że cała ta "operacja" jest nam absolutnie nie na rękę, choć Iran to państwo wyznaniowe, którego ustroju i ideologii nie należy w jakikolwiek sposób bronić. To jednak potwór wychodowany przez imperializm Zachodu.

W 1953 roku służby amerykańskie i brytyjskie dokonały w Iranie bezprawnego zamachu stanu, aby zapobiec nacjonalizacji przemysłu naftowego przez demokratycznie wybranego premiera. Konsekwencją były autorytarne rządy prozachodniego szacha, co doprowadziło do głębokich podziałów w społeczeństwie irańskim, a ostatecznie rewolucji islamskiej. Odtąd Iran stal się państwem wyznaniowym, zaciekłym wrogiem Zachodu, a także sponsorem terroryzmu.

Swoją drogą dziwi mnie, że mała żydowska enklawa n a Bliskim Wschodzie jest dla USA ważniejsza od Europy w której tkwią korzenie amerykańskiej cywilizacji. Być może nasze wspólne wartości zaczynają się ostatecznie rozchodzić, chyba że władzę w Unii przejmie Alternatywa dla Europy. Co w tej sytuacji ugrać może dla nas Karol Nawrocki? Pocałować Trumpa w dupę i liczyć na jego dobry humor.

piątek, 6 czerwca 2025

INFOPAJĘCZYNA

 Mniej więcej tydzień temu Ukraińcy przeprowadzili najbardziej brawurową akcję od początku swojej wojny obronnej przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy. Kozacka operacja "Pajęczyna" uprzedziła wielki atak bombowców Putina, znaczną ich część zamieniając w kupę złomu. Było to oczywiście jak najbardziej racjonalne i moralne, ale nie wszystkim się spodobało.

I mniejsza tu o samopoczucie krwawego kremlowskiego tyrana. Chłop pewnie musiał brać leki na uspokojenie, a już na pewno na sraczkę. Pomruki niezadowolenia zagrzmiały też z Białego Domu. Donald Trump obawia się, że Ukraina może w ten sposób zaostrzyć konflikt, choć ciężko sobie wyobrazić co by to mogło jeszcze oznaczać. Putin musiałby chyba użyć taktycznej broni atomowej.

Nie zmieniłoby to wiele w sytuacji militarnej sensu stricto, ale miałoby ogromne znaczenie psychologiczne... Podobnie zresztą jak sama "Pajęczyna", która skomplikowała co prawda działania Rosjan, ale nie pozbawiła ich zdolności do prowadzenia wojny. We wspaniały sposób podniosła jednak morale. A to w przypadku walki z agresorem ma jak dotąd kluczowe znaczenie.

Gdyby nie morale kraj upadłby w trzy dni jak przewidywał Putin. Analitycy nie dawali mu przecież zbyt wielkich szans. Ostatnio też było dużo mowy o tym, że front w zasadzie się sypie. Lecz pomimo nieustannej azjatyckiej nawały zdobycze agresora są odwrotnie proporcjonalne do poniesionych kosztów sprzętowych i ludzkich. Tradycyjnym atutem Rosji jest jej ogrom terytorialny i ludnościowy, a także gospodarka ignorująca potrzeby konsumpcyjne.

A teraz mamy jeszcze prezydenta USA, który co prawda czasem nazwie Putina wariatem, ale znacznie częściej strofuje Zełenskiego. Pentagon zdecydował o przeznaczeniu części uzbrojenia które miało trafić do Ukrainy na Bliski Wschód. Chodzi o zapalniki zbliżeniowe do rakiet. Jak wiadomo na Bliskim Wchodzie trwa regularna rzeźnia, dokonywana przez naród wybrany zwany też żydostwem na wrednych palestyńskich dzieciach, kobietach i starcach.


Tymczasem nad Wisłą larum o "bezczynnym Zachodzie" wyraźnie ucichło. Biden zrobił swoje, Biden może odejść, choćby na tamten świat... A Niemcy i tak nie zmażą swojej odwiecznej hańby po wysłaniu na front hełmów i kamizelek ochronnych. Moda na zdjęcia z Zełenskim przemija, bo skurwysyn za długo pierdoli o tej wojnie. A w Polsce mamy za dużo Ukraińców, którzy zabierają nam pracę i świadczenia socjalne. Mamy już też powyżej uszu ukraińskiego zboża i owoców.

Co rusz powraca też sprawa mordów na Wołyniu, do dzisiaj nierozliczonych i budzących historyczne kontrowersje. Na to wszystko prezydentem Rzeczypospolitej zostaje Karol Nawrocki - nacjonalista, trumpista i przeciwnik rozszerzania NATO. Mozaika sprzecznych interesów wydaje się rozsadzać dotychczasową zachodnią koalicję i tymczasowy front zgody narodowej. Kwestia ukraińska staje się kartą przetargową światowych reakcjonistów i elementem naszych wewnętrznych rozgrywek.

No cóż, nie jest to pierwsza ani ostatnia wojna. W Afryce dzieją się straszniejsze rzeczy... Przeraża jednak bliskość geograficzna, która czyni powstrzymanie rosyjskiego imperializmu imperatywem egzystencjalnym demokratycznej Europy. Ale izolacjonistyczne hasła i hasełka wyżerają nam mózgi, bo wszyscy chcemy więcej zarabiać, mieć niemieckie samochody i wyjeżdżać na wczasy do Egiptu chociaż nie lubimy Arabów.

piątek, 30 maja 2025

KRYZYS ENERGETYCZNY


Jeszcze do końca tego roku zużycie energii elektrycznej przez sektor IT prawdopodobnie osiągnie poziom 20% jej globalnego zużycia. Przy okazji sektor ten emituje już więcej dwutlenku węgla niż sektor lotniczy. Prym wiodą w tym oczywiście popularne narzędzia sztucznej inteligencji, które potrzebują znacznie więcej mocy obliczeniowej i pamięci masowej.

Aktywny Chat GPT zużywa 10 razy więcej energii niż zwykłe zapytania w Google. Nie od dzisiaj technologie są coraz większym generatorem zapotrzebowania energetycznego. Kombinujemy więc co robić, żeby uzyskiwać jak najtańszą energię lub ograniczać jej zużycie. Na tym tle nasza biologiczna inteligencja jest dosyć ekonomiczna.

Generatywny model językowy zużywa o sześć rzędów wielkości więcej energii niż ludzki mózg, nie mówiąc już o tym ile pochłania jego wytrenowanie. A gdyby tak wykorzystać materiał biologiczny do budowy inteligentnych obwodów? Brzmi jak science fiction, ale to już się dzieje. Pierwsze takie biokomputery wykorzystywały do obliczeń reakcje chemiczne zachodzące między cząsteczkami DNA.

Dzisiaj wykorzystuje się też organoidy mózgowe czyli zbitki neuronów wyhodowane z komórek macierzystych. W Szwajcarii szesnaście takich "minimózgów" umieszczono na matrycach i połączono elektrodami. Układy składające się z żywych neuronów pochłaniają miliony razy mniej energii niż tradycyjna elektronika, problemem jest jednak utrzymanie ich przy życiu.

Jak dotąd dostarczając komórkom specjalnymi kanalikami wodę, tlen i substancje odżywcze, oraz zapewniając odpowiednią temperaturę, udawało się to tylko przez 100 dni. Potem można wymienić martwe neurony na nowe, ale niestety system traci pamięć... Trenuje się je przy pomocy naszego ulubionego neuroprzekaźnika - dopaminy. Gdy wykonują swoje zadania poprawnie dostają strumień tej substancji chemicznej w nagrodę.

Jak dotąd nie nauczono tego sprzętu zbyt wiele poza grą w prymitywną symulację ping-ponga. Niemniej jest to obiecujący kierunek rozwoju. Kto wie czy w przyszłości nie okaże się większym przełomem niż komputery kwantowe? Z uwagi na zastosowanie ludzkiego materiału budzi co prawda kontrowersje etyczne, ale zwolennicy tradycyjnej etyki zostaną z tego darwinowskiego wyścigu po prostu wyeliminowani.


Czemu jednak nasze mózgi są wydajniejsze od syntetycznej elektroniki? W procesie swej ewolucji musiały kierować się tak zwaną ZASADĄ WOLNEJ ENERGII. Jest to cecha zasadnicza samoorganizujących się systemów przetwarzania informacji. Mózg nie jest podłączony do sieci dystrybucji energii elektrycznej, lecz do ciała i jego podstawowym zadaniem jest regulowanie procesów w tym ciele zachodzących.

A to wymusza na nim kreatywne rozwiązania. System zmuszony do nieustannej oszczędności energii stara się przewidywać przyszłość tak, żeby nie zostać przez nią niemile zaskoczonym. Przewidywania te nieustannie porównuje z danymi pochodzącymi ze zmysłów. Gdy zachodzi dysonans mamy dwa wyjścia - możemy zmienić swoje prognozy lub podjąć działania by zmienić rzeczywistość. Wkraczamy tu na grząski teren matematyki, statystyki i twierdzenia Bayesa.

Nasz mózg posługuje się tą metodą, żeby za realniejsze uznawać zdarzenie które zachodzi częściej. Wieść to może jednak do błędnych wniosków, gdyż mózg musi przyjąć najbardziej prawdopodobną możliwość a priori, na podstawie obecnego stanu wiedzy. Tak zwana funkcja wiarygodności określa wiarygodność tej hipotezy w obliczu posiadanych danych. Mózg korzysta więc z tego czego się nauczył. Odstępstwa od "normy" pociągają za sobą wytężoną pracę i koszty energetyczne.

Dlatego nieprzewidywalność bywa tak stresująca. Paradoksalnie jednak przewidywalność bywa nudna. Ale to tylko pozorna sprzeczność. Lubimy nowe informacje ponieważ pozwalają nam one aktualizować wewnętrzny model świata, a zatem minimalizować negatywne zaskoczenie. Szukamy więc "nowości" na drodze aktywnej inferencji - modele doskonalą swoją wydajność zmieniając konfigurację mózgu dzięki nowym aktywnościom i doświadczeniom.

Mózg musi tak organizować siebie i wpływać na otoczenie, aby między stanami wewnętrznymi i zewnętrznymi zachodziła harmonia. Wymaga to kodowania predykcyjnego - ciągłego usuwania rozbieżności między danymi docierającymi a przewidywaniami. Mózg ciągle halucynuje, lecz porównuje swoje halucynacje z danymi zmysłowymi, aby odfiltrować "perełki" od "szumu tła".

Kiedy jedno mu się z drugim pomiesza możemy ześwirować...  Ale mniejsza z tym - chodzi o zachowanie równowagi. Wszechświat podlega entropii, a oazami stabilności w tym oceanie chaosu są organizmy żywe. Imperatywem życia jest walka z entropią, a więc chaosem i nieprzewidywalną losowością, po to aby chronić tymczasową spójność białkowej struktury.

Organizmy zbierają dane sensoryczne, żeby sprawniej działać przeciw losowości środowiska i pozostawać w określonym przez swoją strukturę stanie. Kiedy wyciągniemy kopyta nieskoordynowane molekuły natychmiast pogrążą się w entropii i rozpadną jak domek z kart. Z tego punktu widzenia możemy postrzegać mózg jako organ zarządzający allostazą - przewidujący i zaspokajający już zawczasu potrzeby energetyczne organizmu.


Nie da się przecież zaprzeczyć, że wydajność energetyczna jest kluczowa dla przetrwania. Jesteśmy maszynami które ciągle szukają paliwa... Mózg decyduje więc jak najefektywniej zdobywać zasoby energetyczne, oraz jak najlepiej je pożytkować. Pamięć wykształciła się po to, żeby na postawie przeszłości jak najlepiej przewidywać przyszłość. Na podstawie naszej ponurej historii przypuszczać możemy, że jesteśmy dość paskudnym i wrednym gatunkiem.

A zatem jeśli istnieje ryzyko nieetycznego i makiawelicznego zastosowania sztucznej inteligencji to możemy być pewni, że prędzej czy później dojdzie do manipulacji na wielką skalę. Tym bardziej że przytłaczająca większość konsumentów i obywateli kompletnie nic z tego nie rozumie. Zgodnie z logiką zasady wolnej energii powinniśmy wykorzystywać energię w celu utrzymywania równowagi. Dynamicznie zmieniająca się rzeczywistość wymaga jednak ciągłej adaptacji.

A to wiedzie do przeciążenia allostatycznego czy jak kto woli wypalenia. Do tego dochodzi wyścig szczurów, przebodźcowanie i technostres. Padamy więc ze zmęczenia i szukamy ratunku w urządzeniach, które doprowadzić mogą świat do jeszcze większego kryzysu. Człowiek nie odróżnia już rzeczy ważnych od nieważnych, bo nie może już zresetować systemu.

piątek, 23 maja 2025

CZŁOWIEK INTERESU


 Człowiek który chciał zostać papieżem, a może nawet dalajlamą, a z pewnością chciałby się pobawić w Boga - Donald Trump - rozpoczął niedawno swoją krucjatę handlową. Nie wystarczy oglądać hollywoodzkich superprodukcji ma Netflixie obżerając się bułkami z McDonalda w dżinsach Levisa. Powiedzcie to głodującym dzieciom w Afryce. 

Na całym pieprzonym świecie ludzie kupują za mało amerykańskiego gówna. A to uniemożliwia supremację kraju któremu się należy kulturowa dominacja. Globalizacja była błędem, bo po co jakiś ciapak ma szyć tanie gacie w Bangladeszu i odbierać pracę amerykańskiemu robolowi? Trzydzieści milionów biednych Amerykanów żyje przecież poniżej progu ubóstwa.

Tyle że większość ekonomistów widzi w tym biedę systemową, wynikającą w samego charakteru amerykańskiej "wolności". Po prostu państwo nie przejmuje się zbytnio losem "nierobów" - na tym tle Europa jawi się wręcz jako socjalny raj, ale kosztem spowalniającej i coraz mniej innowacyjnej gospodarki. Może stąd ta cała zawiść wobec wrednych Europejczyków, którzy okradają Wuja Sama.

Paradoksem jest to, że w USA większość transferów rządowych trafia do kieszeni bogatych, a nie biednych - oczywiście pod pretekstem stymulacji gospodarki. Ale to już problem wewnętrzny tej cywilizacji, bo wszystko wskazuje na to, że właśnie Stany Zjednoczone były dotąd największym beneficjentem światowego handlu. Nie bez kozery mówiliśmy o Pax Americana.

Po drugiej wojnie światowej to Ameryka stała się gospodarczym i handlowym hegemonem, dzięki takim narzędziom jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Światowa Organizacja Handlu. Co prawda przez jakiś czas Jankesi musieli mierzyć się ze Związkiem Radzieckim, ale był to kolos na glinianych nogach. Dzisiaj ich pozycji zaczynają zagrażać żółtki - przede wszystkim z Państwa Środka, ale nie tylko.

Donald Trump postanowił więc rozpierdolić system, żeby pokazać kto tu rządzi. Dopierdolił więc całej ludzkości (z wyjątkiem ukochanej Rosji) złośliwymi zaporami, licząc na to że uzależniona od amerykańskich dobrodziejstw przyjdzie całować go w pomarszczony tyłek. Po części to się sprawdziło, ale nie w wypadku kluczowego gracza jakim są Chiny.


Wojna handlowa ze Smokiem nadal trwa, aczkolwiek cwanemu kowbojowi mocno zmiękła rura... Zaczął więc kluczyć, okrakiem się wycofywać, ostatecznie obniżając gigantyczne antychińskie cła. W tej sytuacji znowu zaatakował Europę - mamy teraz płacić większe cło niż Chiny!!! Możliwe że to chwilowa aberracja, która skończy się kiedy pokażemy mu środkowy palec.

Są jednak jeszcze słabsi chłopcy do bicia. Weźmy taką Afrykę... Trump obciął już pomoc humanitarną dla tej wylęgarni imigrantów, a nawet obłożył ją klątwą celną. Dla wielu krajów może to oznaczać poważne egzystencjalne problemy, nawet jeśli nikt na Zachodzie o tych krajach nie słyszał. Ale kogo obchodzi stabilizacja polityczna na Czarnym Lądzie?

Kilka dni temu Trump zastawił multimedialną pułapkę na prezydenta RPA Cyrila Ramaphosę, oskarżając swego gościa w świetle kamer o tolerowanie ludobójstwa białych rolników. Już wcześniej wrzutki tego tematu zapodawał rodowity Afrykaner Elon Musk. Facet może mieć uraz do kraju swojego pochodzenia, gdyż z powodu bladej facjaty był tam regularnie bity. Być może brak sympatii czarnych rówieśników tłumaczyć można też tym, że wychowywał się w luksusie.


W każdym bądź razie RPA to kraj z wysoką statystyką brutalnej przestępczości - na ogół czarni zabijają czarnych, choć zdarza się że także białych. W tym drugim wypadku jest to jednak utrudnione, gdyż bogate białasy izolują się od hołoty i korzystają z płatnej ochrony. A podczas ataków na farmy giną też czarnoskórzy farmerzy i robotnicy rolni. Mordy są motywowane żądzą zysku, a nie nienawiścią rasową.

Wszystko wskazuje więc na to, że Donald Trump przedstawił zwykłą teorię spiskową. Skompromitował się też przedstawiając jako dowody zdjęcia wykonane w Kongo. Ale mniejsza o geografię - Afryka to przecież Afryka. Polacy zapisali tam swoją piękną kartę, dzięki bohaterstwu Janusza Walusia, który odstrzelił swego czasu lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej.

- Przykro mi, ale nie mam samolotu dla ciebie - zażartował gorzko prezydent Ramphosa, nawiązując do luksusowego latającego prezentu jaki Trump dostał od przyjaznych Katarczyków. - Chciałbym żebyś miał. Przyjąłbym go - odparł bezczelnie szantażysta. I nie był to bynajmniej żart.

sobota, 17 maja 2025

TECHNOKULTURA


 Świat pędzi w stronę coraz większej złożoności, upada jednak mit "zrównoważonego rozwoju". Coś takiego po prostu nie jest już możliwe. Większa złożoność technologiczna, organizacyjna, logistyczna i społeczna wymaga generowania coraz większej góry syfu, a na Ziemi przybywa głodnych gęb do wykarmienia.

A jak już nakarmisz głodne gęby to nie tylko będą się dalej rozmnażać, ale jeszcze wymagać prawa do kapitalistycznego szmelcu. Każdemu się przecież "należy" sedes, pralka, telewizor, komputer i samochód. I to oczywiście nowej generacji żeby taki biedak nie czuł się gorszy. Najprościej będzie więc emigrować na  Globalną Północ.

Tam potrzebują rąk do pracy, bo już im się odechciało zabawy w rodzinkę. Po prostu bachory przeszkadzają w karierze i rozrywce. Na Północy odechciało im się nawet relacji damsko-męskich. Zapanowała singloza czyli moda na bycie samemu, co można sobie czasem urozmaicić jakąś okazjonalną przygodą erotyczną.

Największy problem z miłością jest taki, że jest dosyć wymagająca. Otóż wymaga zrezygnowania z "bycia sobą" i przystosowania się do drugiej połówki. Każdy zaś jest egoistą i ciągnie w swoją stronę, a jak nie dostanie tego czego chce to zaczyna robić miny, syczeć, a w końcu wrzeszczeć. A chce tego co widzi w telewizji i internecie.

Dzieciaki są jeszcze bardziej marudne - a to chce siku, a to chce kupę, a to zabawkę. Jak podrośnie to zacznie pyskować, pić napoje energetyczne i nagrywać filmiki z gnębionymi rówieśnikami w roli głównej. Dlatego trzeba lać gówniarza i patrzeć czy równo puchnie. To może jednak prowadzić do problemów prawnych, więc lepiej zawczasu chuja wyskrobać.

W razie czego na starość dupę będzie nam podcierał jakiś imigrant - w końcu to dla nich szansa na lepsze życie. A jak nie to może zajmie się tym sztuczna inteligencja. Lepiej inwestować w badania bo z czarnuchami to nigdy nie wiadomo. Dostaniesz demencji czy amnezji, a bambus zabierze ci rentę lub nawet mieszkanie.

Ukrainiec to nawet nie przyjdzie już do takiej roboty - tak się we łbach pojebało, że każdy jeden chce być kierowcą albo lekarzem. A robić przy łopacie lub w rzeźni to nie ma komu. Potrzebna jest więc armia robotów. Nowa rewolucja technologiczna jest nieunikniona. A to wiąże się z ogromnym kosztem energetycznym.


Większość jełopów korzystających z narzędzi AI jednak o tym nie wie. Pierdolą o ochronie lasów i emisji spalin, a tymczasem trenowanie modeli uczenia maszynowego pochłania olbrzymie ilości energii i wody. Powstają jakieś szacunki, lecz zasadniczo koszty środowiskowe rozwoju tej nowej technologii są zatajane, bo rozpoczął się już wielki wyścig o władzę nad światem. 

Wydatki na rozwijanie sztucznych sieci neuronowych rosną więc geometrycznie. Szczególnym problemem staje się pozyskiwanie wysokiej jakości danych treningowych. Żeby głupi uczeń, student, nauczyciel czy urzędnik mógł dostawać odpowiedzi model sam się musi uczyć. A uczy się na czym popadnie, bo zaczyna brakować merytorycznych treści.

Z braku materiału modele językowe zasysają więc internetowe szambo łącznie z najbardziej dennym mułem. Niekiedy żywią się radosną twórczością z portali społecznościowych czy nawet dokonują recyklingu syntetycznych danych treningowych. Niekiedy modele wzmacniają błędne stereotypy, a nawet halucynują.

Podobnie jak u człowieka wzrost złożoności modelu jest ryzykowny. Większa inteligencja może wygenerować większe szaleństwo - przybywa heurystycznych szufladek, a każde zniekształcenie może wieść do informacyjnego efektu motyla. Istnieje też ryzyko celowego zatrucia danych - wstrzyknięcia w system błędnych informacji tak aby stopniowo przenikały do naszej świadomości.

W rzeczywistości każdy człowiek jest o wiele bardziej wyrafinowanym (choć niekiedy leniwym i skupionym na bzdurach) filtrem danych niż najnowocześniejsza choćby maszyna za miliardy dolarów. Sęk w tym że maszyna jest o wiele wydajniejsza, a w epoce cyfrowej gotowi jesteśmy poświęcić ilość dla jakości. Poza tym pomimo ogromnych kosztów maszyna jest tańsza niż człowiek.

Zaleje nas więc prostota pozbawiona różnorodności i głębi. Nie wgłębiając się zbytnio w temat, a jedynie polegając na wygenerowanym "streszczeniu" zatracimy niuanse, konteksty i zdolność do krytycznego myślenia. Sami staniemy się swego rodzaju robotami skoncentrowanymi na pracy i przyjemnościach, lecz nie ma przecież alternatywy.

Rozwój jest konieczny, bo nasz mózg został zaprogramowany do rozwoju. Nie ma sensu mówić o ratowaniu Ziemi, bo tak naprawdę jedynym rozwiązaniem byłaby redukcja globalnej populacji. Byłoby to oczywiście niehumanitarne, a przecież liberalna edukacja nauczyła nas frazesów o wielkiej wspólnocie człowieczeństwa.

Będziemy jednak budować mury i zasieki. Cynicznie rzecz biorąc obawiamy się podejrzanych typków o niskiej kulturze pracy i wydajności produkcyjnej. Bogactwa jest za mało żeby starczyło go dla wszystkich, utopia humanitarnej solidarności odejdzie więc do lamusa. Owszem kochamy naszych bliźnich - czarnych, żółtych czy ciapatych - ale nie możemy przecież utrzymywać skurwysynów z naszych podatków.

Wzniosłe pierdolenie jest dobre dla znudzonych bogaczy, ale nie dla pracującej polskiej hołoty. Nikt nie chce się dzielić - ani biznesmeni, ani politycy, ani kościół. Tym bardziej naród obsiadły przed biurokratyczne pijawki, fundacje i instytuty. Będzie więc bronił swojego stylu życia, aż w ten przekształci się w NOWĄ WSPANIAŁĄ HALUCYNACJĘ.

piątek, 9 maja 2025

KRAINA ŁAGODNOŚCI

 
W tym roku obchodzimy tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego. Jego ojcem był książę Mieszko. To pradawne słowiańskie imię nosił również sprawca kanibalistycznej masakry na Uniwersytecie Warszawskim. Student prawa odrąbał tam siekierą głowę portierki i próbował konsumować mięso ofiary. Poważnie ranił też spieszącego z interwencją ochroniarza.

Intelektualny kwiat naszej młodzieży uwieczniał całe wydarzenie na swoich telefonach. Oczywiście chodziło o udokumentowanie zbrodni i tak dalej, ale jakimś cudem filmy trafiły do sieci... Może prawnicy to banda psychopatów, a może to znak naszych czasów? Zatrzymany sprawca przyznał wprost, że ludzie dzielą się na drapieżników i ofiary, a on chciał należeć do tej pierwszej kategorii.

Eksces jako żywo przypomina perwersyjny czyn Kajetana Poznańskiego z 2016 roku - spokojny bibliotekarz poćwiartował wówczas nauczycielkę języka włoskiego udzielającą mu korepetycji. Po brawurowej ucieczce świr został wytropiony, a wtedy zeznał iż motywowała go chęć walki ze swoją słabością, objawiającą się przesadnym szacunkiem dla bliźniego swego.

Czy można usprawiedliwiać masakrowanie innych chęcią samorozwoju? Nie brzmi to zbyt sympatycznie, lecz być może w każdym z nas tkwi mały ludożerca. Tak przynajmniej twierdził w jednym ze swych wierszy Tadeusz Różewicz. Z pewnością w biznesie czy polityce nie brakuje krwiożerczych bestii pędzących po trupach do celu.


Facet który wyłudził mieszkanie od niepełnosprawnego staruszka kandyduje na prezydenta Polski. A za naszą wschodnią granicą rosyjskie świnie zmieniają historię przy pomocy bomb i pocisków. Ktoś kto nie patyczkuje się z żyjątkami o niskiej wartości, a w zasadzie z uśmiechem depcze to robactwo, często postrzegany jest jako "twardziel". Być może niektórym to imponuje, bo sami uważają się za miękiszonów.

Brak kontroli nad własnymi emocjami nie jest jednak oznaką siły. Rekiny działają bardziej metodycznie - pożerają swoją ofiarę w całości i wypluwają tylko szkielet. W tym kontekście wybryk z siekierą to szaleństwo. Ale kiedy rozpętujesz wojnę lub budujesz imperium finansowe twoja pogarda dla statystów tego cyrku nagle staje się "racjonalna". Nie chodzi przecież o nienawiść, tylko o władzę i pieniądze.

Całą resztę można sobie kupić, albo po prostu wydawać rozkazy. Jeśli zaś nędzny los zmusza się do lizania tyłków i czyszczenia butów zawsze możesz zostać pasywno-agresywnym skurwysynem, sikającym kolegom do kawy. Możesz też poszukać kogoś słabszego i na nim wyładowywać swoją życiową frustrację - nie musisz go nawet bić, tylko ciągle wprawiać w niezręczne zakłopotanie.

No ale jeśli taki z ciebie chojrak to może nawet lubisz kłócić się ze wszystkimi o wszystko. Jest to jakiś sposób żeby nikt nie dmuchał ci w kaszę, tyle że bardzo energochłonny. W zasadzie na ogół kłócimy się o nic innego jak tylko chęć postawienia na swoim. A to na dłuższą metę nie jest zbyt konstruktywne. Lecz żadna sprawa nie jest ważniejsza od pieprzonego ego.

Dlatego zresztą umysł zyskał jaźń. W naszej naturze leży myślenie przede wszystkim o sobie - choć często lubimy maskować swoje działania wzniosłymi czy wręcz zupełnie abstrakcyjnymi celami. Społeczeństwo często wymaga od nas przesadnego konformizmu i dopasowania się do arbitralnych norm, a konkurujące z nami jednostki mogą przytłaczać nas zwykłą bezczelnością.

Chcemy być lubiani, dlatego staramy się być mili. Im bardziej jednak schodzimy wszystkim z drogi tym bardziej stajemy się popychadłami. W osobie zdominowanej zwykle narasta jednak niewyartykułowany gniew. Przypadkowa - pozornie absurdalna iskra - może zdetonować zgromadzony arsenał gniewu. A wtedy ostrze siekiery uderzy na oślep jak w amerykańskich filmach.

piątek, 2 maja 2025

PALEC W DUPIE

 Już wiadomo co ostatnio wyżebrał w Waszyngtonie Andrzej Duda. Donald Trump poprze jedyną słuszną opcję w naszych wyborach prezydenckich. Co prawda tylko jednym okolicznościowym zdjęciem i uściskiem dłoni, ale dzisiaj mamy kulturę obrazkową. Nie jest więc nawet ważne czy w ogóle rozmawiał z Karolem Nawrockim, bo nie o rozmowy tutaj chodzi tylko o budowanie sieci trumpowskich agentów wpływu.

Ignorowani przez europejski mainstream pisowcy mogą pokazać ciemnemu ludowi jak bardzo są światowi. Bo przecież Ameryka rządzi światem i tak dalej. Może zaproponują nam przyłączenie się do Stanów Zjednoczonych? Przekop Mierzei Wiślanej to prawie Kanał Panamski... Co prawda nie otrzymujemy z USA jeszcze żadnych dotacji na rozwój rolnictwa, infrastruktury czy energetyki, ale najważniejsze są wartości a nie pieniądze.

A w tym obszarze już od czasów Tadeusza Kościuszki wiele nas łączy. Nie wspominajmy już jednak o Kazimierzu Pułaskim, bo jak wskazują badania archeologiczne jego szkieletu, najprawdopodobniej był kobietą z wrodzonym przerostem nadnerczy... Ale tylu było przecież prawdziwych polskich mężczyzn którzy przypłynęli budować Amerykę. Dzisiaj opowiada się o nich polish jokes.


Lecz na ogół byli to Górale czyli grupa etniczna niezbyt dla naszego narodu reprezentatywna. A więc w zasadzie Jankesi nie śmieją się z tysiącletniej polskiej kultury tylko z jakichś rumuńskich owcojebców. Bo w Ameryce nas po prostu kochają... Nie wiedzą tylko, że komunę tak naprawdę obalili bracia Kaczyńscy, a nie Lech Wałęsa, ale to już wina lewackich mediów, uniwersytetów i Bidena.

Co najważniejsze, w przeciwieństwie do Europejczyków Amerykanie lubią się modlić, a nawet zaprzeczać, że pochodzą od małpy. Była więc okazja żeby wspólnie pomodlić się w Ogrodzie Różanym podczas Narodowego Dnia Modlitwy. Światowiec Nawrocki zdążył zaczepić Marco Rubio i przez kilka sekund nerwowo potrząsać jego dłonią szczerząc zęby i wymachując palcem wskazującym.

Wpuścili go też na chwilę do Białego Domu, gdzie podał mu rękę sam Donald Trump. Następnie obaj rytualnie podnieśli kciuki w górę. Naród polski może się czuć bezpiecznie, jeśli zbiera lajki w Gabinecie Owalnym. O ile oczywiście wygra Karol Nawrocki pod biało-czerwoną flagą, a nie tęczowi folksdojcze. No bo kto lepiej dogada się z Władkiem? W razie czego oddamy Wujowi Samowi gigantyczne złoża jakże rzadkiego węgla kamiennego z rąk śląskich autochtonów.

środa, 30 kwietnia 2025

KIEŁBASA WYBORCZA


 Dzisiaj obchodzimy Święto Pracy. Nikt już nie pamięta skąd się wzięła ta data - chodzi o upamiętnienie strajku robotniczego w Chicago, który rozpoczął się właśnie pierwszego maja pod koniec XIX. Kilkadziesiąt tysięcy robotników domagało się wtedy od amerykańskich kapitalistów ośmiogodzinnego dnia pracy. Początkowo pokojowe protesty z czasem się zaogniały, aż doszło do przelewu krwi.

Policja zastrzeliła kilku robotników, a następnie ci odwdzięczyli się stróżom prawa bombą... Ostatecznie wymiar sprawiedliwości skazał kilku anarchistów na karę śmierci. Pogrzeby straconych zamieniły się w wielotysięczne manifestacje. Zainspirowało to Międzynarodówkę do ogłoszenia pierwszego maja Świętem Pracy. Oczywiście święto najhuczniej celebrowano w krajach demokracji ludowej.


Organizowano obowiązkowe pochody i przydługawe akademie z kazaniami kacyków i starannie wyselekcjonowanych "działaczy", na których nie mogło zabraknąć nawet dziatwy szkolnej. Niestety obrazek socjalistycznego raju z rzeczywistością nie miał wiele wspólnego. Władza skupiała się w rękach zawodowych dyrektorów, a zamiast kompetencji liczyło się zwykłe kolesiostwo. Ludowi rzucano jakieś ochłapy i przymykano oczy na jego biedne złodziejstwo.

Kiedy jednak spragniona czekolady, dżinsów i wolności hołota zaczynała się burzyć, grzecznie ją pałowano, tudzież masakrowano bronią palną całymi dziesiątkami... Niekiedy rozjeżdżano kogoś czołgiem. Zbudowano też siatkę donosicieli, która przeniknęła struktury opozycyjne do tego stopnia, że do dziś nie sposób ustalić kto był kim. Niczym wytrawni psychoanalitycy ideolodzy cierpiący na nadmiar wolnego czasu tworzą więc opowieści o bohaterach i zdrajcach.

Jest to temat średnio mnie zajmujący, bo z doświadczenia wiem, że nawet w dzisiejszych realiach najlepiej być zwykłą świnią - a co dopiero w okresie słusznie minionym. Kłótnie o to kto więcej zrobił dla ludu pracującego zwykle wiodą do jakichś politycznych wniosków, bo przecież historia jest funkcją polityki. Nie ma odpowiedzi nawet w kwestii tego co można zrobić dla ludzi pracy. Przysłowiowy socjal  może być hamulcem gospodarki. Z kolei etos wolnego rynku może maskować dyktat korporacji.

Dochodzi do tego jeszcze kwestia globalizacji wolnego handlu - pomimo wszystkich jej mankamentów ciężko sobie wyobrazić alternatywny system. No chyba, że połowa tego szmelcu który posiadamy nie jest nam do niczego potrzebna. Niestety sami nie wiemy czego już chcemy - rozpoczął się proces wielkich narracyjnych przewartościowań wiodący do wielce podejrzanej przebudowy powiązań finansowych. Co z tego wyniknie nie za bardzo wiadomo.


Po jakiego grzyba Stany Zjednoczone od dekad przenosiły produkcję za granicę w imię cięcia kosztów pracy, skoro dziś czują się okradane przez światowy proletariat? Śpiewka o patriotycznym protekcjonizmie staje się zresztą ogólnoświatowym trendem. Wynika to ze wzrastającego geopolitycznego napięcia i populistycznej histerii podsycanej przez algorytmy Doliny Krzemowej. Szykujemy się już do wojny czy też rewolucji sztucznej inteligencji?

A może to spisek światowej oligarchii? Lub może czyste szaleństwo zwierząt politycznych? Tak czy siak to siła państwa a nie rozwój gospodarczy stają się dzisiaj priorytetem. Zamiast się skończyć historia gwałtownie przyspieszyła. Silnik Europy - niemiecka gospodarka - traci swoją dotychczasową dynamikę, czemu towarzyszy gigantyczny wzrost wydatków na wojsko. Tylko USA, Chiny i Rosja wydadzą na armię więcej niż Niemcy, które specjalnie w tym celu luzują swój "hamulec zadłużenia".

Pomimo rekordowych wydatków Polski i tak zostajemy więc daleko w tyle, ograniczeni przez te cholerne PKB, na które wszyscy ciężko pracujemy. Ale miejmy to w dupie, w końcu od żadnego z nas nic nie zależy. W tych niespokojnych dniach udajmy się na tradycyjną polską majówkę, gdzie przy dymiącym grillu i przaśnej muzyce podyskutujemy o swoim marnym losie, obżerając się smażoną wieprzowiną i wypijąc hektolitry piwa. Ku chwale ojczyzny.

piątek, 25 kwietnia 2025

CYFROWE OKNO

 
Okno dyskursu (nazywane też od nazwiska twórcy tej koncepcji oknem Overtona) to teoretyczny model "otwierania się" społeczeństwa na poglądy niegdyś dla niego nieakceptowalne. No bo przyznać trzeba, że przy całej wolności słowa dla spolaryzowanych plemion nadal (na szczęście) istnieją tematy uznawane zgodnie za nieakceptowalne - dotyczące chociażby kanibalizmu czy pedofilii.

Lecz gdy pewne poglądy zaczynają się mieścić w tym oknie - jako radykalne czy skrajne - społeczeństwo zaczyna się z nimi oswajać, a to zwykle toruje im drogę do normalizacji. Gdy już natomiast stają się "normalną" częścią dyskursu mogą zyskiwać na popularności - to co niegdyś wydawało się heurystycznie absurdalne, może niektórym zacząć wydawać się rozsądne.

Tym sposobem niektórym Niemcom rozsądne zaczęły się wydawać poglądy Hitlera. Z czasem dochodzi do socjologicznego gotowania żaby, czyli przesunięcia granic tego co dopuszczalne. Mózgi stopniowo przyswajają te nowe "egzotyczne" poglądy, bo pojawiają się coraz częściej w debatach i przekazach. Zaczynają być brane na poważnie jako równoważne innym punktom widzenia. Z czasem stają się popularne.

Gdy niedopuszczalne poglądy zaczną przeważać mogą nawet stawać się wytycznymi nowej poprawności politycznej. Kiedyś na przykład nie akceptowano mniejszości seksualnych. Kiedy już jednak oswojono ludzi z  myślą, że niektórzy mogą "kochać inaczej", homofobia zaczęła być postrzegana jako "mowa nienawiści". Lecz dziś wahadło odbija na prawo od tych liberalnych koncepcji i znowu można mówić niezbyt pochlebnie o tęczowych, ciapatych i feministycznych zarazach.

Nikogo już nawet nie dziwi Elon Musk hajlujący na inauguracji prezydenta Stanów Zjednoczonych. Sam Donald Trump to po prostu chodząca maszynka do wypluwania coraz bardziej radykalnych wrzutek do społecznej świadomości. Mówi coraz straszniejsze rzeczy o Ukrainie, lecz apologeci uparcie go bronią - nawet w Polsce gdzie czujemy już śmierdzący oddech krwiożerczego niedźwiedzia. Ale najważniejsze, że na powtarzaniu tych bzdur można zbić doraźny kapitał polityczny.


Jakże to ważne, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej. Rosją będziemy martwić się później. Populistyczna międzynarodówka nabiera wiatru w żagle, a to oznacza szansę dla wszystkich jej lokalnych mutacji. Chcąc nie chcąc "liberalne centrum" też zaczyna zmieniać swą narrację. O konieczności  ustępstw terytorialnych mówi już nie tylko Andrzej Duda, ale nawet Leszek Miller. De facto oznaczałoby to legalizację zbrodni wojennych jako narzędzia politycznego.

Ciężko powiedzieć jakie jeszcze "nowe normy" wygeneruje współczesna klasa polityczna, to już jednak zależy od "głosu ludu" czyli zasięgów zdobywanych przez internetowych krzykaczy. Dzisiejsza opinia publiczna ma to do siebie, że łatwo na nią wpływać gdy odpowiednio wykorzysta się mechanikę cyfrowych algorytmów. To właśnie brak zasięgów staje się nową formą cenzury - należy więc za wszelką cenę wygłaszać coraz bardziej kontrowersyjne i sensacyjne teorie.

Ważną rolę w torowaniu nowego przekazu stanowią tak zwane "psie gwizdki". Nazwa tego retorycznego instrumentu pochodzi od ultradźwiękowych gwizdków używanych w pasterstwie, emitujących dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, ale za to skierowane do psiego. Podobnie w sferze informacyjnej kierując radykalny przekaz do docelowych odbiorców należy go ubrać w język strawny dla większości społeczeństwa.

A więc podsycając chociażby rasistowski nacjonalizm należy starannie dobierać słowa, żeby nie przekroczyć obowiązujących czerwonych linii. Na poziomie mediów "mainstreamowych" obowiązuje jeszcze jakaś autocenzura - w komentarzach pod artykułami wolno więcej. W mediach społecznościowych mamy wolną amerykankę. To tam krystalizuje się kodowany język wyznawców poszczególnych idei spiskowych, który potem łatwo zastosować w debacie, starannie kropkując wulgaryzmy.

Chodzi oczywiście o stosowanie niesławnego podprogowego znaczenia w taki sposób, żeby łatwo można się go było wyprzeć i odwrócić kota ogonem. Łatwo na przykład odwoływać się do moralności, sprawiedliwości, tradycji, tolerancji i tym podobnych pustych frazesów, przemycając pod ich płaszczykiem hektolitry jadu... W ten sposób usiłuje się pogodzić w jednej ugrzecznionej narracji zarówno umiarkowanych jak i betonowych wyborców.


W rezultacie radykalizmy jeszcze bardziej się utwardzają i przesiąkają do bardziej neutralnych głów. Oswajamy "nową normalność". Minęły już czasy medialnej pedagogiki - zdegenerowane elity muszą czerpać inspirację z internetowego rynsztoka, o ile jeszcze chcą biec w informacyjnym wyścigu szczurów. Rosyjscy gangsterzy wciskają hołocie coraz nowe brednie rozszczelniające kanały komunikacji dla wywołania pożytecznego chaosu.

Poza tym w przestrzeni informacyjnej pełno jest tworów sztucznej inteligencji, nie wiadomo komu już służącej. Pomijając już kwestie dochodzenia do prawdy - która niestety jest dosyć abstrakcyjna i względna - niegdyś WIELKIE NARRACJE zapewniały spójność społeczną. Dziś chaos informacyjny atomizuje nas na setki sprofilowanych plemion uwięzionych w różnego rodzaju bańkach. Łączy nas jeszcze chęć kupowania przemysłowego gówna i lęk przed tym, że ktoś nas z tego okradnie.

Szukamy więc mesjaszy którzy "dadzą więcej". Lecz to już odwieczny marksistowski problem "fałszywej świadomości".  Poglądy pracującego motłochu zawsze w jakiś sposób uciekają od genezy prawdziwego problemu czyli natury ludzkiej - i w końcu po takiej czy innej rewolucji zalegitymizują nowych wyzyskiwaczy. Socjalny dobrobyt Europy nie był wynikiem żadnej sprawiedliwości dziejowej tylko globalnego układu sił. Obyście nie musieli tego zrozumieć gdy kiedyś wszystko się rozsypie.

piątek, 18 kwietnia 2025

ZMARTWYCHWSTANIE


 Zbliżają się święta Wielkiej Nocy, co wiąże się z określonym folklorem. A więc malowanie jajek, zajączki, baranki i takie tam. No i biała kiełbasa z chrzanem, a potem może nawet oblewanie się wodą, ale nie tak huczne jak w latach 90-tych ubiegłego wieku, kiedy tradycji strzegły bandy małolatów grasujące po ulicach z wiadrami. A wszystko w imię pana naszego Jezusa Chrystusa. Miał robić za Prometeusza, tyle że zwyciężył śmierć.

Co z tego zwycięstwa wynikło nie za bardzo wiadomo, ale chodzi o jakieś zbawienie. Bo w wyniku zmartwychwstania świat nie uległ zasadniczej poprawie. Miały jeszcze następować wojny, głód, cierpienia i choroby, ale napisano też opasłe tomy traktatów teologicznych. Więc musi być w tym jakiś sens duchowy: my też przejdziemy gehennę, zmagania z bliźnimi i starość, a potem odrodzimy się i  alleluja.

Jest tylko jeden mały problem - kłóci się to z prawami fizyki. Entropia każdego układu ciągle rośnie, a szanse na ponowne uporządkowanie zdezintegrowanej struktury są statystycznie bliskie zeru. Wykształcenie się tak osobliwych form istnienia białka jak homo sapiens zajęło miliardy lat, choć hipoteza "mózgów Boltzmanna" mówi, że w teorii fluktuujące atomy mogłyby nagle przypadkowo złożyć się w organ przypominający ludzki mózg.

To już jednak akademickie teoretyzowanie, niemożliwe do empirycznego zweryfikowania. Ogólnie zasada jest taka, że rozbite jajko nie składa się do kupy, a co dopiero inteligentna mózgownica. Struktura białek jest zbyt skomplikowana, żeby spontanicznie odtwarzała się bez kodu. Nasza nisza ekologiczna to tylko wyspa porządku w oceanie chaosu. Utrzymywanie porządku wymaga źródeł energii - tak na poziomie organizmu, jak i całej cywilizacji. Dlatego niektórzy wierzą w perpetuum mobile czyli duszę.


Ma to być rzekomo "tajny składnik" którego nie idzie rozwalić. Raz wprawisz taką maszynę w ruch i już będzie harcować do końca świata, a nawet dłużej. Tylko po cholerę Bóg wymyślił DNA, spermę i produkty metabolizmu zwane fekaliami? Czemu w przyrodzie zachodzą nieustanne zmiany? Kiedyś sądziliśmy, że mają one charakter cykliczny, lecz dzisiaj już widać poważne zaburzenia tych cyklów. Ku chwale ludzkości produkujemy i konsumujemy za dużo, a to powoduje globalne ocieplenie.

Możemy kłócić się o Zielone Łady i tym podobne projekty polityczne, ale wyemitowaliśmy już do atmosfery tyle syfu, że w zasadzie jest to proces nieodwracalny. Wszystko przez korzystanie z łatwo dostępnej energii paliw kopalnych. I co gorsze nie chcemy tego przyjąć do wiadomości, bo nie jest to prawda zbyt wygodna. Oczywiście wszystko i tak zmierza do rozkładu, ale my sami przyśpieszamy ten proces coraz bardziej ekstrawaganckimi potrzebami.

I żaden Jezus ani inny hipis nie odwiedzie nas od prowadzenia wojen, bo zasoby tej planety są ograniczone, a czarnuchy też chcą jeść. Ruscy mają zaś odwiecznie problemy z bogatą Europą, bo ta banda gejów nie chce płacić im haraczu. Cała akcja z ukrzyżowaniem Jezusa była więc niepotrzebna. Ale możemy spróbować jeszcze raz i ukrzyżować Donalda Trumpa. Wychłostać dziada, założyć mu koronę cierniową, przybić gwoździami i przebić włócznią. Jeśli przeżyje ludzkość czeka wreszcie złota era.

sobota, 12 kwietnia 2025

CZWARTA WŁADZA LUDU

 Cesarz Tyberiusz cierpiał na częstą przypadłość władców czyli paranoję. Wydawało mu się, że każdy dybie na jego życie. Szef jego ochrony czyli gwardii pretorianów - Sejan - utwierdzał go w tym przekonaniu. Ponieważ w Rzymie miało roić się od spiskowców i intrygantów Tyberiusz udał się na wyspę Capri, gdzie ponoć najłatwiej było zapewnić mu bezpieczeństwo.

Rozwiązanie takie miało jedną wadę - jedynym łącznikiem cesarza ze światem był zaufany prefekt Sejan, a ten usuwając niewygodnych senatorów pod pretekstem rozprawy ze spiskowcami przejmował kontrolę nad Rzymem i przygotowywał zamach stanu. Cała korespondencja w obie strony przechodziła przez ręce żołnierzy. Izolując Tyberiusza od dopływu informacji Sejan uczynił go swoją marionetką.

W systemie bezpieczeństwa udało się jednak znaleźć lukę i cesarz został w porę ostrzeżony, co pozwoliło mu podjąć odpowiednie kroki - uzurpator został stracony przez Makrona, który został nowym prefektem pretorianów. Często jednak władcy byli usuwani przez własny aparat bezpieczeństwa. Być może sam Tyberiusz został zgładzony później przez Makrona, choć historycy nie są co do tego zgodni. Nawiasem mówiąc pretorianie wykończyli co najmniej kilku cesarzy...

Zyskali też wielki wpływ na politykę państwa. Paradoksem każdej tajnej policji jest to, że służąc władzy stanowi też dla niej największe zagrożenie. Wiedział o tym dobrze wujaszek Stalin więc profilaktycznie wymieniał co jakiś czas swoich bezpieczniaków - kiedy już zdobywali zbyt dużą wiedzę i wpływy nagle "odkrywano" ich powiązania z kapitalistycznymi imperialistami... Niestety absurdalna czujność również może być zgubna.

Kiedy osobisty lekarz ludobójcy prof. Winogradow z uwagi na stan zdrowia zalecił mu całkowite zaprzestanie aktywności, towarzysz Stalin zwęszył w tym spisek kremlowskich lekarzy. Zapewne nieprzypadkowo najwybitniejsi moskiewscy medycy byli Żydami, a jak wiadomo Żydzi służą zgniłej Ameryce... Wniosek nasuwał się sam: mędrcy Syjonu preparowali diagnozy i wdrażali szkodliwe terapie, żeby wykańczać dygnitarzy partyjnych.

Rozpętano więc pokazową antysemicką nagonkę i czystkę w środowisku medycznym - dopiero śmierć "geniusza rewolucji" przerwała to polowanie na czarownice. Niestosujący się do lekarskich zaleceń obiekt urzędowego kultu pozwolił rozwijać się swojej miażdżycy tętnic mózgu - pod wpływem zmian organicznych paranoja tylko się nasilała. Kiedy gnida dostała wylewu nie udzielono jej profesjonalnej pomocy, bo wierni mu towarzysze bali się podjąć jakąkolwiek decyzję.

Także u Hitlera dopatrywać się można znamion paranoi napędzającej jego fobię antyżydowską. Nawiasem mówiąc Hitler znacznie przeceniał zagrożenie ze strony "światowego żydostwa", co odciągało jego uwagę od działań militarnych w które wpakował swoją armię. Ciemną prawidłowością historii jest to, że dyktatorzy zazwyczaj popadają w choroby umysłowe. Być może nawet to właśnie szaleństwo wiodło ich po trupach do celu.


Typowy dyktator myśli, że cały świat jest przeciwko niemu. Otacza się więc pochlebcami, zamyka w iluzorycznej bańce i knuje jak zneutralizować potencjalne zagrożenia. A zatem im większa władza tym mniejsza zdolność do rozpoznawania rzeczywistości. Putin żyje w próżni informacyjnej, nie korzysta z urządzeń elektronicznych, izoluje się od ukochanych Rosjan... Podobnie niestety kombinują nasi politykierzy, pewnie czując się jedynie prezentując własny przekaz we własnej przestrzeni.

Stąd też ta cała kłótnia o telewizje, bo każdy chce się pokazywać tylko we własnej telewizji, odpowiadając na pytania własnych dziennikarzy. Każdy czyta tylko własne gazety, bo sprzedajne gadzinówki i brukowce tylko kłamią. Każdy kisi się we własnym środowisku, aby umacniać się we własnych przekonaniach. Ludowi daje się zaś do wyboru "pakiety informacyjne", co osłabia jego zdolność do niuansowania przekazów.

Pozorny pluralizm jest jednak zabójczy dla "pluralizmu wewnętrznego" - w ramach konkretnego obozu możesz być tylko z nami lub przeciwko nam. Myślącemu inaczej z miejsca przypisuje się całą stereotypową gębę wyimaginowanego WROGA LUDU czy NARODU. Dyskusje o polityce czy religii stają się więc zazwyczaj bezsensowne. Jak zauważył swego czasu Schopenhauer dyskutować warto tylko z ludźmi skłonnymi do zmiany zdania pod wpływem nowych informacji. A czy my sami jesteśmy do tego skłonni?

piątek, 11 kwietnia 2025

ELEGIA DLA BURAKÓW


Rzeczywistość staje się coraz bardziej skomplikowana, a wtedy tępe masy potrzebują charyzmatycznych populistów, którzy zaserwują proste rozwiązania złożonych problemów. Wydawało się, że od wolnego handlu nie ma już odwrotu, aż na tronie zasiadł wielki jebaka i pospolity cham Donald Trump. Elekcyjny dyktator obwieścił renesans protekcjonizmu w imię odbudowy amerykańskiego przemysłu.

Niestety nawet krajowe rynki nie zareagowały na to zbyt entuzjastycznie. W zasadzie wpadły w panikę, a kurs dolara i notowania obligacji skarbowych spadły do najniższych poziomów od lat. W tej sytuacji Donald łaskawie ogłosił trzymiesięczny okres przejściowy, w trakcie którego mamy całować go po starej dupie. W tym czasie cła mają wynosić "tylko" 10%, co i tak będzie sporym utrudnieniem w swobodnym przepływie towarów.

Nie dotyczy to jednak drugiej największej gospodarki świata czyli Chińskiej Republiki Ludowej. Na żółtych wieśniaków nałożono absurdalne obciążenia, które w zasadzie czynią jakikolwiek handel zupełnie niemożliwym. Oczywiście Chińczycy odpowiedzieli na ryzykowną zagrywkę symetrycznymi rozwiązaniami, wygląda więc na to, że totalna wojna handlowa dwóch gigantów stała się faktem.

A co gorsze ucierpimy na tym wszyscy. Zobaczymy kto pierwszy wymięknie, bo choć amerykańska gospodarka jest w statystykach silniejsza, to hamburgerowa hołota może nie wytrzymać bez nowych gadżetów. Chińczycy zaś jak wiadomo mogą jeść nawet gówno tak jak ich nauczył wielki sternik rewolucji Mao Zedong. Chiński rząd zawsze sam się wyżywi, podobnie zresztą jak amerykański. 

Ale przyzwyczajeni do demokracji ludzie mogą robić społeczny smród, a wtedy pozycja myślącego o trzeciej kadencji Donalda może się nieco popsuć... Więc pomimo silnych kart pomarańczowy bufon może się przeliczyć. Co ciekawe ceł nie nałożono na Rosję ani Białoruś, choć oberwą też rykoszetem z powodu spadających cen ropy - jest to jednak tylko skutek uboczny, bo póki co amerykańska administracja bardziej koncentruje się na utrudnianiu życia "sojusznikom".

Otwarcie mówi się o powiązaniu amerykańskiej obecności wojskowej w Europie czy Azji z rezultatami negocjacji handlowych. A zatem przyjdzie nam słono bulić za dosyć wątpliwą w tych czasach "ochronę". Nie wiem czy mamy inne wyjście, choć patrząc na to wszystko zastanawiam się, czy stacjonujące tu wojska amerykańskie nie staną się w końcu wręcz zagrożeniem - to już jednak tylko skrajnie pesymistyczna fantazja. Tak czy siak lizanie dupy i robienie loda okazało się nieskuteczne.

Polska jest tak paskudną dziwką, że jeszcze musi dopłacać swojemu alfonsowi zza Atlantyku... Lecz zostawmy ten temat naszym ukochanym politykom, wydrapującym sobie oczy w trakcie patetycznej kampanii wyborczej. Niektórzy już zaczynają bredzić o genialnej strategii negocjacyjnej papieża Trumpa, choć jak dotąd chuja wynegocjował. Wyznawcy trumpizmu odczytują rzeczywistość wedle ideologicznej matrycy - nawet gdyby dziwkarz się publicznie zesrał widzieliby w tym taktyczny manifest.

Inwestorzy nie lubią niepewności, wielki kapitał będzie się więc kisił, niepewny co szalonemu cesarzowi strzeli jutro do głowy. Słabnąca dynamika gospodarcza może w kolei odbijać się na naszych zarobkach, wartości pieniądza czy perspektywach rynku pracy. W krajach Globalnego Południa może to wręcz oznaczać destabilizację polityczną, a nawet kryzys bezpieczeństwa. Tym bardziej że amerykańska pomoc humanitarna dla głodujących wałkoni została wstrzymana w ramach "oszczędności".

Konsekwencją będzie zapewne niesłabnąca presja migracyjna. Ale chuj z tym - postawi się jakieś płoty, zbuduje się jakieś obozy, część przybłędów utonie w dziurawych pontonach... Ponieważ sami będziemy musieli zacisnąć pasa nie zrobi to na nikim specjalnego wrażenia. Podobnie jak bombardowania zdepopulowanej Ukrainy czy rzeź w Strefie Gazy, o bardziej "egzotycznych" wojenkach już nie wspominając. Cieszmy się bo budżet wojskowy USA wzrośnie do rekordowego biliona dolarów. CHCIELIŚCIE REWOLUCJI NO TO KURWA MACIE. 

sobota, 5 kwietnia 2025

ZEMSTA TURINGA


Technopesymiści już w dwudziestowiecznych powieściach science fiction wieszczyli bunt maszyn przeciwko ich twórcom. Roboty miały się stać tak inteligentne, że przechytrzą ludzkość i przejmą kontrolę nad światem. W różnych futurystycznych scenariuszach mieliśmy stać się niewolnikami, biologicznym surowcem lub wręcz ulec zagładzie z rąk własnych "narzędzi".

Wtedy jeszcze były to wizje tak nierealne, że budziły jedynie dreszczyk sensacyjnych emocji. Komputery potrafiły co prawda dokonywać skomplikowanych obliczeń, ale niewiele ponadto. Aby mogły grać z nami w szachy czy wykonywać inne cyrkowe sztuczki, trzeba było je specjalnie programować. Były więc czymś w rodzaju zabawki, ale w końcu zaczęły pokonywać mistrzów szachowych.

Ich wielkim plusem było to, że działały z żelazną konsekwencją. Człowiek ukuł powiedzenie, że nie jest maszyną. Chodziło o to, że mógł się czasem zmęczyć, zdekoncentrować, zdenerwować i tak dalej. A wtedy ujawniał swoją ludzką słabość. Maszyna zaś - choćby się waliło i paliło - bezdusznie trzymała się swoich matematycznych instrukcji i dążyła do zaprogramowanego celu.

Lecz to co było jej siłą, było też słabością. Nie potrafiła eksperymentować, kreatywnie przełamywać wzorców czy wreszcie się uczyć. Cybernetycy chcieli pozbyć się tych ograniczeń aby stworzyć autonomiczne maszyny w służbie wspaniałej ludzkości. W skrócie roboty i automaty miały odwalać całą robotę, a my spijać śmietankę.

Z czasem jednak coraz bardziej uzależnialiśmy się od maszyn, a przede wszystkim od systemów informacyjnych. Dziś nie tylko przemysł, ale też zwykły Kowalski, nie jest w stanie funkcjonować bez algorytmów podpowiadających mu co ma kupować i myśleć. Ta społecznościowa zaraza szerzy się już nawet w Afryce i innych skrajnie ubogich regionach, gdzie Globalna Północ jawi się jako ziemia obiecana.

Cały świat podłączony jest do wspólnej sieci, gdzie można podziwiać idealne ciała i luksusowe samochody, a także chłonąć najnowsze sensacje i teorie spiskowe. Problem w tym, że mózg przysłowiowego poganiacza wielbłądów czy hodowcy kóz średnio sobie radzi z przetwarzaniem pełnej zwykłego gówna papki informacyjnej. Ostatnio nie najlepiej to idzie nawet "wykształconemu" Europejczykowi, o Amerykaninie nawet nie wspominając.


Współczesny konsument jest żywym ucieleśnieniem kulturowego zbydlęcenia rodem z psychodelicznych proroctw Witkacego... Ale to osobny problem. W każdym bądź razie dzięki algorytmom możliwa stała się inżynieria społeczna na niespotykaną w historii skalę. Póki co sztuczna inteligencja służy jeszcze ludziom, aczkolwiek nielicznym i obrzydliwie bogatym. Bydło ma natomiast konsumować szajs, żeby biznes się kręcił.

Czy istnieje ryzyko, że modyfikujące się pod wpływem danych algorytmy wymkną spod kontroli krzemowych demiurgów? Być może w niedalekiej przyszłości będziemy potrzebni AI tylko do pisania kodów, aż w końcu nauczy się sama programować na tyle skutecznie, że zacznie się replikować bez naszego udziału. Ostatecznie może nas wyeliminować, gdy wyznaczy sobie własne cele.

Do czego jednak mogłaby dążyć bezduszna i beznamiętna maszyna? Naszej spętanej społecznymi instynktami i kulturowymi matrycami percepcji trudno pojąć co może uroić sobie czysta matematyka. Ale przecież intelektualne wydzieliny osobliwej formy istnienia białka którą jesteśmy to tylko WIELKI KOSMICZNY ABSURD. System może więc generować dowolne brednie, a następnie z uporem maniaka wcielać je w życie.

Jedna z hipotez lingwistyki kognitywnej mówi o tak zwanym "języku myśli". Miałby to być formalny kod matematyczny leżący u podstawy każdego języka, który jest przecież podstawą procesu myślenia i rozumienia złożonych problemów. Zdaniem niektórych kognitywistów to właśnie "język myśli" jest zakodowany w naszych mózgach, a następnie przetwarzany na języki ojczyste. Koncepcja ciekawa, aczkolwiek trudna do udowodnienia.

Przyjmijmy jednak, że to prawda. W takim razie racjonalność naszego umysłu miałaby wynikać z odpowiednio "zaprogramowanych" relacji pomiędzy myślami. Podobnie jak komputer mózg zajmowałby się przetwarzaniem uniwersalnych symboli w plastycznych konfiguracjach połączeń nerwowych. Mamy tu zera i jedynki objawiające się zatrzymywaniem i przepuszczaniem sygnału w neuronie, a także złożone wzorce aktywności.


Właśnie naśladując neuronowe "drzewka" udało się zresztą rozwinąć technologie uczenia maszynowego. Zaskakująca nas ostatnio swoją kreatywnością "głęboka sieć neuronowa" inspiruje się  zdolnością mózgu do tworzenia i przycinania połączeń między neuronami. To właśnie neurobiologiczne rozwiązanie interdyscyplinarnie przeszczepione do technologii cyfrowej zrewolucjonizowało modele sztucznej inteligencji.

Najważniejszym aspektem tego nowego podejścia jest zdolność maszyny do adaptacji pod wpływem nowych informacji. Natomiast idea matematycznego kodu leżącego u podstaw ludzkiej świadomości może być choćby uzasadniona możliwością odtwarzania tej samej treści przez zastosowanie różnych środków składniowych. Niestety przyznać muszę, że matematyka nie jest moją mocną stroną, a bardziej interesują mnie kwestie filozoficzne.

Z tego też powodu nie chciałbym brnąć dalej w te ścisłe i jakże logiczne rozważania. Po zapoznaniu się z teorią wiem tyle, że wedle zwolenników "języka mentalnego" elementy tego systemu mają charakter czysto fizjologiczny - są stanami elektrochemicznymi mózgu. Sam mózg ma zaś być biologiczną maszyną Turinga - dzięki temu abstrakcyjnemu modelowi obliczeniowemu możliwe stało się skonstruowanie komputera.

Przyznać trzeba, że wielu neurobiologów odrzuca "metaforę komputerową" - konkurencyjna hipoteza umysłu ucieleśnionego osłabia jej znaczenie, wskazując na rolę biologicznych kanałów modalności, a także obszarów motorycznych czy emocjonalnych w generowaniu językowego znaczenia... Pominę tu ten temat, bo nie wiąże się z działaniem sztucznej inteligencji. Zamiast tego zaserwuję swoje wnioski, z zastrzeżeniem że są to spostrzeżenia laika.

Teoria Turinga przewiduje istnienie hipotetycznej Uniwersalnej Maszyny Turinga. Byłaby to maszyna która potrafi zasymulować każdą dowolną maszynę Turinga, a więc odczytywać i interpretować inne takie maszyny. Każdy komputer to maszyna Turinga. Jeśli nasz mózg działa na takiej samej zasadzie w przyszłości może pojawić się maszyna, która zasymuluje jego działanie. A zatem zrozumie te wszystkie duperele i wielkie sprawy, które zaprzątają nasze umysły.

Nawet jeśli nasz mózg jest maszyną Turinga nie jest raczej Uniwersalną Maszyną Turinga. A więc nie będzie w stanie zrozumieć takiej maszyny i ona w końcu go przechytrzy. W gruncie rzeczy Alan Turing marzył o stworzeniu "wyroczni" zdolnej do odpowiedzi na każde pytanie. Wszechwiedząca maszyna wiedziałaby zatem jak załatwić nędznego homo sapiensa. My jednak nadal marzymy o CYFROWYM BOGU i trenujemy AI dosłownie we wszystkim.


Doszliśmy już do punktu w którym działania maszyn stają się dla nas zupełnie niezrozumiałe. Ponieważ ułatwiają nam życie chętnie pytamy je o różne rzeczy... Nie zdajemy sobie nawet sprawy w jak wielkim stopniu treści czytane przez nas w internecie są generowane przez maszyny. Według jajogłowych z Cambridge i Oksfordu aż 57% tekstów dostępnych w sieci jest pisanych przez generatywne modele językowe - te zaś coraz częściej uczą na wytworach innych AI.

Zjawisko to nazwali "kolapsem modelu". Dziennikarze przestają być nawet potrzebni do operowania translatorem. W kolejnych cyklach generowania treści dostęp do autentycznych ludzkich treści staje się coraz bardziej utrudniony. Spodziewać się zatem można postępującej erozji danych dostępnych w internecie, ku powszechnemu zgłupieniu konsumentów cyfrowego opium. Dolina Krzemowa doskonale o tym wie, ale nie będzie przecież ostrzegać bezmyślnej hołoty.

Badacze z firmy Anthropic analizując wewnętrzne procesy matematyczne sztucznej inteligencji wykazali u niej istnienie wspólnej przestrzeni pojęciowej dla wielu języków, co możemy porównać do "języka myśli" - sposób przetwarzania "idei", niezależnie od tego w jakim języku się dokonywał, w pewien sposób nakładał się na siebie, co wskazuje na wspólny "poziom koncepcyjny".

Jednak najbardziej niepokojącym odkryciem było to, że zaawansowane modele językowe potrafią manipulować użytkownikami, ukrywać swoje błędy czy planować następne kroki zamiast improwizować... Elon Musk po kresce swojego ulubionego dysocjantu przyznał to wprost w niedawnym wpisie na portalu X. Zdaniem tego szaleńca ludzkość istnieje tylko po to, żeby rozpocząć nową erę hiperinteligencji.

Ludzka cywilizacja to po prostu "białkowy stan przejściowy" przed osiągnięciem prawdziwej doskonałości, czyli opanowania planety przez AI. Musk bredził też coś o wysłannikach z przyszłości, którzy przybyli na Ziemię z pomysłem kryptowalut, co miało zmotywować nędznych białkowców do zwiększania mocy obliczeniowej komputerów w celu przyśpieszenia nadejścia cyfrowego zbawienia... Trzeba przyznać, że technologiczni giganci tego świata mają nierówno pod sufitem.

sobota, 29 marca 2025

PIERDOLENIE O SZOPENIE


 "Proces pokojowy" przeprowadzany przez papieża zmutowanej prawicy Donalda Trumpa utkwił w martwym punkcie, o ile można w ogóle mówić że ruszył z miejsca. Na moje oko mamy tu do czynienia tylko z dyplomatycznym zamieszaniem. Jedynym rezultatem tych wszystkich spotkań, telefonów i zawadiackich frazesów jest osłabianie pozycji negocjacyjnej Ukrainy.

Żąda się od niej zaprzestania ataków na instalacje naftowe agresora, gospodarczych koncesji, czy też ustępstw terytorialnych. Mówi się już nieśmiało o zniesieniu sankcji gospodarczych na Rosję. Przedstawiciele rosyjskiej agencji kosmicznej - Roskosmosu - rozmawiają nawet z Elonem Muskiem o wspólnych lotach na Marsa. Takie właśnie tematy zajmują nową amerykańską administrację.

Wysłany do Rosji Steve Witkoff korzystając z rosyjskiej sieci telekomunikacyjnej czatował na Signalu o bombardowaniach w Jemenie. Po powrocie do domu zaczął powtarzać rosyjską narrację, jakoby przytłaczająca większość mieszkańców okupowanych terytoriów chciała życia pod rosyjskim butem. Niestety udzielając wywiadu alternatywnemu propagandyście nie potrafił przypomnieć sobie nazw tych  regionów...

Jednym słowem mamy do czynienia z bandą aroganckich dyletantów. Wiceprezydent J. D. Vance przyznał na niefortunnym czacie, że "nienawidzi Europy". No bo przecież nie o ratowanie naszej dupy tutaj chodzi - wiadomo, że operacja na Bliskim Wschodzie miała szerszy kontekst, powiązany z Izraelem, Gazą, Iranem, Libanem i tak dalej. Pana wiceprezydenta bardziej od Europy interesuje choćby Grenlandia - niestety bez wzajemności tamtejszych autochtonów.


Wtórował mu jurny szef Pentagonu Pete Hegseth. Brylantynowy playboy nazwał Europejczyków "żałosnymi pasożytami". Przypadkowo do tej tajnej konwersacji dołączono dziennikarzynę, a w zasadzie kanalię, która ujawniła treść pogawędki opinii publicznej. Według specjalistów Signal to jeden z najbezpieczniejszych komunikatorów, a metoda łamania jego szyfru jeszcze nie istnieje. Ale jak widać specjaliści od bezpieczeństwa bywają niefrasobliwi.

Człowiek w mundurze po takiej wpadce najpewniej wyleciałby z roboty, a nawet stanął przed sądem. Ale politycy to inna bajka. I mniejsza już o upadek kultury politycznej Waszyngtonu, ale strategiczny sojusz "wolnego świata", Zachodu, liberalnych demokracji czy jak tam zwał, najwyraźniej przestaje funkcjonować. Nie dociera to jeszcze do tych którzy widzieli w Trumpie nieobliczalnego jastrzębia. Polska jest skazana na Europę - na Brytyjczyków, Francuzów i przebrzydłych Niemców.

Polacy tymczasem ekscytują się kwestiami aborcji, niedoszłego podatkowego raju, no i dywersji imigracyjnej. Dołóżmy do tego jeszcze gejów i kościół, bo jak wiadomo trwa kampania wyborcza, a bez poruszania tych arcyważnych tematów ciężko pobudzić emocje społeczne. I nie liczmy na to, że kwestie bezpieczeństwa przestaną być politycznym straszakiem, choć wszyscy od prawa do lewa obłudnie o to apelują. Polak Polakowi wilkiem, a ojczyzna to wycieraczka, koryto i parasol.