Łączna liczba wyświetleń

sobota, 15 listopada 2025

OPIUM DLA MAS

 
W Stanach Zjednoczonych - na których się wzorujemy - kokaina i heroina wychodzą już z mody. To narkotyki półsyntetyczne wymagające przetwarzania liści krasnodrzewu pospolitego lub soku z główek maku lekarskiego. A jest to dosyć nieefektywne -  na przykład żeby wyprodukować jeden gram koksu trzeba zużyć 300 - 450 kg liści, zrobić z nich pastę, potem zastosować jakieś chemikalia.

Rynek zalewa więc fentanyl i krystaliczna metamfetamina. Proces produkcji jest mniej skomplikowany przez co nie trzeba odpalać doli rolnikom i pośrednikom co ogranicza koszty. Poza tym są to substancje o wiele mocniejsze - zwłaszcza fentanyl który klepie już w mikrodawkach -  łatwiej go szmuglować, przechowywać i rozprowadzać. Tyle że łatwo go przedawkować, błyskawicznie uzależnia i zamienia ludzi w zombie.

Na szczęście to paskudztwo jest problemem głównie w USA (i sąsiedniej Kanadzie), gdzie kryzys opioidowy został wygenerowany na przez koncerny farmaceutyczne. Skorumpowani medycy przepisywali tam miliony recept na pewien lek opioidowy (OxyContin), a jego producent zbijał kokosy. Okazało się, że wielu "pacjentów" popadło w uzależnienie - gdy dostęp do leku drastycznie ograniczono skierowali się na czarny rynek.


Kupowali tam starą dobrą heroinę, którą wyparł nowy lek używany w anestezjologii i łagodzeniu silnych bólów onkologicznych czyli właśnie niesławny fentanyl. We wspaniałych Stanach Zjednoczonych - gdzie odsetek bezdomności jest rekordowy i dużo większy niż w zakompleksionej Polsce - czarna i biała hołota znieczula się tym gównem na swój nędzny okołośmietnikowy los.

Bogaty pedofil Michael Jackson faszerował się fentanylem bo miał "kłopoty z zasypianiem", za co odpalał osobistemu lekarzowi 150 tysięcy dolców miesięcznie. W zasadzie był to tylko jeden ze składników megamocnego "koktajlu" złożonego ze wszystkich najsilniejszych środków nasennych i przeciwbólowych jakie zna medycyna. Pewnego razu król popu uspokoił się i zasnął już na zawsze, a zatem terapia okazała się skuteczna.

Jeśli jednak nie chcesz się uspokoić, a raczej podkręcić to zapal sobie krystaliczną metamfetaminę. Co prawda  błyskawicznie zniszczy ci to uzębienie i jamę ustną, spowoduje kłopoty dermatologiczne i psychiczne, zamieni cię w szkielet i zrujnuje życie osobiste, lecz na pewno nie będziesz mógł dłuuugo zasnąć... Tym wynalazkiem syntezowanym ze zwykłej pseudoefedryny stymulują się już nie tylko w Ameryce Północnej, ale też w Australii, Nowej Zelandii czy Azji Południowo-Wschodniej.

W Polsce wskaźnik zażywania metamfetaminy pozostaje relatywnie wysoki, choć zazwyczaj nie pali się jej tylko wciąga. Problem nie jest jednak tak wielki jak w sąsiednich Czechach. Za to już od lat 90-tych pozostajemy potentatem w produkcji syntetycznych narkotyków - historycznie był to głównie znacznie słabszy od "meth" siarczan amfetaminy, a ostatnio mefedrony, klefedrony i inne syntetyczne katynony, zwane "kokainą dla ubogich".

Dilerzy nazywają te mózgojeby po prostu "kryształem", bo zazwyczaj sami nie wiedzą czym dokładnie handlują, nie mówiąc już o użytkownikach. Ważne że pierze mózg, a po chwili euforii powoduje ogromnego doła i musisz znowu poprawić sobie humor... Potem możesz pierdolić pod blokiem o ziomach, dupach i melanżach, grać w maszyny, zerżnąć kozę albo trzepać kapucyna - chwilowo przejdziesz w zupełnie hedonistyczny i maniakalny tryb działania.


To pozostałość po rynku legalnych dopalaczy który swego czasu funkcjonował w Polsce. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że politycy zaczęli od delegalizacji psychodelicznych roślinek takich jak szałwia wieszcza czy powój hawajski, a za twarde prochy brali się na końcu, choć to one były podstawą całego "biznesu". Czyli sytuacja taka jak w Stanach Zjednoczonych - eksperci nie rozpoznali albo też nie chcieli rozpoznać prawdziwego zagrożenia. 

Po wyhodowaniu rzeszy konsumentów Donald Tusk ogłosił swoją pokazową krucjatę przeciw dopalaczom. Aktywista Tomasz Obara próbował mu wtedy wręczyć reklamówkę pełną rzekomych "mieszanek ziołowych" (a tak naprawdę suszu nasączonego silnymi chemikaliami), aby przedstawić premierowi SKUTKI PROHIBICJI - Gdyby konopie nie były zakazane, nie doszłoby do sytuacji, że takie środki pojawiły się na naszym rynku - tłumaczył po zatrzymaniu.

Jeszcze przed ostatnimi wyborami rudy obiecywał liberalizację prawa narkotykowego, teraz już o tym zapomniał... Zdaniem resortu zdrowia posiadanie na własny rekreacyjny użytek paskudztwa takiego jak konopie indyjskie może prowadzić do uzależnienia i demoralizacji, choć dopuszcza się medyczne zastosowanie na receptę. Jak wiemy alkohol może powodować śmiertelne zatrucia, kłopoty ze zdrowiem, przemoc, wypadki komunikacyjne i tak dalej.

Ale historyczne uwarunkowania były takie, że jak świat światem biali ludzie pili "ognistą wodę", wino i browar. Konopie indyjskie stosowano już tysiące lat przed naszą erą, tyle że w innych kręgach kulturowych. Na początku XX wieku zdelegalizowali je biali Amerykanie, którzy chcieli utrudnić życie imigrantom z Meksyku. To oni lobbowali za wpisaniem marihuany do Międzynarodowej Konwencji Opiumowej, wskutek czego zdemonizowano ją na całym "cywilizowanym" świecie.


Równie starożytna jest historia psychodelików - archeologiczne ślady ich stosowania sięgają tysięcy lat wstecz. Tu również zadziałała polityka - używki te stosowane były przez pacyfistycznych hipisów uznawanych za "wrogów Ameryki". Uderzono więc w kontrkulturę pod hasłem "wojny z narkotykami'... I znowu rozwiązanie takie skopiowali wszyscy łącznie z komunistami, którzy szczególnie nie życzyli sobie dekadenckich kontestatorów.

Tymczasem "porządni obywatele", a zwłaszcza kury domowe, zaczęli popadać w nerwicę i depresję. Wyprodukowano więc dla nich alternatywną pigułkę Valium (w Polsce znaną jako Relanium) zawierającą diazepam. Zalecano ją (głównie zestresowanym kobietom, bo mężczyznom nie wypadało wówczas chodzić do psychiatry) na uspokojenie. Tym samym zapoczątkowano trwającą do dziś w cieniu innych "kryzysów" erę benzodiazepin.

Przepisywano to świństwo każdemu kto o to prosił i mamy dziś istną epidemię "zaburzeń psychicznych" - w Stanach Zjednoczonych leki psychotropowe zażywa 70% społeczeństwa. Mimo tego liczba samobójstw rośnie... To już pewnie zagadka dla socjologa bo chyba działają tu jakieś mechanizmy społeczne, w każdym bądź razie inspirowana amerykańskimi regulacjami "polityka narkotykowa" okazała się całkowitym niewypałem. 

poniedziałek, 10 listopada 2025

JEDNOŚĆ NARODOWA


Mój szwagier, który jest aktywnym przedsiębiorcą i tak dalej, głosował na Sławomira Mentzena, bo ten obiecał jakieś "ulgi dla przedsiębiorców", cokolwiek to znaczy. Przekonał do tego nawet moją siostrę, czym byłem kompletnie zaskoczony. Ale mamy przecież demokrację.

Ponieważ nie piłem z Mentzenem piwa na Tik-Toku, nie wiem co tak naprawdę ma on do powiedzenia o gospodarce, choć szczerze mówiąc niezbyt mnie to interesuje. Dyskusje przy piwie kojarzą mi się z atmosferą wiejskiego sklepu spożywczego, a ja przy piwie wolę dyskutować z telewizorem.

W telewizorze mówią, że Mentzen jest libertarianinem czy kimś w tym rodzaju - chce zlikwidować ZUS, socjal, a najlepiej cały system redystrybucji. Bogaci powinni zarabiać jeszcze więcej bo są kołem zamachowym gospodarki.  Jako gołodupiec nie jestem zbytnim entuzjastą takiego darwinizmu ekonomicznego.

Nie jestem bynajmniej socjalistą, bo wiem że realny socjalizm jest rajem dla cwaniaków a nie uczciwych ludzi. Lecz kto nie był za młodu socjalistą, ten na starość będzie skurwysynem, więc przyznam że miałem kiedyś w głowie wizje sprawiedliwości społecznej. Wyleczyli mnie z niej skutecznie biedni "koledzy", którzy wciąż domagali się żebym stawiał im piwo.


Tyle w temacie piwa, bo nie jestem przecież alkoholikiem. Słyszałem za to, że Mentzen mówił kiedyś o legalizacji marihuany - i to jest myśl!!! Wtedy można by na przykład organizować "marihuanę z Mentzenem"... Tyle że sam pomysłodawca uwolnienia konopi w Polsce podchodzi do sprawy bardziej pragmatycznie.

Jego zdaniem "zioło ryje łeb", ale jest to na tyle dochodowy interes, że warto by go było obłożyć akcyzą... Trąci to nieco cynizmem, chociaż religia, telewizja, internet i alkohol również ryją łeb i są do tego zupełnie legalne. Wyborca tak czy siak będzie miał zryty beret, więc nie jest ważne czy pali zioło czy nie. Ważne żeby płacił od tego podatek, choć Mentzen jest zasadniczo przeciwny podatkom.

Z podatków buduje się hołocie szkoły, szpitale, drogi i tak dalej. Część trafia do różnych specjalistów od spraw niepotrzebnych, część zostaje rozkradziona, część wydana na przekop Mierzei Wiślanej czy zakup Pegasusa. To niestety wada systemu której nie da się wyplenić czyli chciwi, leniwi i próżni ludzie przy korycie.

Ale niech kradną na potęgę, byle się dzielili - to już logika wyborców PiSu. Sam fakt że zadłużenie w czasach "dobrej zmiany" wzrosło geometrycznie nikogo z nich specjalnie nie stresuje - niech się zamartwiają tym ekonomiści. Ostatnio atmosfera między PiSem a Konfederacją zaczęła trochę się psuć, bo Konfederacji za bardzo urosło w sondażach, a poza tym wypączkowała z niej partia Brauna, której już nie można lekceważyć.


Toczy się więc retoryczna bitwa o "przywództwo na prawicy", choć jakby nie patrzeć najsilniejszą postacią jest tam teraz Karol Nawrocki, jako możliwy do strawienia przez wszystkich z prawej strony. Z powodu lojalności czy też chłodnej kalkulacji nie zdobył się jeszcze na to żeby napluć Kaczyńskiemu w twarz. Za to Kaczyński z Mentzenem opluwają się już regularnie.

Ostatnia wymiana "uprzejmości" miała ponoć dotyczyć zaburzeń ze spektrum autyzmu prywatnie trapiących Mentzena. Kaczyński w kolejnym natchnieniu pieprzył coś o "niedostatkach" na jakie cierpieć ma młodzik i o potrzebie pilnego leczenia...  Ten zaś nazwał starego pierdziela "chamem". Dzisiaj obydwaj panowie mają maszerować na jednej imprezie pod hasłem: "Jeden naród".

Na szczęście nie ma tam nic o "jednym wodzu", ale może się niektórym historycznie kojarzyć. Będzie tam też oczywiście elokwentny Robert Bąkiewicz, a nawet sam prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej. Coś ich jednak łączy - wspólny elektorat, a także głęboka niechęć do Niemców, Ukraińców i ciapatych, a przede wszystkim kosmopolitycznej lewicy.

sobota, 8 listopada 2025

TEORIA SPISKU

 
Po zmianie władzy w TVP pojawiło się od razu wiele nowych twarzy. Niby dobrze, bo stara ekipa była tendencyjna do bólu. Uwagę z pewnością zwraca na siebie wzorzyście wydziarana Karolina Opolska. Ale mniejsza o jej niestandardowy wizerunek - najważniejsza jest przecież robota którą wykonuje. Przyznać jednak muszę, że baba dosyć przynudza, więc niespecjalnie się w to wgłębiałem.

No ale niech sobie funkcjonuje w obiegu medialnym. Tyle że na dodatek postanowiła być pisarką. Sami wiecie, że trzeba mieć ustawiony regał z mądrymi książkami za internetową kamerką na wypadek gdybyśmy brali udział w jakiejś telekonferencji. Dobrze też popełnić jakieś dzieło - w dzisiejszych czasach wszyscy to robią. Tylko po co tracić czas na męki twórcze, skoro mamy już sztuczną inteligencję.

Nasza gwiazda dziennikarstwa postanowiła poszerzyć swój repertuar o kwestie związane z tak zwaną "zakazaną historią". Stworzyła więc przy pomocy narzędzi AI "Teorię spisku czyli prawdziwą historię świata". Takie sensacyjne opowieści zawsze znajdą swoich amatorów, tym bardziej jeśli firmowane są przez gadające w telewizji głowy. Niestety pewien zjebany historyk postanowił sprawdzić o czym pani Karolina pisze i skąd czerpie taką wiedzę.

Popularyzator nauki Artur Wójcik natrafił w przypisach na całkowicie zmyślone publikacje autorstwa rzekomo znanych historyków. Gdy inni zaczęli grzebać znaleźli też odwołania do Wikipedii która jest źródłem wtórnym jak i link kierujący wprost do... Chata GPT. Autorka zaprzecza jednak jakoby swoją publikację - poświęconą na dodatek "dezinformacji" - wygenerowała na maszynie. Oświadczyła że to "nieporozumienie" i tak dalej.

Problem z "inteligentnymi" cudami techniki jest taki, że mogą one wygenerować bardzo dobre wypracowanie szkolne, pracę magisterską, a nawet doktorat, o ile żadnemu leniwemu chujowi nie zachce się zbytnio tego weryfikować. Modele językowe to efektowne "miksery treści" czerpiące wzorce statystyczne z internetu - składają słowa do kupy wedle statystycznego dopasowania. Sęk w tym, że często uzyskujemy w ten sposób jedynie elokwentny bełkot.


Ale to już plaga naszych czasów. Nie tylko prace naukowe, ale również ich recenzje coraz częściej generuje sztuczna inteligencja. Szacuje się, że co ósmy artykuł naukowy z zakresu medycyny został w całości opracowany przez sztuczną inteligencję!!! Ponoć wskazuje na to struktura gramatyczna... Niemniej bardzo trudno jest to udowodnić. System niezbyt docenia krytyczne myślenie, a bardziej koncentruje się na publikacjach, recenzjach i tytulaturze.

W środowisku naukowym mówi się o zasadzie "publikuj albo giń" czyli ciągłej presji publikowania czegokolwiek, byle w prestiżowych czasopismach. W ten sposób zdobywa się reputację, a dopiero wtedy płyną publiczne pieniądze. Trochę podobnie wygląda to w publicystyce - tylko na łamach poważnych dzienników stajesz się częścią sieci "mądrzejszych od ludu", ale najlepiej dołożyć do tego książkę bo jest dopiero "nobilitacja intelektualna".

Prawdziwie wiarygodny jest artysta głodny, bo nikt mu za to nie płaci, więc kieruje się czystą próżnością. Każdy z nas lubi się powymądrzać - wszyscy znamy się na seksie, moralności, motoryzacji, kulinariach, polityce i piłce nożnej, rozwoju osobistym a ostatnio nawet medycynie. Tylko że nikt nas nie zaprasza do telewizji, a tym bardziej na bankiety, bo należymy do bezimiennej masy, której pozostaje tylko klawiatura i mózg.

środa, 5 listopada 2025

GWIAZDA SZERYFA

 
Bezwzględny szeryf Zbigniew Ziobro spierdolił za granicę - szczurzym szlakiem pisowców udał się na Węgry gdzie już wcześniej o azyl prosił jego podwładny Marcin Romanowski. Tym razem sprawa jest nawet grubsza - wtedy chodziło o nielegalne finansowanie kampanii z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości, a tym razem o zakup ultranowoczesnej zabawki do inwigilacji opozycji.

Być może służby potrzebują sprzętu do tropienia bandytów, choć pod taką kategorię Ziobro podciągnąć potrafi dowolną osobę. Bo jakoś tak się złożyło, że największym bandytą w Polsce był wówczas szef sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej. Poza tym prokuratorzy, sędziowie, adwokaci, dziennikarze, generałowie... Jednym słowem cała ta postkomunistyczna sitwa.

Ale to przecież normalne - zobaczcie co się działo na świecie: w zaprzyjaźnionych Węgrzech, Azerbejdżanie, Kazachstanie, Meksyku, Indiach, Arabii Saudyjskiej... Wszędzie gdzie służby dostawały takie cacko od razu zajmowały się "badaniem" życia przeciwników politycznych. Pokusa była zbyt wielka. Można było zobaczyć co kto robi w łóżku, w kiblu, na suto zakrapianej imprezie czy podczas tajnej narady.

Jednym słowem można było się dowiedzieć co taka menda knuje, z kim się spotyka, co wie i myśli naprawdę, jakie ma zboczenia, nałogi i choroby... Każdy z nas chciałby poznać słabości swoich wrogów, jednocześnie pielęgnując własny wizerunek. Bo jak wiadomo zwykle ludzie nie są kryształowi. Podobną strategię przyjmują też giganci cyfrowi, choć jak na tą chwilę nikt się tym zbytnio nie przejmuje, bo algorytmy wnioskować mogą tylko pośrednio.


Pegasus
 pozwala ci natomiast wejść w cudze życie z butami. Ale mniejsza z tym, niektórzy lubią na przykład podglądać sąsiadów czy zajmować się plotkami. Uznajmy zatem, że Zbigniew Ziobro jest typowym małomiasteczkowym chamem, którym lubi babrać się w cudzym gównie. Poza tym jest oczywiście chory na nowotwór, a więc dajcie mu spokojnie umierać... Gdybyście nie zawracali mu dupy pewnie już dawno wyciągnąłby kopyta.

Włodzimierz Czarzasty teraz wspomina jak w blisko dwie dekady temu policja Ziobry zrobiła mu wjazd na chatę, wywlekła z wyra gołą żonę i weszła do sypialni córki, grożąc jemu samemu odstrzeleniem łba. Ale nie bądźmy małostkowi - nie takie rzeczy działy się za komuny. A przecież Zbigniew walczy z postkomuną, układem, mainstreamem, elitą, warszawką i tak dalej.

Może kiedy zwalczy całą tą kosmopolityczną hołotę będę mógł wreszcie być kimś ważnym, a przynajmniej mądrym. Póki co muszę robić swoje, czyli zapierdalać na tych wszystkich pasożytów. Jeśli kiedyś będę miał raka będzie to tylko mój problem. I tyle pożytku jest z Ziobry. Azyl, eutanazja, powrót w wielkim stylu - nie ma się czym ekscytować.

wtorek, 4 listopada 2025

W CIENIU KREMLA

 Na Wschodzie bez zmian - wojna wciąż trwa i nie widać jej końca, chociaż niektórzy obiecywali zakończyć ją w dwadzieścia cztery godziny. Ale nie czepiajmy się - kłamstwa na pierwszej randce, rozmowie kwalifikacyjnej czy podczas kampanii wyborczej są jak najbardziej dozwolone, podobnie zresztą jak na samej wojnie. Uczciwi są tylko głupcy, którym zwykle brakuje tupetu i bezczelności.

Najpierw kłamiesz, a potem odwracasz kota ogonem - tłumaczysz że co innego miałeś na myśli, okoliczności się zmieniły a poza tym i tak jest to wina twoich przeciwników. Lud z reguły jest już tak uwikłany w spiralę narracji, że nie będzie ryzykował dysonansu. Jeśli Donald Trump wierzył, że Putin zakończy wojnę z powodu ich "świetnych relacji" to był naiwnym głupcem albo kłamał. Podejrzewam że jedno i drugie.

W grę tu wchodzi jakiś dług wdzięczności. Nie jest tajemnicą, że Trumpa - uważanego swego czasu za politycznego błazna - wylansowali ruscy trolle aktywizujący amerykańskich pożytecznych idiotów. Jaki mieli w tym interes? Najprawdopodobniej uznali Trumpa za czynnik destabilizujący. Ten jednak przyjął to za dobrą monetę, bo sądził że Putin go po prostu lubi. Swoją drogą obecny prezydent Stanów Zjednoczonych bywał w Moskwie już w latach siedemdziesiątych...

Co mógł tam porabiać ciekawego? Podobno za dewizy można było tam deflorować całkiem niezłe panienki, a w razie czego KGB samo podrzucało towar... Wyszkolone agentki wyciągną z ciebie nie tylko ostatnie soki, ale też wszystkie potrzebne informacje. Poza tym tak się robi kompromaty - filmy, nagrania, zdjęcia i tak dalej, które można potem wykorzystać do szantażu czy wywierania nacisku. A znając "konserwatywne" obyczaje Trumpa nie przepuścił on żadnej seksualnej okazji.


Kryzys na rynku nieruchomości w 2008 roku omal nie utopił jego imperium biznesowego, na szczęście uratowali go dobrzy ludzie z Rosji - pewien nieliczący się z groszem oligarcha kupił jego rezydencję za cenę znacznie przekraczającą wartość, po to by potem sprzedać budę z gigantyczną stratą. Ale czego się nie robi dla przyjaciół... Inna śmierdząca sprawa to pranie w USA rosyjskich brudnych pieniędzy poprzez niemiecki Deutsche Bank, z czego miały skorzystać firmy Donalda Trumpa.

Jeszcze w 2022 roku firma medialna Trump Media pożyczyła pieniądze od szemranej karaibskiej wydmuszki powiązanej z rosyjskimi służbami i branżą porno. Lider światowej alternatywy był do tego zmuszony po nieudanym puczu zwanym szturmem na Kapitol. Tradycyjne banki uznały, że to polityczny i zapewne finansowy koniec jego kariery i odmówiły kredytów. Ale komuś bardzo zależało żeby nieustraszony obrońca chrześcijaństwa nie utopił się we własnym gównie.

A to tylko kwestie finansowe, bo Rosja bardzo pomogła Trumpowi podczas wyborów w 2016 roku, które - dzięki absurdalnemu systemowi wyborczemu - wygrał, otrzymując trzy miliony mniej głosów od Hillary Clinton. Cyberataki, włamania do skrzynek mailowych Demokratów, zorganizowane grupy hejterskie, surrealistyczne teorie spiskowe, fałszywe konta pozorujące twórczość rodzimych "aktywistów" - to wszystko weszło odtąd na stałe do hybrydowego arsenału Kremla i znalazło szerokie zastosowanie także w Europie.


Również w Polsce nie brakuje popaprańców którzy rozpowszechniają prorosyjskie bzdury. Jednym z nich jest antyukraiński  patostreamer Nazar zatrzymany wczoraj w Trójmieście za jazdę pod wpływem marychy - radykalny zwolennik Grzegorza Brauna nawołujący do nienawiści na tle narodowościowym i religijnym, podejrzewany między innymi o podpalenia samochodów z ukraińskimi rejestracjami, groźby karalne, naruszenia nietykalności cielesnej czy miru domowego.

Popularnym kierunkiem "turystycznym" polskich polityków uwikłanych w porachunki z koalicją rządzącą i prawno-karne perypetie są ostatnio prokremlowskie Węgry. Można by to nazwać "efektem Trumpa", choć przyznać trzeba że eurosceptyczne partie już od dawna otrzymują pieniądze z Moskwy. Swego czasu Samoobrona wzywała do odnowienia ekonomicznego sojuszu z Rosją. Podobne pierdoły opowiadała antyunijna Liga Polskich Rodzin, czy różne frakcje Konfederacji od korwinistów po braunistów.

Ciężko więc wymagać od Trumpa większego zdecydowania, jeśli nawet nasza rodzima scena polityczna koncentruje się na "zagrożeniu niemieckim", imigrantach którzy odbierają nam pracę w rzeźniach i budkach z kebabem, pedałach, rzezi wołyńskiej, energetyce węglowej, kryzysie konstytucyjnym i nominacjach sędziowskich. Co z tego wszystkiego może dla mnie wyniknąć pozytywnego tego nie wiem.

piątek, 31 października 2025

KONIEC PIEŚNI


 Jednym z najbardziej groteskowych przejawów ludzkiego dążenia do nieśmiertelności była mumifikacja. Faron czy inny nadziany dupek dzięki zachowaniu swojej cielesnej "powłoki" miał być nieśmiertelny. Pomińmy fakt, że krył się w tym aspekt magiczny - sama idea zachowania swojego ciała w stanie nienaruszonym przetrwała wśród ludzi którzy mają za dużo pieniędzy.

Dzisiaj jednak podejście do kwestii drugiego życia jest bardziej "naukowe", bo wiadomo że mumifikacja była nieskuteczna... Literatura science fiction spopularyzowała ideę, że człowieka można zamrozić jak kurczaka w zamrażalniku. Przechowujesz takiego kurczaka przez dłuższy czas - aż medycyna znajdzie rozwiązanie jego problemu - a potem go rozmrażasz i doszywasz mu głowę.

Kurczak zaczyna gdakać, piać, deptać kury, a może nawet jeszcze nauczy się latać... A wszystko to będzie możliwe kiedy dojdziemy już do futurystycznej utopii. Nie warto więc poddawać się kremacji - lepiej zachować swoje truchło w jakiejś bajecznie drogiej chłodni zamiast przeznaczać spadek na cele charytatywne. Różni szarlatani obiecują, że zaopiekują się takimi bioodpadami tak długo jak będzie trzeba.

Problemem jest oczywiście to, że człowiek w przeważającej części składa się z wody. A jak wiadomo zamrożona woda zwiększa swoją objętość - rozsadza komórki i tkanki. Opracowano jednak specjalne techniki wykorzystywane choćby przy zamrażaniu zarodków. Kriokonserwacja polega na wprowadzeniu  do zarodka czy też trupa substancji ochronnych zapobiegających tworzeniu się kryształków lodu.

Możemy więc "przetrwać" w ekstremalnie zimnej zamrażarce po wyssaniu z nas krwi i innych płynów oraz nafaszerowaniu tej bladej padliny płynem chłodniczym. Jakiś mądry jajogłowy kiedyś to wszystko naprawi i napompuje nas znowu aż pałka stanie... Usługi takie świadczy się głównie w Stanach Zjednoczonych, ale też w Zachodniej Europie. Póki co w Polsce nie można jeszcze zafundować sobie takiej groteskowej fanaberii.


Pozostaje nam więc tylko cmentarz. Może to i lepiej... Większość naukowców pozostaje sceptyczna wobec możliwości "powrotu z zaświatów". Uszkodzenia komórkowe i tak są nieuniknione, ponieważ już w chwili śmierci dochodzi do nieodwracalnych uszkodzeń, a sam proces rozmrażania doprowadzi do następnych. Najwidoczniej jednak ciężko się z tym pogodzić kiedy ma się forsę, której nie zdążyło się jeszcze wydać...

Od zarania dziejów różni cwaniacy obiecywali nam życie wieczne. Zazwyczaj nazywaliśmy to religią, choć niekiedy też spirytyzmem czy teozofią. Jak zwał tak zwał - bogacze zrozumieli, że to zwykłe pierdolenie farmazonów, więc postanowili zabezpieczyć się biologicznie. Niestety tu również mamy do czynienia z dosyć wątpliwym procederem. Ale okay - może za trzysta czy pięćset lat ktoś będzie chciał reanimować te stare trupy. Sądzę jednak że prędzej trafią na śmietnik.

Transhumaniści widzą jeszcze inną możliwość zachowania "życia wiecznego" czy może raczej wiecznej świadomości. Spekuluje się że umysł można emulować w jakimś komputerze jeśli odpowiednio odwzoruje się dane. No cóż, wierne odtworzenie wszystkich połączeń neuronalnych to jeszcze nie wszystko - w obliczeniowej pracy mózgu istotną role odgrywają nie tylko sygnały elektryczne, ale też chemia, biologia połączonego z nim ciała i dane sensoryczne.

Jak odtworzyć taką dynamikę tego nie wie nikt, choć niektórzy twierdzą że to możliwe - na ogół są to jednak ekscentryczni informatycy, a nie neurobiolodzy. Pomimo całego szumu wokół sztucznej inteligencji skopiowanie naszej świadomości wydaje się mrzonką. Prędzej pewnie wyhodujemy jakiegoś cybernetycznego potwora...


Gdybyśmy nawet potrafili odwzorować mózg nieboszczyka w jakiejś maszynie zazwyczaj byłby on już stetryczały i w związku z tym dosyć niesprawny... No chyba że zostawilibyśmy młode i atrakcyjne zwłoki zażywając zawczasu cyjanek potasu czy coś w tym stylu - ale wtedy nie zdążylibyśmy nacieszyć się życiem. Paradoksem jest to, że w toku ewolucji mogły pewnie powstać jakieś mechanizmy przedłużające życie, ale priorytetem było przetrwanie genów a nie ich nośników.

Jesteśmy tylko "produktem jednorazowego użytku" - świadomość to zabezpieczenie systemu przed autodestrukcją, dzięki której organizmy usiłują przetrwać "za wszelką cenę". Cała historia którą do tego dopisujemy to tylko kulturowe i osobiste urojenia. Bakterie rozmnażają się przez symetryczny podział, a my przez "nieśmiertelną" linię komórek płciowych. Śmierć jest więc naturalną konsekwencją życia, choć niekiedy nie umiemy jej zaakceptować i popadamy w metafizyczne halucynacje.

O czym będę myślał gdy będę umierał? Czy zrobię bilans swojego życia? A może nie zdążę nawet bo śmierć mnie zaskoczy? A gdybym się dowiedział, że dziś jest dzień mojej śmierci? Cóż dziś mogę powiedzieć swoim przodkom, stojąc nad granitowymi pomnikami? Czy zdołam jeszcze wskrzesić mnemoniczne obrazy, czy to już będą tylko autobiograficzne legendy? Życie to taniec neuronów. Śmierć to kosmiczna katastrofa.

niedziela, 26 października 2025

FANTAZJA ŚWIĄTECZNA


Całe życie człowiek musi zaspokajać cudze fanaberie. Najpierw fanaberie swoich rodziców, potem nauczycieli, a w końcu niezbyt rozgarniętej grupy rówieśniczej. Zawsze się trzeba komuś przypodobać. Jak już skończysz całą tą dziecinadę to czeka cię wyścig szczurów i dalej robisz wszystko, żeby inni byli z ciebie zadowoleni. Problem w tym, że często nie są, bo jesteś zbyt leniwy, głupi i egoistyczny.

Ale nie możesz przecież wykrzesać z siebie więcej - stajesz na głowie i motywujesz się bezpodstawnymi wizjami swojej świetlanej przyszłości. Kiedyś będziesz mógł sobie odpuścić, spełnisz swoje marzenia i usiądziesz w pozycji kwiatu lotosu jak stoicki buddysta lub beztrosko rozciągniesz się na leżaku z drinkiem wśród egzotycznych piękności z Instagrama. Być może zaczniesz podróżować po całym świecie.

Ale na razie zostają ci tylko ryby, grzyby, działka i piłka nożna - oczywiście nie grasz, tylko oglądasz. Seksu też nie uprawiasz chociaż masz żonę, która stawia przed tobą coraz większe wymagania. Niestety albo boli ją głowa, albo ci akurat nie staje. No ale rodzinka jest najważniejsza... Poza tym dzieci wiecznie czegoś od ciebie chcą, kradną ci pieniądze i biorą dopalacze. Masz na głowie teściów i kredyt, a może nawet kota i psa.

No chyba że jesteś nowoczesnym typem jak ja, bo całe te relacje powoli wychodzą z mody. Na chuj się użerać z ludźmi jeszcze w domu, skoro człowiek wraca z pracy zupełnie wypompowany - ma tylko ochotę walnąć sobie piwko, nażreć się i odpocząć... Szkopuł w tym, że nie masz komu pomarudzić na swój nędzny los, ale nikogo to nie obchodzi. Najbogatsza w historii Generacja Z sama już nie wie co ma ze sobą zrobić.


Ale "zetka" to przecież ostatnia litera. Czyli wszystko zacznie się od początku - ludzie zamienią się w małpy. Murzyni, Arabowie, Hindusi i Latynosi przejmą miejsca pracy i ostatnie chętne do macierzyństwa samice, a Polacy, Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy wyginą jak dinozaury. Cała Ukraina wyemigruje na Zachód i w tym kraju pozostanie tylko dzielna armia. Rosja zamieni się w gigantyczną Koreę Północną funkcjonującą dzięki chińskim dotacjom.

Nasze geny się wymieszają się z barbarzyńcami i nie będziemy już palić zniczy tylko przebierać się za wampiry. Na Boże Narodzenie zaczniemy jeść gyrosa czyli tanią mielonkę z sosem czosnkowym, frytkami i surówką z puszki. Śniegu już nie będzie, ale pozostanie amerykański Mikołaj, jemioła i elfy. Na sylwestra schlejemy się, a nawet skosztujemy szampana z dosładzanego koncentratu. Zrobimy noworoczne postanowienia i zaczniemy wszystko jeszcze raz. 

Odtąd już będziemy robili to co chcemy. Zostaniemy artystami, sportowcami, gwiazdami, a może nawet moralnymi autorytetami. A wszystko dzięki żelaznej determinacji i złotym radom z podręczników rozwoju osobistego. Recepta jest jedna: pracuj nad sobą i licz na łut szczęścia. Podsycaj ostatnią iskrę pasji, która tli się gdzieś na dnie serca. Jeszcze zadziwisz cały świat, a już na pewno samego siebie.

poniedziałek, 20 października 2025

DRAMAT BIAŁKOWCA

 
Życie jest formą istnienia białka - wymaga odpowiedniej struktury, więc każde białko musi zwijać się stosownie do swojej funkcji. Z biegiem czasu dochodzi jednak do degradacji i uszkodzeń, a białka zlepiają się w nieprawidłowe i toksyczne struktury zwane agregatami białkowymi, które zakłócają funkcjonowanie komórki. Istnieją oczywiście mechanizmy naprawy i usuwania białkowego syfu, ale z biegiem czasu stają się one coraz mniej efektywne.

W degradację i recykling naszych "śmieci" w komórce zaangażowane są organelle takie jak autofagosom, lizosom i preteasom. Niepotrzebne lub zniszczone elementy są "zjadane"  w procesie autofagii - na przykład kiedy musimy przetrwać dłuższą głodówkę czy wysiłek fizyczny. Pęcherzyki autofagosomów izolują materiał przeznaczony do degradacji, a następnie łączą się z lizosomami zawierającymi enzymy trawienne. Uzyskane w ten sposób aminokwasy są ponownie wykorzystywane.

Jest to mechanizm pozyskiwania energii ze swoich wewnętrznych zasobów, kiedy nie masz już innej możliwości. Ponieważ przy okazji komórki zostają oczyszczone z zalegających w nich odpadów białkowych, niektórzy zalecają zdrowotne głodówki czy religijne posty. Można też głodować w jakimś proteście politycznym, choć bardziej efektowne jest samospalenie.

Niefunkcjonalne białka zostają dzięki autofagii przetworzone, a w uproszeniu usunięte, co może korzystnie wpływać na homeostazę. O ile oczywiście dostarczymy im w końcu niezbędnych składników odżywczych... Paradoksem jest tu dobroczynny wpływ deficytu energetycznego. Nasz organizm zwykle "domaga się" przecież czegoś zupełnie innego, dlatego sięgamy po kanapki, batoniki czy fast-foody.

W stan stymulującego autofagię stresu metabolicznego wprowadza nas też intensywny wysiłek fizyczny. Dzięki regularnej aktywacji autofagii organizm zapobiega mutacjom i pozbywa się uszkodzonych białek - może więc przeciwdziałać nie tylko miażdżycy, ale nawet nowotworom i chorobom neurodegradacyjnym. Uważa się, że skutkiem nieprawidłowego zwijania się białka jest choćby choroba Parkinsona czy Alzheimera.


Tyle w teorii, bo oczywiście zdrowy tryb życia jest bardzo upierdliwy i nudny... Mamy też w komórce wielocząsteczkowy białkowy kompleks enzymatyczny zwany proteasomem, degradujący pojedyncze i mniej złożone białka komórkowe - jeśli są niepotrzebne, uszkodzone lub nieprawidłowo sfałdowane. Jednym słowem synteza białek w komórce cały czas generuje buble, które muszą być na bieżącą z niej usuwane. Proces syntezy jest bowiem niedokładny i podatny na zakłócenia.

Równowagę tego systemu zapewnia Zintegrowana odpowiedź na stres (ISR). Komórka reaguje na bodźce stresowe takie jak choćby wolne rodniki hamując produkcję większości białek, a syntezując jedynie te niezbędne do naprawy uszkodzeń i przetrwania. Choć jest to mechanizm obronny przewlekły ISR może zbytnio tłumić syntezę niezbędnych białek. Urata zdolności utrzymania homeostazy białek w komórce to nieubłagane zwycięstwo entropii.

Organizmy żywe chcąc utrzymać stan uporządkowania muszą pobierać ze środowiska energię i przekształcać ją w procesach chemicznych, a to z natury rzeczy nie jest stuprocentowo wydajne i generuje "bioodpady". Każdy transfer niezbędnej energii zwiększa entropię, a organizm tonie we własnym białkowym gównie... Taki los.

piątek, 17 października 2025

TRUMPIZM POKOJOWY

 
Donald Trump twierdzi, że doprowadził do pokoju w wojnie która toczy się przez trzy tysiące lat. Czy aby na pewno? Mowa oczywiście o Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim o Palestynie i Gazie. Czas pokaże, choć wielu analityków mówi o pokoju przegranym na dekady. Rozejm jest dosyć chwiejny, a na ulicach Gazy codziennie giną ludzie - co prawda na dużo mniejszą skalę, ale odstrzelenie jakiegoś brudasa nie jest taką tragedią jak śmierć Charliego Kirka.

Poza tym "rozwiązanie" to raczej pewne prowizorium nie zakładające modelu dwupaństwowego. Nie ma też mowy o o stworzeniu w ramach Państwa Izrael jakiegokolwiek systemowego równouprawnienia. Co najwyżej nakreślono jakieś mętne wizje autonomicznej administracji, lecz głównie po to żeby przedstawić "pokój" jako "kompromis". W gruncie rzeczy jest to zaś pokój z kulą w głowie. Substancja biologiczna narodu palestyńskiego w Strefie Gazy zastała przetrzebiona, a miasto zamienione w kupę gruzu.

Sam lokator Białego Domu nazywa to "pokojem przez siłę". Brzmi to prawie jak miłość przez siłę, od której zresztą jest specjalistą. Nie łudźmy się więc, że facet chce zrobić Palestyńczykom dobrze. Raczej chce ich wyruchać. Zapowiedział im piekło jeśli się nie podporządkują, pomimo że ludność była już całkowicie wygłodzona i sterroryzowana. Jeśli komuś kiedyś nie przyjdzie do głowy plan krwawej zemsty, to chyba nie będzie człowiekiem. Albo będzie już żył w jakiejś kwitnącej gospodarczo Palestynie.


Póki co budowa drugiego Dubaju czy choćby Groznego to tylko groteskowa wizja. Na Zachodnim Brzegu Jordanu ziemia jest Palestyńczykom systematycznie odbierana, więc na końcu zamknie się ich chyba w rezerwatach jak amerykańskich Indian. No ale Bóg dał tą ziemię narodowi wybranemu - są na to przecież biblijne dowody... Wpieranie Izraela to dla Jankesów obowiązek religijny. 

W najwspanialszym kraju na świecie religijność to zwłaszcza spektrum chrześcijaństwa ewangelicznego - w tym ultrakonserwatywnego nurtu ewangelikalnego, popularnego zwłaszcza na Południu. Podstawą wiary jest tam "tylko Pismo Święte', którego autorytetem można negować teorię ewolucji czy prawa fizyki - w szkołach przedstawia się kreacjonizm jako równorzędną dla światopoglądu naukowego alternatywę. Stary Testament to zatem podstawa amerykańskiego chrześcijańskiego syjonizmu.

Co więcej w nowotestamentowej Apokalipsie jest mowa o tym, że Jezus powróci dopiero gdy Żydzi odzyskają historyczne dziedzictwo... W ogóle w całej Biblii dużo jest pieprzenia o Izraelu, Jerozolimie i i krwawych rzeziach w imię boże. Kretyni czerpiący "wiedzę" wprost z tej archaicznej książki to baza wyborcza Trumpa, choć taki z niego konserwatysta jak z koziej dupy trąba. Ale jego prywatne życie seksualne nie świadczy przecież o tym jakie wartości wyznawał przez całe życie. Pojebało mu się w głowie już całkiem i za czystki etniczne domaga się Pokojowej Nagrody Nobla.

Ale bliższa naszemu polskiemu motłochowi jest kwestia ukraińska w której niedoszły noblista nie jest już tak stanowczy. Dla zachowania obiektywizmu przyznać trzeba, że mogło być gorzej. Trump udostępnia Ukrainie dane wywiadowcze umożliwiające zmasowaną kampanię dronową wymierzoną w rosyjski przemysł naftowy. Jest to o tyle sprytne, że nic go przecież nie kosztuje. Poza tym pozwala na sprzedaż amerykańskiej broni - za co płacić musi Europa, a na czym USA jeszcze zarabiają. Jest to o tyle logiczne, że Rosja jest zagrożeniem głównie dla zadowolonej z siebie Europy.


Niestety póki co "TACO" nie chce sprzedawać kluczowej broni daleko zasięgu... Ostatnio narobił Zełenskiemu nadziei niesprecyzowanymi obietnicami dostawy pocisków Tomahawk, po czym zaczął się z tych zapowiedzi okrakiem wycofywać. "Musiał" najpierw zadzwonić do Putina, a ten znowu zaproponował "rozmowy pokojowe". Sprytny kagiebista jest mistrzem gry na czas i robienia politycznych uników. Kiedy ma już zostać dociśnięty udaje, że chce się dogadać.

A zatem marzenie o pociskach najprawdopodobniej zostanie "zamrożone". Putin obieca przecież coś Trumpowi, będzie mu prawił komplementy, pogratuluje "sukcesu" w Gazie. Potem znowu nasili bombardowania. I tak w koło Macieju. Decyzja o rosyjsko-amerykańskim szczycie była dla Ukraińców kompletnym zaskoczeniem, co po raz kolejny pokazuje jak niestabilnym "partnerem" jest Trump. Do spotkania dojdzie w orbanowskim Budapeszcie, gdzie swego czasu (1994 rok) podpisano słynne memorandum, na mocy którego Ukraina pozbyła się broni nuklearnej.

Jak wiadomo Orban to jedna z najbardziej prokremlowskich "europejskich" kreatur. Pobawię się we wróżkę i zaprognozuję tam jedno wielkie pierdolenie o Szopenie. Putin jak zwykle zyska zostając de facto uznany za normalnego przywódcę, a nie wroga i zbrodniarza. Orban będzie napuszony jak indyk, bo podupadające Węgry staną się areną światowej dyplomacji. Trump zaś będzie dalej mówił o swoim dążeniu do pokoju, nawet za cenę kolejnych ofiar i zniszczeń. Ale "prawdziwi Polacy" dopatrzą się w jego chaotycznych działaniach objawów geniuszu.

środa, 8 października 2025

LINIA ŻYCIA


 Kiedyś człowiek żył dużo krócej niż dzisiaj - dzięki dobrodziejstwom rolnictwa, przemysłu i medycyny udaje mu się jednak statystycznie dociągać do osiemdziesiątki. Przynajmniej w Europie, bo na całym świecie średnia długość życia jest o dekadę krótsza. Może jako łowcy i zbieracze mieliśmy zdrowszą dietę, więcej czasu dla siebie i mniej stresu, ale okazuje się, że lepiej żreć przetworzoną żywność niż głodować. I tak dalej...

Życie przez trzydzieści lat wydawało się zgodne z naszym zadaniem ewolucyjnym - przekaż geny, a potem zostaw atrakcyjne zwłoki. Choć nie była to sprawa powszechna część z nas przeżywała znacznie dłużej. Dla ewolucjonistów jest to zagadka, bo z ewolucyjnego punktu widzenia organizm niezdolny już do rozmnażania staje się "bezużyteczny". A więc na przykład kobiety po menopauzie... Podstarzali mężczyźni zasadniczo również, choć część z nich zachowuje jakieś zdolności reprodukcyjne.

Tymczasem bezpłodne kobiety potrafią żyć jeszcze kilkadziesiąt lat po przekroczeniu wieku rozrodczego. Na dobrą sprawę kobiety żyją jeszcze dłużej niż mężczyźni. Jest to przyrodniczy ewenement. Wydaje to się biologicznym marnotrawstwem. Wyjaśnieniem jest hipoteza babci - przekwitłe już babeczki pomagają swoim córkom czy synom w wychowaniu potomstwa. Mają przecież w tych sprawach konkretne doświadczenie.

Dziadek też mógł się przydać do przekazywania gówniarzom swojej życiowej mądrości... Zwłaszcza w czasach kiedy nie było edukacji, poradników ani wujka Google. Nie bez przyczyny plemiona tworzyły zwyczajowe instytucje w stylu "rady starszych".  Poza tym kobiety często umierały w trakcie porodów, a wtedy sierotą zająć się mogli dziadkowie. Jeśli dzięki babciom przeżywało więcej dzieci posiadających jej geny rozpowszechniało to geny długowieczności.


Pytanie tylko czy wydłużająca się wciąż średnia długość życia jest jakoś ograniczona. Pomijając już szkodliwe somatyczne mutacje nasze komórki nie są w stanie - jak komórki bakterii o kolistej formie DNA - dzielić się w nieskończoność. Mają pewien limit podziałów wynikający z długości telomerów czyli ochronnych struktur na końcach chromosomów, zapobiegających uszkodzeniu materiału genetycznego w trakcie podziału.

Każdy podział ludzkiej komórki skraca telomer, aż osiąga on "krytyczną długość" i dalszy podział staje się niemożliwy. Długość telomerów staje się więc markerem wieku biologicznego. Czy jest na to jakieś lekarstwo? No cóż, istnieje enzym zwany telomerazą, który dodając nukleotydy do telomeru wydłuża go. Tyle że większość typów komórek nie dysponuje tym eliksirem, a w komórkach macierzystych czy odpornościowych nie ma go aż tyle żeby nadążyć za tempem podziałów.

Czy nie można by tego jakoś zmienić? Najprawdopodobniej nie! Telomeraza jest aktywna we większości nowotworów złośliwych, co sprawia, że dzielą się w "nieskończoność" nie przechodząc procesu starzenia... W tym kontekście myśli się raczej o hamowaniu mechanizmu telomerazy. Najprawdopodobniej organizm nie stosuje tego rozwiązania zbyt szczodrze dążąc do zachowania równowagi. Tak czy siak molekularny zegar resetuje się wraz z przyjściem na świat nowego organizmu.

poniedziałek, 6 października 2025

ŻYCIE WIECZNE

 
Życie trwa już cztery miliardy lat. Oczywiście uległo zasadniczej zmianie poprzez ewolucję, ale nadal w swojej strukturze nosimy jakiś fragment kodu, który powiela się od pradawnych czasów. Życie powiela się niedokładnie czyli mutuje - dzięki zmienności i różnorodności genetycznej przystosowuje się do różnych warunków. Warunki mogą ulec zmianie, a wtedy część osobników zginie - przetrwać mogą natomiast ci o jakiejś wcześniej nieistotnej cesze genetycznej.

Może być też odwrotnie - nowe cechy mogą okazać się szkodliwe. Ale ewolucja to eksperymentalna loteria - każda mutacja jest jak rzut monetą. Generalnie mutacje okazują się konieczne, bo selekcja jest losowa. Aby nadążyć za środowiskiem gatunek musi mieć w zanadrzu różne warianty... Tyle że przez mutacje dostajemy raka, a przede wszystkim starzejemy się. Dlatego organizm sam w pewnym stopniu eliminuje zmutowane komórki.

Zmiany genetyczne szkodzić mogą homeostazie, więc organizm pilnuje swojej harmonii genetycznej. Komórka zbytnio odbiegająca od "normy" jest zabijana poprzez odpowiednie sygnały biochemiczne uniemożliwiające jej istnienie i namnażanie się. Nie zawsze jest to mechanizm skuteczny, czego przykładem jest złośliwy nowotwór. Mutacje somatyczne zachodzące w komórkach naszego ciała są niestety nieuniknione. Czy tego chcemy czy nie nasz materiał genetyczny jest tylko chwilowo stabilny i ulega uszkodzeniom.

Mutacje germinalne w naszych komórkach rozrodczych są natomiast przekazywane potomstwu przyczyniając się do chorób genetycznych czy przewagi ewolucyjnej. Najczęściej są zupełnie neutralne. Tyle w teorii, bo efekty mogą być zupełnie paradoksalne. Według hipotezy antagonistycznej plejotropii mutacje sprzyjające wysokiej rozrodczości mogą mieć szkodliwe skutki w wieku starczym, gdyż ewolucja nie przejmuje się tym co się z nami stanie po wypełnieniu prokreacyjnego i wychowawczego "zadania".


Fakt że ostatnio rodzicielskie obowiązki mamy głęboko w swej nowoczesnej dupie nie ma tu żadnego znaczenia. W pewnym  wieku stajemy się biologicznym odpadem bez względu na to czy zdołaliśmy przekazać swoje geny i zasady kulturowe... Ewolucja nie jest w stanie powstrzymać mrocznych sił entropii, więc tworzy tylko struktury wystarczająco stabilne aby mogły "zrobić swoje". Ale homo sapiens doszedł do punktu w którym chciałby przyjmować tylko najrozkoszniejsze zmysłowe impulsy i jeszcze żyć wiecznie.

Istnieje pewien gatunek meduzy nazywany nieśmiertelną. Turritopsis dohrnii może co prawda zachorować czy zostać pożarta przez drapieżnika, ale posiadła niezwykłą umiejętność cofania zegara biologicznego. W przypadku braku pożywienia czy urazu meduza ta cofa się do wcześniejszego stadium rozwoju, przekształcając się w tak zwany polip, zdolny do bezpłciowego rozmnażania przez klonowanie. Teoretycznie może powtarzać taki cykl bez końca... Dzięki temu niezwykłego przystosowaniu występuje we wszystkich oceanach świata!!!

Pechowo tylko meduza ta jest dosyć mała i prędzej czy później zostaje skonsumowana przez inne zwierzęta.  Poza tym życie meduzy jest dosyć nudne z ludzkiego punktu widzenia. Lecz przykład ten pokazuje, że kluczem do długowieczności są mechanizmy autonaprawy DNA, odnowy populacji komórek macierzystych, sprawnej komunikacji międzykomórkowej i regeneracji telomerów czyli końcówek chromosomów.

piątek, 3 października 2025

THE END

 
Kiedy człowiek umiera? Z ostatnim oddechem, ostatnim uderzeniem serca czy może ostatnim impulsem w mózgu? Przecież oddech czy aktywność serca można w niektórych przypadkach przywrócić, a zresztą mózg potrafi działać jeszcze kilka minut po śmierci organizmu. I odwrotnie - w chwili śmierci mózgowej, wiele z naszych narządów może być jak najbardziej żywych i nadawać się jeszcze do przeszczepu.

Tak czy siak jedno jest pewne. Śmierć oznacza koniec integralności systemu - komórki nie są już w stanie harmonijnie ze sobą współpracować i niebawem cała konstrukcja zawala się jak domek z kart. Bywa to zdarzeniem gwałtownym jeśli giniemy wskutek wypadków czy przestępstw, choć na ogół następuje w sposób "naturalny". A zatem system zaczyna coraz bardziej szwankować, a my stajemy się coraz bardziej nieznośni dla otoczenia.

Zanudzamy innych swoim marudzeniem, stajemy się pretensjonalni i i infantylni, a co gorsza nawet robimy pod siebie. Ukochana rodzinka może mieć przez to problem z urlopem, weekendem czy braniem nadgodzin i pracą zmianową, więc wyśle nas do domu spokojnej starości. Ale nawet jeśli ktoś będzie dzielnie się nami opiekował, to i tak jest duża szansa że trafimy do szpitala i tam wyciągniemy kopyta wśród obcych ludzi.

Musimy toczyć walkę o życie nawet kiedy sytuacja staje się zgoła beznadziejna. Starość nie radość, młodość nie grzech. Kiedyś nie było tego problemu - nie było nawozów sztucznych, syntetycznych konserwantów, antybiotyków, szczepionek i przemysłowego paskudztwa, więc ludzkość statystycznie żyła znacznie krócej. Owszem, średnią długość życia zaniżała wysoka śmiertelność dzieci, a zwłaszcza niemowląt (a także rodzących kobiet), lecz selekcja naturalna była znacznie ostrzejsza niż dzisiaj.


Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość łańcucha pokoleń żyła w prehistorii, żrąc wszystko co tylko popadnie i lecząc się u znachorów podejrzanymi miksturami z odchodów krokodyla. Pierwszy chiński cesarz był tak obsesyjnie skupiony na poszukiwaniu nieśmiertelności, że raczył się toksycznymi eliksirami na bazie rtęci, co wywarło skutek odwrotny do zamierzonego. Ten skurwiel zagnał do roboty 700 tysięcy niewolników (!!!) żeby zbudować sobie mauzoleum.

Współczesnym tyranom roi się zresztą to samo. Na paradzie wojskowej z okazji rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej w Pekinie mikrofony przypadkowo nagłośniły rozmowę prezydentów Rosji i Chin. Dwóch starców wymieniało się uwagami o biotechnologii i możliwości przedłużania życia w nieskończoność...   Ich nadzieje wiążą się z rozwojem badań nad spersonalizowanymi organami tworzonymi z komórek macierzystych.

Są to jednak nadzieje trochę nadmierne - nawet wytwarzając w pełni funkcjonalne organy, transplantacje wiążą się z ryzykiem i nie powstrzymują starzenia komórkowego. Dla dobra ludzkości miejmy więc nadzieję, że obaj panowie w końcu odejdą z tego świata i to raczej prędzej niż później. Ale nigdy nic nie wiadomo - naukowcom z Yale University udało się już przywrócić aktywność mózgową kilka godzin po śmierci świni, dzięki systemowi pozaustrojowej perfuzji OrganEx. Wprawdzie wskrzeszenie było tylko chwilowe, lecz jest nadzieja dla takiej świni jak Putin.

Takie biblijne wręcz cuda prowadzą do konkluzji, że śmierć jest raczej procesem niż zdarzeniem, co kłóci się z naszą moralną, filozoficzną i prawną potrzebą domknięcia tej kwestii. Mózg jest pierwszym organem, który po ustaniu krążenia ulega rozkładowi, ze względu na swoją szczególną wrażliwość na niedotlenienie. Lecz jakieś pół minuty po ustaniu krążenia aktywność mózgu gwałtownie się intensyfikuje - organ ten umrze dopiero po 5-6 minutach...


W tym czasie następuje znaczny wzrostu aktywności fal gamma powiązanych ze świadomością, wyższymi funkcjami poznawczymi, percepcją i  przywoływaniem wspomnień. Najprawdopodobniej spadający poziom tlenu wyłącza standardowe "systemy hamowania", aby oszczędzać energię. To zaś aktywuje uśpione zazwyczaj szlaki. Co więcej wzorce te są zorganizowane podobnie do tych obserwowanych w stanach psychodelicznych. Szybkie przetwarzanie informacji z różnych części mózgu prowadzi do enigmatycznych doświadczeń ludzi którym udało się "cudem" uniknąć śmierci.

Mówią oni często o tym jak "całe życie stanęło im przed oczami" i jak zrozumieli co tak naprawdę jest w życiu ważne. Poza tym wskazują na możliwy kontakt z siłą wyższą i tak dalej. Dla niektórych ma być to dowód na istnienie duszy, rzekomo powracającej z zaświatów. Śmierć wywołuje prawdziwą burzę chemiczną: uwalniane są ogromne ilości serotoniny i noradrenaliny, endorfin oraz najprawdopodobniej DMT.

Ten ostatni halucynogen miałby zwiększać prawdopodobieństwo przeżycia śmierci klinicznej, chroniąc neurony przed skutkami stresu oksydacyjnego, działając jako endogenny neuroprotektor. Wiadomo już że DMT ma takie właściwości i występuje w ludzkim mózgu, choć jak na razie jego funkcja biologiczna nie została w pełni poznana.  Być może kiedyś  ampułki z tym egzotycznym psychodelikiem zwanym "molekułą duszy" znajdą się w asortymencie ekip ratunkowych i szpitali...

W każdym  bądź razie taka perspektywa ma coraz więcej entuzjastów. Doświadczenia z pogranicza śmierci, intensywne wizje i świetliste tunele są też pożywką dla głosicieli różnych ezoterycznych teorii. Nie wnikając już w istotę tych duchowych czy neurochemicznych (niepotrzebne skreślić) zjawisk, przyznać trzeba, że niosą ze sobą silny ładunek emocjonalny prowadzący do przewartościowania egzystencji. Choć zazwyczaj są tylko jej odlotowym zakończeniem.

wtorek, 30 września 2025

KRÓTKA HISTORIA MOŁDAWII

 
Europa odetchnęła z ulgą gdy wybory w Mołdawii wygrała prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS).  Sondaże były bowiem wielce zagadkowe, a biorąc pod uwagę bezprecedensowy poziom rosyjskiego zaangażowania, spodziewano się najgorszego czyli zwycięstwa jawnie prokremlowskich sił zwących się dla niepoznaki Patriotycznym Blokiem Wyborczym.

Oznaczać by to mogło zamienienie Mołdawii w drugą Gruzję - czyli kraj zmierzający po ścieżce populizmu w autorytarnym kierunku i przekształcający się w satelitę Kremla. A czasy są takie że nawet malutki, biedny i wyludniający się poradziecki kraik staje się ważnym elementem geopolitycznych puzzli. Polakom Mołdawia kojarzy się jedynie z całkiem dobrym winem, choć mieliśmy z nią pewne historyczne związki.

Lubimy niekiedy "wspominać" jakoby swego czasu Polska rozciągała się od morza do morza. Nawet kiedy byliśmy w Unii z Litwą nasze granice nie sięgały do Morza Czarnego. Do tego akwenu rozciągały się co najwyżej ziemie uznającego naszą zwierzchność hospodara mołdawskiego. Był to jednak stan przejściowy i raczej nominalny - władcy mołdawscy lawirowali pomiędzy nami, Turkami i Węgrami, jak to zwykle w zwyczaju mają mniejsi gracze.


Wyprawialiśmy się tam co prawda od czasu do czasu i robiliśmy małą rozpierduchę, ale na dłuższą metę gówno z tego wynikało. Ostatecznie tereny dzisiejszej Mołdawii włączono do Rosji, a umacnianiu "więzi" sprzyjała religia prawosławna. Pretensje do tych ziem zgłaszała następnie Rumunia, uznająca Mołdawian za lokalny szczep rumuński. Wskutek chaosu rosyjskiej rewolucji Rumuni zaanektowali więc ziemię swoich "braci".

Ruscy "odzyskali" tą krainę w czasie II wojny światowej, tworząc tam niby niezależną, demokratyczną i tak dalej, Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Oznaczało to terror, represje i deportacje czyli stalinowski standard. Oddziały niemieckie i rumuńskie przejściowo odbiły ten teren, lecz jak wiadomo poniosły historyczną klęskę. Aż do rozpadu Związku Radzieckiego Mołdawia pozostawał więc własnością Moskwy.

W okresie transformacji czekały ją - jak cały blok postkomunistyczny - spore problemy gospodarcze i społeczne. Separatystyczny region Naddniestrza - zamieszkiwany przez osiedloną tu ludność rosyjską - ogłosił niepodległość, a próba interwencji państwowej wobec wsparcia separatystów przez stacjonujące tam do dzisiaj wojska rosyjskie okazała się fiaskiem. Jest to przyczółek wojny hybrydowej prowadzonej przez Kreml przeciwko władzom w Kiszyniowie.


Co niektórzy chcieli przyłączenia Mołdawii do Rumuni ze względu na bliskość, czy wręcz jedność kulturową. W referendum odrzucono jednak taką ewentualność. Istotnym problemem jest też odrębność etniczna Gagauzów, turkijskojęzycznych wyznawców prawosławia którzy na fali zawieruchy dziejowej również próbowali stworzyć swoją separatystyczną republikę. Udało się im w ten sposób wywalczyć oficjalną autonomię. Oni także wykazują silne tendencje prorosyjskie, chociaż Stalin głodził ich na śmierć.

Taki już jest ten sponiewierany, okłamywany i w gruncie rzeczy konserwatywny homo sovieticus, we wszystkich swoich lokalnych odmianach. Także wśród etnicznych Mołdawian - w toku bolesnych przemian - narastał sentyment do idealizowanych czasów radzieckiej "stabilizacji". Rządy Partii Komunistów (2001-2009) nie przyniosły jednak poprawy sytuacji materialnej, więc ludność zaczęła upatrywać nadziei w Europie. Ostatnie wybory prezydenckie i parlamentarne utrzymały ten kurs.

Dla Unii Europejskiej integracja takiego małego kraju wiązałaby się ze stosunkowo małymi kosztami, dla Mołdawii zaś oznaczać by mogła gospodarczy przełom. Europeizacja obszarów poradzieckich pozostaje niestety solą w oku rosyjskich imperialistów. Na wszelkie sposoby próbują więc oni przekonać Mołdawian, że Unia tak naprawdę chce ich skolonizować, przejąć majątek narodowy i zniszczyć "tradycyjne wartości" propagowaniem LGBT. Skąd my to znamy?


Prezydentka Maia Sandu - jako że nie posiada chłopa - to zdaniem rosyjskich trolli lesba, skupująca nasienie gejowskich celebrytów, celem zapłodnienia swojej domniemanej partnerki... Ponadto ta homoseksualna dziwka ma współpracować z międzynarodową siatką pedofilów sprzedając im ukraińskie sieroty wojenne - coś w rodzaju mołdawskiego "pizzagate" jeśli kojarzycie o czym piszę. Podobne bzdury fabrykowano swego czasu w Stanach Zjednoczonych, żeby zdyskredytować Hillary Clinton.

Do mołdawskich urzędów rozsyłano rzekomo odgórne polecenia wywieszania tęczowych flag obok tych narodowych... Absurd goni absurd, ale uderzaniem w takie nuty łatwo budzić emocje. Tym bardziej, że szkoleni w Rosji na "pielgrzymkach", pazerni i przekupni duchowni prawosławni pieprzą bez przerwy o zepsutym i zgniłym Zachodzie. W jednej z ich absurdalnych gazetek pojawiła się teoria jakoby dzieciom w szkołach zalecano zmianę płci!

Wydawać by się mogło, że wierzyć w to mogą ludzie tylko niespełna rozumu. Ale to już znak naszych czasów. Owszem - Europa ma spore problemy biurokratyczno-instytucjonalne, a niekiedy rzeczywiście tendencje do zajmowania się wydumanymi problemami - ale Rosja to przy niej gwarancja nędzy i rozpaczy. Jakie zresztą "tradycyjne wartości" może przynieść imperium zabijające dzieci i rujnujące miasta? 

sobota, 27 września 2025

KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO

 
Nie jest ważne co myślisz, nie jest ważne co czujesz, nie jest ważne co wiesz. Prawdę mówiąc lepiej żebyś nie wiedział za dużo, bo od niuansów tylko miesza się w głowie i człowiek ma wątpliwości. Nie jest ważne kim jesteś, kim byłeś i kim będziesz. To może interesować tylko twoją rodzinę i przyjaciół, ale możesz obwieścić to całemu światu w internecie. Ważne jest gdzie pracujesz, co kupujesz i jak głosujesz.

Chociaż jesteś tak anonimowy, typowy, statystyczny i nudny, cyfrowi giganci zbierają o tobie informacje, żeby rozgryźć twoją psychologię i sprzedać ci odpowiednią bajkę. Nikt nigdy nie pochyliłby się nad tak banalnym dupkiem czy beznamiętną pizdą, ale od tego przecież są algorytmy. Masz klilkać, klikać, klikać... Udostępniać, lajkować, komentować. Wirtualny świat dopasuje się do twoich najskrytszych fantazji i osobistych potrzeb.

I nie chodzi tu tylko o oglądanie syntetycznych piękności czy filmów o śmiesznych kotkach. Wszyscy grzęźniemy w rozmaitych bańkach informacyjnych - pułapką personalizacji jest odcinanie nas od informacji sprzecznych z naszymi preferencjami. Algorytm uczy się jak ci przytakiwać, a nawet jak ci przypochlebiać. Jeśli zostaniesz płaskoziemcą to będzie się "starał" przedstawiać ci informacje o tym że Ziemia jest płaska.


Każdy nawet najbardziej absurdalny pogląd jaki cię zafascynuje zaraz dostarczy ci setki potwierdzających go dowodów i argumentów. Nie jest to zresztą żadną tajemnicą - ostatnio dużo się mówi o tych mechanizmach w kontekście polaryzacji i dezinformacji, lecz nie zmienia to faktu, że i tak działają. Po prostu są głęboko zakorzenione w naszej naturze. Mózg szuka potwierdzenia żeby uniknąć dysonansu. 

Bagatelizujemy lub całkowicie ignorujemy informacje sprzeczne z naszą "tożsamością". W dzisiejszych czasach możemy powiedzieć: to na pewno fejk. Nawet jeśli uznamy jakąś niewygodną prawdę, połączymy ją ze swoim światopoglądem dzięki absurdalnej interpretacji. Człowiek widzi to co chce zobaczyć - czyta to co chce przeczytać i tak dalej. Każdy z nas uważa jednak że to inni są głupi, zmanipulowani i naiwni.


To tak zwane złudzenie ponadprzeciętności. Ludzie z reguły są przekonani, że są inteligentniejsi od reszty ludzkości. Można nawet powiedzieć, że im człowiek jest głupszy tym bardziej o tym przekonany. Ale nic na tym świecie nie jest oczywiste. Prawda to w zasadzie pojęcie filozoficzne - oczywiście istnieje prawda naukowa, taka jak choćby fakt, że Ziemia nie jest płaska. Ale prawda naukowa jest niczym w zderzeniu z naszymi subiektywnymi emocjami.

Bo być może Ziemia nawet jest okrągła, ale została stworzona przez Boga i tak dalej... Dodaj do tego ideologię, kulturę, modę - rozmaite szablony nadają "prawdzie" kształt. Nasze cele, potrzeby i pragnienia motywują nas do określonego postrzegania. Zawsze budujemy sobie jakąś narrację i trzymamy się określonej linii, bo niepowiązane w ten sposób suche fakty grożą schizofrenicznym nihilizmem.

Głupi cel jest lepszy niż żaden, bo nadaje spójność naszej organizującej się przeciw chaosowi egzystencji. Bez poczucia sensu naszych działań szybko popadamy w marazm i przygnębienie. Czasami ciężko mi zachować taką wiarę, ale wtedy piszę by pozbierać myśli. Wprawdzie to co myślę nie ma zbyt wielkiego znaczenia, ale myślenie jest największą igraszką. Nie będę przecież konsultował tego z psychoterapeutą.

Życie jest wredne i żaden specjalista nie ma na to recepty. Owszem - czasami ludzie sami sobie je komplikują - na ogół jednak robią to za nich inni. Wszyscy walczymy ze sobą o miskę ryżu, certyfikat człowieczeństwa i parę pięknych chwil. Większość życia upływa ci na mozolnych obowiązkach, a kiedy umierasz żałujesz że nie zrobiłeś tego czy tamtego. Niestety nie miałem na to czasu. Ale i tak przeżyłem swoje.

środa, 24 września 2025

WALECZNE SERCE

 
Człowiek porusza się dzięki mięśniom. Co więcej nawet gdyby się nie ruszał - na przykład leżąc sparaliżowany w łóżku i robiąc pod siebie - i tak potrzebowałby ich pracy żeby żyć. Centralnym narządem układu krwionośnego jest przecież serce, a jak wiadomo serce jest mięśniem. Dzięki rytmicznym skurczom i rozkurczom pełni funkcję pompy zapewniającej krążenie krwi w całym organizmie. To krew dostarcza tlen i usuwa dwutlenek węgla, a bez tlenu długo nie pociągniesz.

Jego brak jest szczególnie niebezpieczny dla mózgu. Niedotlenienie prowadzi do martwicy komórek mózgowych, a ostatecznie do śmierci. Kiedyś mnie to spotkało - w zasadzie na samym początku życia, kiedy niedotlenienie okołoporodowe spowodowało u mnie dziecięce porażenie mózgowe. Z własnego doświadczenia wiem, że nawet chwilowy brak tlenu może bardzo skomplikować życie. Krew pompowana do płuc właśnie stamtąd pobiera ten życiodajny gaz. Dlatego musimy oddychać, czyli przeprowadzać wymianę gazową.

Jeśli w płucach nie ma tlenu krew nie dostarczy go do mózgu  oraz innych tkanek, a przez to będzie niezły bigos. Tlen jest niezbędny w procesach metabolizmu czyli wytwarzania energii. Jemy żeby żyć, choć niektórym chyba się wydaje, że żyjemy aby jeść. W tłuszczach, białkach i cukrach występują wiązania węglowe, które musimy rozbijać - atomy węgla usuwamy wiążąc je z tlenem i wydychając w postaci dwutlenku. Brak tlenu zatrzymuje produkcję energii i zmusza komórki do zabójczego dla nich metabolizmu beztlenowego.

Na ogół "powietrze" jest czymś tak dostępnym, że w ogóle o nim nie myślimy, o ile nie cierpimy na jakąś niewydolność oddechową. Musimy jednak mieć zdrowe serce, żeby cały cykl krążenia przebiegał bez zakłóceń. Umożliwia to taniec dwóch białek motorycznych - miozyny i aktyny. Polimery tych cząstek zwane filamentami są do siebie równolegle ułożone, tworząc tak zwane włókno mięśniowe. Miozyna "chwyta" aktynę, a następnie ją "puszcza" na skutek reakcji chemicznych z udziałem komórkowego paliwa ATP. Uwalnianie filamentów wymaga energii, która z chwilą naszej śmierci się wyczerpuje.


Przerwanie produkcji ATP uniemożliwia rozdzielenie kompleksu aktomiozyny - filamenty we wszystkich mięśniach  zostają połączone już "na stałe" czyli tak długo aż zaczną gnić... Nazywamy to stężeniem pośmiertnym. Trupy sztywnieją zanim zaczną ulegać rozkładowi. Widziałem kiedyś wielu takich sztywniaków, pracując w zakładzie pogrzebowym. Człowiek jest tylko tymczasową strukturą białkową funkcjonującą dzięki niezwykłej synchronizacji. Serce bije rytmicznie dzięki własnemu układowi bodźcotwórczo-przewodzącemu, jaki generuje regularne impulsy elektryczne i rozprzestrzenia je przez sieć przedsionków.

To dlatego serca od zawsze symbolizowało życie - to od jego uderzenia życie zaczynało się i kończyło. Symbolizowało też siedzibę duszy, a potem emocji. Podlegało wszak różnym reakcjom fizjologicznym uzależnionym od stanu organizmu. Stres, ekscytacja czy pożądanie sprawiają przecież, że bije szybciej. Dziś wiemy że te wszystkie stany mentalne to raczej kwestia mózgu, choć ten dostraja swój "nastrój" do stanów organizmu. Serce posiada jednak swoją magiczną moc - bez jego pracy nie moglibyśmy żyć, bo zapewnia nam tlen i substancje odżywcze. Życie jest pulsującą rytmicznie reakcją chemiczną.

sobota, 20 września 2025

OSTATECZNE ROZWIĄZANIE

 
Niegdyś Żydzi pełnili funkcję "chłopców do bicia" - prześladowano ich w całej Europie, tworzono na ich temat teorie spiskowe, dopuszczano się barbarzyńskich pogromów... Uwieńczeniem europejskiego antysemityzmu - wcześniej na ogół mającego podłoże religijne - był niemiecki holocaust. W pseudobiologicznej koncepcji walki ras same "żydowskie geny" były na tyle niebezpieczne, że należało je całkowicie wyeliminować bez względu na stopień kulturowej asymilacji ich nosicieli.

Do tego jakże wzniosłego działa użyto cyklonu B, wynalezionego swego czasu przez niemieckiego chemika pochodzenia żydowskiego Fritza Habera. Nawiasem mówiąc ten genialny chemik pracował nad bronią chemiczną na zlecenie niemieckiego Sztabu Generalnego. W jego przewrotnej logice miała ona doprowadzić do szybkiego zwycięstwa Niemiec w pierwszej wojnie światowej, a tym samym oszczędzić liczniejsze ofiary nieuchronne w przypadku przeciągającej się jatki.

Podobnie myśleli Amerykanie zrzucający bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki... Hitler wzgardził jednak patriotyzmem nędznej żydowiny i Haber musiał opuścić ukochane Niemcy. Opracowana przez niego już w okresie międzywojennym technologia cyklonu B znalazła jednak swoje ponure zastosowanie w komorach gazowych. Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że ten makabryczny wynalazek nie był jedynym wiekopomnym pomysłem tragicznego naukowca.

Opracowując wcześniej metodę syntezy amoniaku - za co został uhonorowany Nagrodą Nobla -  Haber położył podwaliny pod produkcję nawozów sztucznych co przyczyniło się do wyżywienia wielu głodnych ludzi aż po dzień dzisiejszy. Nie wiadomo jednak czy jest to powód do chwały - zdaniem wielu "obrońców europejskiej cywilizacji" czarna, żółta i ciapata hołota mnoży się ponad miarę, domaga się pomocy humanitarnej i pcha się na nasz kontynent brać socjal i gwałcić kobiety.


Lecz Hitler zastosował chemikalia w zgoła innym celu - do eksterminacji Żydów, a przy okazji innych kozłów ofiarnych. Moralne rozliczenia z holocaustem trwają aż po dzień dzisiejszy. Wielka historyczna gehenna narodu żydowskiego została wykorzystana przez różne organizacje i instytucje do realizacji niezbyt chwalebnych celów politycznych i finansowych. Wiąże się tym szantaż moralny i instrumentalizacja cierpienia, a także swego rodzaju kulturowy fetyszyzm.

Mówi się nawet o literackim i filmowym nurcie holo-polo czyli zwykłym wykorzystywaniu obozowej stylizacji w popkulturze jako taniego chwytu grania na emocjach. Sceneria obozu koncentracyjnego nadaje banalnym historiom rzekomą głębię. Romantyzowanie holocaustu to już jednak kwestia smaku. Także na swoim podwórku mamy przecież pop-patriotyczne szmiry przemieszane z martyrologiczną religią... To już jednak trochę odrębny temat - tragedia Żydów bywa wykorzystywana przez "artystów" różnych nacji do snucia trywialnych narracji.

Dzieje polskiego antysemityzmu to już natomiast temat-rzeka. Nie da się zaprzeczyć, że w tym największym swego czasu skupisku ludności żydowskiej na świecie jakim była Polska dochodziło do całej gamy różnych postaw wobec tej "mniejszości narodowej". W przedwojennej Polsce żywy był choćby pomysł przesiedlenia jej na Madagaskar, co paradoksalnie współgrało z ambicjami syjonistów widzących w tym szansę na stworzenie własnego państwa.


Po wojnie pomysł ten zrealizowano w Palestynie, będącej co prawda historyczną kolebką żydowskiej diaspory, lecz zamieszkiwanej od wieków przez ludność arabską. Mieliśmy więc tak naprawdę do czynienia z aktem brutalnej inwazji i kolonizacji tej ziemi, choć odwołującym się do jakiegoś archaicznego dziedzictwa. Przekleństwem ludzkości jest ciągłe wyrównywanie historycznych rachunków, przez co rośnie tylko lista nowych ran i win.

W marcu 1968 roku polscy komuniści wykorzystali nową sytuację do zmasowanej antysemickiej kampanii i "wygnania" z kraju 13 tysięcy pozostałych tu jeszcze Żydów. Nie zastosowano co prawda narzędzi administracyjnych, a jedynie presję psychologiczną. Tak naprawdę chodziło o pewne przetasowania w ramach aparatu partyjnego - trzeba było się pozbyć "żydowskich elit", żeby samemu przejąć władzę w partii. Ostały się jakieś niedobitki, lecz w zasadzie odtąd polski Żyd był raczej postacią mityczną pojawiającą się jedynie w przyśpiewkach kiboli.

Badacze nazwali tej fenomen "antysemityzmem bez Żydów". Przesadą jest twierdzenie jakobyśmy wyssali go z mlekiem matki. Równocześnie istniał w polskim społeczeństwie silny filosemicki kontrapunkt. Jedni bawili się w "badanie" genealogii i wytykanie (niekiedy sfabrykowanych) "korzeni", pieprzenie o żydokomunie, snucie teorii o jakiejś władającej Polską tajnej siatce finansjery... Inni wręcz przeciwnie - poszli w religię holocaustu, a do tego twierdzili że Żydzi byli zawsze nieskazitelni.

W środowiskach liberalnych i "postępowych" funkcjonował swego czasu pewien knebel uniemożliwiający krytyczne wypowiadanie się o Żydach. Ostatnio jednak nieco się rozluźnił na skutek żydowskiego ludobójstwa w Gazie. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Żyd nie jest z natury dobry ani zły. To po prostu człowiek. Obecnie jednak wpadł w pułapkę cierpiętniczego rewizjonizmu i czuje się moralnie uprawniony do najpodlejszego nawet skurwysyństwa. Nie wszyscy w Izraelu mają tak wyprane mózgi, lecz piszę w dużym uproszczeniu.

Taka jest dziś polityka Państwa Izrael. Co jeszcze ciekawsze Netanjahu przez ostatnie lata umożliwiał specyficzne mechanizmy finansowego wspierania Hamasu w Gazie, aby polaryzować palestyńskie społeczeństwo. Na Zachodnim Brzegu Jordanu rządy sprawuje  przecież świecki Fatah. Była to więc typowa rozgrywka obliczona na rozsadzanie jedności narodowej i sabotowanie idei państwa palestyńskiego. Dzisiaj wojnie z Hamasem towarzyszy nielegalna decyzja o budowie nowych osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Przypadek?


A może Netanjahu specjalnie hodował potwora? Jak można wyczytać tu i ówdzie judeonazistowski rzeźnik miał zignorować ostrzeżenia własnego, a także amerykańskiego i egipskiego wywiadu by świadomie dopuścić do aktów terrorystycznych Hamasu. Scenariusz ten jako żywo przypomina cztery zamachy bombowe na bloki mieszkalne w Rosji z 1999 roku...

Oskarżono o nie Czeczenów, a potem wojna na Kaukazie otworzyła Putinowi drogę do dyktatury.  Były agent FSB Aleksander Litwinienko - na emigracji we Wielkiej Brytanii - zaczął paplać o tym, że cała ta masakra była autorską prowokacją rosyjskich tajnych służb. Niebawem poczęstowano go herbatką z radioaktywnym polonem, a potem w szpitalu łysiał, chudł, cierpiał i umierał.

Najprawdopodobniej Netanjahu pozwolił Hamasowi na masakrowanie i gwałcenie własnych obywateli wietrząc w tym niepowtarzalną szansę na rozpętanie wojny totalnej, czystki etnicznej i apokalipsy. Bo przecież cała ta wojna już dawno stała się militarnym absurdem. Giną bezbronne dzieci, kobiety i starcy, a Gaza zamienia się w miejsce niezdatne do życia. W uzasadnieniu do znudzenia przywołuje się argument o zagrożeniu egzystencjalnym dla Izraela. A jak to nie pomaga to oskarża się wszystkich o antysemityzm.