Łączna liczba wyświetleń

piątek, 3 października 2025

THE END

 
Kiedy człowiek umiera? Z ostatnim oddechem, ostatnim uderzeniem serca czy może ostatnim impulsem w mózgu? Przecież oddech czy aktywność serca można w niektórych przypadkach przywrócić, a zresztą mózg potrafi działać jeszcze kilka minut po śmierci organizmu. I odwrotnie - w chwili śmierci mózgowej, wiele z naszych narządów może być jak najbardziej żywych i nadawać się jeszcze do przeszczepu.

Tak czy siak jedno jest pewne. Śmierć oznacza koniec integralności systemu - komórki nie są już w stanie harmonijnie ze sobą współpracować i niebawem cała konstrukcja zawala się jak domek z kart. Bywa to zdarzeniem gwałtownym jeśli giniemy wskutek wypadków czy przestępstw, choć na ogół następuje w sposób "naturalny". A zatem system zaczyna coraz bardziej szwankować, a my stajemy się coraz bardziej nieznośni dla otoczenia.

Zanudzamy innych swoim marudzeniem, stajemy się pretensjonalni i i infantylni, a co gorsza nawet robimy pod siebie. Ukochana rodzinka może mieć przez to problem z urlopem, weekendem czy braniem nadgodzin i pracą zmianową, więc wyśle nas do domu spokojnej starości. Ale nawet jeśli ktoś będzie dzielnie się nami opiekował, to i tak jest duża szansa że trafimy do szpitala i tam wyciągniemy kopyta wśród obcych ludzi.

Musimy toczyć walkę o życie nawet kiedy sytuacja staje się zgoła beznadziejna. Starość nie radość, młodość nie grzech. Kiedyś nie było tego problemu - nie było nawozów sztucznych, syntetycznych konserwantów, antybiotyków, szczepionek i przemysłowego paskudztwa, więc ludzkość statystycznie żyła znacznie krócej. Owszem, średnią długość życia zaniżała wysoka śmiertelność dzieci, a zwłaszcza niemowląt (a także rodzących kobiet), lecz selekcja naturalna była znacznie ostrzejsza niż dzisiaj.


Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość łańcucha pokoleń żyła w prehistorii, żrąc wszystko co tylko popadnie i lecząc się u znachorów podejrzanymi miksturami z odchodów krokodyla. Pierwszy chiński cesarz był tak obsesyjnie skupiony na poszukiwaniu nieśmiertelności, że raczył się toksycznymi eliksirami na bazie rtęci, co wywarło skutek odwrotny do zamierzonego. Ten skurwiel zagnał do roboty 700 tysięcy niewolników (!!!) żeby zbudować sobie mauzoleum.

Współczesnym tyranom roi się zresztą to samo. Na paradzie wojskowej z okazji rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej w Pekinie mikrofony przypadkowo nagłośniły rozmowę prezydentów Rosji i Chin. Dwóch starców wymieniało się uwagami o biotechnologii i możliwości przedłużania życia w nieskończoność...   Ich nadzieje wiążą się z rozwojem badań nad spersonalizowanymi organami tworzonymi z komórek macierzystych.

Są to jednak nadzieje trochę nadmierne - nawet wytwarzając w pełni funkcjonalne organy, transplantacje wiążą się z ryzykiem i nie powstrzymują starzenia komórkowego. Dla dobra ludzkości miejmy więc nadzieję, że obaj panowie w końcu odejdą z tego świata i to raczej prędzej niż później. Ale nigdy nic nie wiadomo - naukowcom z Yale University udało się już przywrócić aktywność mózgową kilka godzin po śmierci świni, dzięki systemowi pozaustrojowej perfuzji OrganEx. Wprawdzie wskrzeszenie było tylko chwilowe, lecz jest nadzieja dla takiej świni jak Putin.

Takie biblijne wręcz cuda prowadzą do konkluzji, że śmierć jest raczej procesem niż zdarzeniem, co kłóci się z naszą moralną, filozoficzną i prawną potrzebą domknięcia tej kwestii. Mózg jest pierwszym organem, który po ustaniu krążenia ulega rozkładowi, ze względu na swoją szczególną wrażliwość na niedotlenienie. Lecz jakieś pół minuty po ustaniu krążenia aktywność mózgu gwałtownie się intensyfikuje - organ ten umrze dopiero po 5-6 minutach...


W tym czasie następuje znaczny wzrostu aktywności fal gamma powiązanych ze świadomością, wyższymi funkcjami poznawczymi, percepcją i  przywoływaniem wspomnień. Najprawdopodobniej spadający poziom tlenu wyłącza standardowe "systemy hamowania", aby oszczędzać energię. To zaś aktywuje uśpione zazwyczaj szlaki. Co więcej wzorce te są zorganizowane podobnie do tych obserwowanych w stanach psychodelicznych. Szybkie przetwarzanie informacji z różnych części mózgu prowadzi do enigmatycznych doświadczeń ludzi którym udało się "cudem" uniknąć śmierci.

Mówią oni często o tym jak "całe życie stanęło im przed oczami" i jak zrozumieli co tak naprawdę jest w życiu ważne. Poza tym wskazują na możliwy kontakt z siłą wyższą i tak dalej. Dla niektórych ma być to dowód na istnienie duszy, rzekomo powracającej z zaświatów. Śmierć wywołuje prawdziwą burzę chemiczną: uwalniane są ogromne ilości serotoniny i noradrenaliny, endorfin oraz najprawdopodobniej DMT.

Ten ostatni halucynogen miałby zwiększać prawdopodobieństwo przeżycia śmierci klinicznej, chroniąc neurony przed skutkami stresu oksydacyjnego, działając jako endogenny neuroprotektor. Wiadomo już że DMT ma takie właściwości i występuje w ludzkim mózgu, choć jak na razie jego funkcja biologiczna nie została w pełni poznana.  Być może kiedyś  ampułki z tym egzotycznym psychodelikiem zwanym "molekułą duszy" znajdą się w asortymencie ekip ratunkowych i szpitali...

W każdym  bądź razie taka perspektywa ma coraz więcej entuzjastów. Doświadczenia z pogranicza śmierci, intensywne wizje i świetliste tunele są też pożywką dla głosicieli różnych ezoterycznych teorii. Nie wnikając już w istotę tych duchowych czy neurochemicznych (niepotrzebne skreślić) zjawisk, przyznać trzeba, że niosą ze sobą silny ładunek emocjonalny prowadzący do przewartościowania egzystencji. Choć zazwyczaj są tylko jej odlotowym zakończeniem.

wtorek, 30 września 2025

KRÓTKA HISTORIA MOŁDAWII

 
Europa odetchnęła z ulgą gdy wybory w Mołdawii wygrała prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS).  Sondaże były bowiem wielce zagadkowe, a biorąc pod uwagę bezprecedensowy poziom rosyjskiego zaangażowania, spodziewano się najgorszego czyli zwycięstwa jawnie prokremlowskich sił zwących się dla niepoznaki Patriotycznym Blokiem Wyborczym.

Oznaczać by to mogło zamienienie Mołdawii w drugą Gruzję - czyli kraj zmierzający po ścieżce populizmu w autorytarnym kierunku i przekształcający się w satelitę Kremla. A czasy są takie że nawet malutki, biedny i wyludniający się poradziecki kraik staje się ważnym elementem geopolitycznych puzzli. Polakom Mołdawia kojarzy się jedynie z całkiem dobrym winem, choć mieliśmy z nią pewne historyczne związki.

Lubimy niekiedy "wspominać" jakoby swego czasu Polska rozciągała się od morza do morza. Nawet kiedy byliśmy w Unii z Litwą nasze granice nie sięgały do Morza Czarnego. Do tego akwenu rozciągały się co najwyżej ziemie uznającego naszą zwierzchność hospodara mołdawskiego. Był to jednak stan przejściowy i raczej nominalny - władcy mołdawscy lawirowali pomiędzy nami, Turkami i Węgrami, jak to zwykle w zwyczaju mają mniejsi gracze.


Wyprawialiśmy się tam co prawda od czasu do czasu i robiliśmy małą rozpierduchę, ale na dłuższą metę gówno z tego wynikało. Ostatecznie tereny dzisiejszej Mołdawii włączono do Rosji, a umacnianiu "więzi" sprzyjała religia prawosławna. Pretensje do tych ziem zgłaszała następnie Rumunia, uznająca Mołdawian za lokalny szczep rumuński. Wskutek chaosu rosyjskiej rewolucji Rumuni zaanektowali więc ziemię swoich "braci".

Ruscy "odzyskali" tą krainę w czasie II wojny światowej, tworząc tam niby niezależną, demokratyczną i tak dalej, Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Oznaczało to terror, represje i deportacje czyli stalinowski standard. Oddziały niemieckie i rumuńskie przejściowo odbiły ten teren, lecz jak wiadomo poniosły historyczną klęskę. Aż do rozpadu Związku Radzieckiego Mołdawia pozostawał więc własnością Moskwy.

W okresie transformacji czekały ją - jak cały blok postkomunistyczny - spore problemy gospodarcze i społeczne. Separatystyczny region Naddniestrza - zamieszkiwany przez osiedloną tu ludność rosyjską - ogłosił niepodległość, a próba interwencji państwowej wobec wsparcia separatystów przez stacjonujące tam do dzisiaj wojska rosyjskie okazała się fiaskiem. Jest to przyczółek wojny hybrydowej prowadzonej przez Kreml przeciwko władzom w Kiszyniowie.


Co niektórzy chcieli przyłączenia Mołdawii do Rumuni ze względu na bliskość, czy wręcz jedność kulturową. W referendum odrzucono jednak taką ewentualność. Istotnym problemem jest też odrębność etniczna Gagauzów, turkijskojęzycznych wyznawców prawosławia którzy na fali zawieruchy dziejowej również próbowali stworzyć swoją separatystyczną republikę. Udało się im w ten sposób wywalczyć oficjalną autonomię. Oni także wykazują silne tendencje prorosyjskie, chociaż Stalin głodził ich na śmierć.

Taki już jest ten sponiewierany, okłamywany i w gruncie rzeczy konserwatywny homo sovieticus, we wszystkich swoich lokalnych odmianach. Także wśród etnicznych Mołdawian - w toku bolesnych przemian - narastał sentyment do idealizowanych czasów radzieckiej "stabilizacji". Rządy Partii Komunistów (2001-2009) nie przyniosły jednak poprawy sytuacji materialnej, więc ludność zaczęła upatrywać nadziei w Europie. Ostatnie wybory prezydenckie i parlamentarne utrzymały ten kurs.

Dla Unii Europejskiej integracja takiego małego kraju wiązałaby się ze stosunkowo małymi kosztami, dla Mołdawii zaś oznaczać by mogła gospodarczy przełom. Europeizacja obszarów poradzieckich pozostaje niestety solą w oku rosyjskich imperialistów. Na wszelkie sposoby próbują więc oni przekonać Mołdawian, że Unia tak naprawdę chce ich skolonizować, przejąć majątek narodowy i zniszczyć "tradycyjne wartości" propagowaniem LGBT. Skąd my to znamy?


Prezydentka Maia Sandu - jako że nie posiada chłopa - to zdaniem rosyjskich trolli lesba, skupująca nasienie gejowskich celebrytów, celem zapłodnienia swojej domniemanej partnerki... Ponadto ta homoseksualna dziwka ma współpracować z międzynarodową siatką pedofilów sprzedając im ukraińskie sieroty wojenne - coś w rodzaju mołdawskiego "pizzagate" jeśli kojarzycie o czym piszę. Podobne bzdury fabrykowano swego czasu w Stanach Zjednoczonych, żeby zdyskredytować Hillary Clinton.

Do mołdawskich urzędów rozsyłano rzekomo odgórne polecenia wywieszania tęczowych flag obok tych narodowych... Absurd goni absurd, ale uderzaniem w takie nuty łatwo budzić emocje. Tym bardziej, że szkoleni w Rosji na "pielgrzymkach", pazerni i przekupni duchowni prawosławni pieprzą bez przerwy o zepsutym i zgniłym Zachodzie. W jednej z ich absurdalnych gazetek pojawiła się teoria jakoby dzieciom w szkołach zalecano zmianę płci!

Wydawać by się mogło, że wierzyć w to mogą ludzie tylko niespełna rozumu. Ale to już znak naszych czasów. Owszem - Europa ma spore problemy biurokratyczno-instytucjonalne, a niekiedy rzeczywiście tendencje do zajmowania się wydumanymi problemami - ale Rosja to przy niej gwarancja nędzy i rozpaczy. Jakie zresztą "tradycyjne wartości" może przynieść imperium zabijające dzieci i rujnujące miasta? 

sobota, 27 września 2025

KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO

 
Nie jest ważne co myślisz, nie jest ważne co czujesz, nie jest ważne co wiesz. Prawdę mówiąc lepiej żebyś nie wiedział za dużo, bo od niuansów tylko miesza się w głowie i człowiek ma wątpliwości. Nie jest ważne kim jesteś, kim byłeś i kim będziesz. To może interesować tylko twoją rodzinę i przyjaciół, ale możesz obwieścić to całemu światu w internecie. Ważne jest gdzie pracujesz, co kupujesz i jak głosujesz.

Chociaż jesteś tak anonimowy, typowy, statystyczny i nudny, cyfrowi giganci zbierają o tobie informacje, żeby rozgryźć twoją psychologię i sprzedać ci odpowiednią bajkę. Nikt nigdy nie pochyliłby się nad tak banalnym dupkiem czy beznamiętną pizdą, ale od tego przecież są algorytmy. Masz klilkać, klikać, klikać... Udostępniać, lajkować, komentować. Wirtualny świat dopasuje się do twoich najskrytszych fantazji i osobistych potrzeb.

I nie chodzi tu tylko o oglądanie syntetycznych piękności czy filmów o śmiesznych kotkach. Wszyscy grzęźniemy w rozmaitych bańkach informacyjnych - pułapką personalizacji jest odcinanie nas od informacji sprzecznych z naszymi preferencjami. Algorytm uczy się jak ci przytakiwać, a nawet jak ci przypochlebiać. Jeśli zostaniesz płaskoziemcą to będzie się "starał" przedstawiać ci informacje o tym że Ziemia jest płaska.


Każdy nawet najbardziej absurdalny pogląd jaki cię zafascynuje zaraz dostarczy ci setki potwierdzających go dowodów i argumentów. Nie jest to zresztą żadną tajemnicą - ostatnio dużo się mówi o tych mechanizmach w kontekście polaryzacji i dezinformacji, lecz nie zmienia to faktu, że i tak działają. Po prostu są głęboko zakorzenione w naszej naturze. Mózg szuka potwierdzenia żeby uniknąć dysonansu. 

Bagatelizujemy lub całkowicie ignorujemy informacje sprzeczne z naszą "tożsamością". W dzisiejszych czasach możemy powiedzieć: to na pewno fejk. Nawet jeśli uznamy jakąś niewygodną prawdę, połączymy ją ze swoim światopoglądem dzięki absurdalnej interpretacji. Człowiek widzi to co chce zobaczyć - czyta to co chce przeczytać i tak dalej. Każdy z nas uważa jednak że to inni są głupi, zmanipulowani i naiwni.


To tak zwane złudzenie ponadprzeciętności. Ludzie z reguły są przekonani, że są inteligentniejsi od reszty ludzkości. Można nawet powiedzieć, że im człowiek jest głupszy tym bardziej o tym przekonany. Ale nic na tym świecie nie jest oczywiste. Prawda to w zasadzie pojęcie filozoficzne - oczywiście istnieje prawda naukowa, taka jak choćby fakt, że Ziemia nie jest płaska. Ale prawda naukowa jest niczym w zderzeniu z naszymi subiektywnymi emocjami.

Bo być może Ziemia nawet jest okrągła, ale została stworzona przez Boga i tak dalej... Dodaj do tego ideologię, kulturę, modę - rozmaite szablony nadają "prawdzie" kształt. Nasze cele, potrzeby i pragnienia motywują nas do określonego postrzegania. Zawsze budujemy sobie jakąś narrację i trzymamy się określonej linii, bo niepowiązane w ten sposób suche fakty grożą schizofrenicznym nihilizmem.

Głupi cel jest lepszy niż żaden, bo nadaje spójność naszej organizującej się przeciw chaosowi egzystencji. Bez poczucia sensu naszych działań szybko popadamy w marazm i przygnębienie. Czasami ciężko mi zachować taką wiarę, ale wtedy piszę by pozbierać myśli. Wprawdzie to co myślę nie ma zbyt wielkiego znaczenia, ale myślenie jest największą igraszką. Nie będę przecież konsultował tego z psychoterapeutą.

Życie jest wredne i żaden specjalista nie ma na to recepty. Owszem - czasami ludzie sami sobie je komplikują - na ogół jednak robią to za nich inni. Wszyscy walczymy ze sobą o miskę ryżu, certyfikat człowieczeństwa i parę pięknych chwil. Większość życia upływa ci na mozolnych obowiązkach, a kiedy umierasz żałujesz że nie zrobiłeś tego czy tamtego. Niestety nie miałem na to czasu. Ale i tak przeżyłem swoje.

środa, 24 września 2025

WALECZNE SERCE

 
Człowiek porusza się dzięki mięśniom. Co więcej nawet gdyby się nie ruszał - na przykład leżąc sparaliżowany w łóżku i robiąc pod siebie - i tak potrzebowałby ich pracy żeby żyć. Centralnym narządem układu krwionośnego jest przecież serce, a jak wiadomo serce jest mięśniem. Dzięki rytmicznym skurczom i rozkurczom pełni funkcję pompy zapewniającej krążenie krwi w całym organizmie. To krew dostarcza tlen i usuwa dwutlenek węgla, a bez tlenu długo nie pociągniesz.

Jego brak jest szczególnie niebezpieczny dla mózgu. Niedotlenienie prowadzi do martwicy komórek mózgowych, a ostatecznie do śmierci. Kiedyś mnie to spotkało - w zasadzie na samym początku życia, kiedy niedotlenienie okołoporodowe spowodowało u mnie dziecięce porażenie mózgowe. Z własnego doświadczenia wiem, że nawet chwilowy brak tlenu może bardzo skomplikować życie. Krew pompowana do płuc właśnie stamtąd pobiera ten życiodajny gaz. Dlatego musimy oddychać, czyli przeprowadzać wymianę gazową.

Jeśli w płucach nie ma tlenu krew nie dostarczy go do mózgu  oraz innych tkanek, a przez to będzie niezły bigos. Tlen jest niezbędny w procesach metabolizmu czyli wytwarzania energii. Jemy żeby żyć, choć niektórym chyba się wydaje, że żyjemy aby jeść. W tłuszczach, białkach i cukrach występują wiązania węglowe, które musimy rozbijać - atomy węgla usuwamy wiążąc je z tlenem i wydychając w postaci dwutlenku. Brak tlenu zatrzymuje produkcję energii i zmusza komórki do zabójczego dla nich metabolizmu beztlenowego.

Na ogół "powietrze" jest czymś tak dostępnym, że w ogóle o nim nie myślimy, o ile nie cierpimy na jakąś niewydolność oddechową. Musimy jednak mieć zdrowe serce, żeby cały cykl krążenia przebiegał bez zakłóceń. Umożliwia to taniec dwóch białek motorycznych - miozyny i aktyny. Polimery tych cząstek zwane filamentami są do siebie równolegle ułożone, tworząc tak zwane włókno mięśniowe. Miozyna "chwyta" aktynę, a następnie ją "puszcza" na skutek reakcji chemicznych z udziałem komórkowego paliwa ATP. Uwalnianie filamentów wymaga energii, która z chwilą naszej śmierci się wyczerpuje.


Przerwanie produkcji ATP uniemożliwia rozdzielenie kompleksu aktomiozyny - filamenty we wszystkich mięśniach  zostają połączone już "na stałe" czyli tak długo aż zaczną gnić... Nazywamy to stężeniem pośmiertnym. Trupy sztywnieją zanim zaczną ulegać rozkładowi. Widziałem kiedyś wielu takich sztywniaków, pracując w zakładzie pogrzebowym. Człowiek jest tylko tymczasową strukturą białkową funkcjonującą dzięki niezwykłej synchronizacji. Serce bije rytmicznie dzięki własnemu układowi bodźcotwórczo-przewodzącemu, jaki generuje regularne impulsy elektryczne i rozprzestrzenia je przez sieć przedsionków.

To dlatego serca od zawsze symbolizowało życie - to od jego uderzenia życie zaczynało się i kończyło. Symbolizowało też siedzibę duszy, a potem emocji. Podlegało wszak różnym reakcjom fizjologicznym uzależnionym od stanu organizmu. Stres, ekscytacja czy pożądanie sprawiają przecież, że bije szybciej. Dziś wiemy że te wszystkie stany mentalne to raczej kwestia mózgu, choć ten dostraja swój "nastrój" do stanów organizmu. Serce posiada jednak swoją magiczną moc - bez jego pracy nie moglibyśmy żyć, bo zapewnia nam tlen i substancje odżywcze. Życie jest pulsującą rytmicznie reakcją chemiczną.

sobota, 20 września 2025

OSTATECZNE ROZWIĄZANIE

 
Niegdyś Żydzi pełnili funkcję "chłopców do bicia" - prześladowano ich w całej Europie, tworzono na ich temat teorie spiskowe, dopuszczano się barbarzyńskich pogromów... Uwieńczeniem europejskiego antysemityzmu - wcześniej na ogół mającego podłoże religijne - był niemiecki holocaust. W pseudobiologicznej koncepcji walki ras same "żydowskie geny" były na tyle niebezpieczne, że należało je całkowicie wyeliminować bez względu na stopień kulturowej asymilacji ich nosicieli.

Do tego jakże wzniosłego działa użyto cyklonu B, wynalezionego swego czasu przez niemieckiego chemika pochodzenia żydowskiego Fritza Habera. Nawiasem mówiąc ten genialny chemik pracował nad bronią chemiczną na zlecenie niemieckiego Sztabu Generalnego. W jego przewrotnej logice miała ona doprowadzić do szybkiego zwycięstwa Niemiec w pierwszej wojnie światowej, a tym samym oszczędzić liczniejsze ofiary nieuchronne w przypadku przeciągającej się jatki.

Podobnie myśleli Amerykanie zrzucający bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki... Hitler wzgardził jednak patriotyzmem nędznej żydowiny i Haber musiał opuścić ukochane Niemcy. Opracowana przez niego już w okresie międzywojennym technologia cyklonu B znalazła jednak swoje ponure zastosowanie w komorach gazowych. Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że ten makabryczny wynalazek nie był jedynym wiekopomnym pomysłem tragicznego naukowca.

Opracowując wcześniej metodę syntezy amoniaku - za co został uhonorowany Nagrodą Nobla -  Haber położył podwaliny pod produkcję nawozów sztucznych co przyczyniło się do wyżywienia wielu głodnych ludzi aż po dzień dzisiejszy. Nie wiadomo jednak czy jest to powód do chwały - zdaniem wielu "obrońców europejskiej cywilizacji" czarna, żółta i ciapata hołota mnoży się ponad miarę, domaga się pomocy humanitarnej i pcha się na nasz kontynent brać socjal i gwałcić kobiety.


Lecz Hitler zastosował chemikalia w zgoła innym celu - do eksterminacji Żydów, a przy okazji innych kozłów ofiarnych. Moralne rozliczenia z holocaustem trwają aż po dzień dzisiejszy. Wielka historyczna gehenna narodu żydowskiego została wykorzystana przez różne organizacje i instytucje do realizacji niezbyt chwalebnych celów politycznych i finansowych. Wiąże się tym szantaż moralny i instrumentalizacja cierpienia, a także swego rodzaju kulturowy fetyszyzm.

Mówi się nawet o literackim i filmowym nurcie holo-polo czyli zwykłym wykorzystywaniu obozowej stylizacji w popkulturze jako taniego chwytu grania na emocjach. Sceneria obozu koncentracyjnego nadaje banalnym historiom rzekomą głębię. Romantyzowanie holocaustu to już jednak kwestia smaku. Także na swoim podwórku mamy przecież pop-patriotyczne szmiry przemieszane z martyrologiczną religią... To już jednak trochę odrębny temat - tragedia Żydów bywa wykorzystywana przez "artystów" różnych nacji do snucia trywialnych narracji.

Dzieje polskiego antysemityzmu to już natomiast temat-rzeka. Nie da się zaprzeczyć, że w tym największym swego czasu skupisku ludności żydowskiej na świecie jakim była Polska dochodziło do całej gamy różnych postaw wobec tej "mniejszości narodowej". W przedwojennej Polsce żywy był choćby pomysł przesiedlenia jej na Madagaskar, co paradoksalnie współgrało z ambicjami syjonistów widzących w tym szansę na stworzenie własnego państwa.


Po wojnie pomysł ten zrealizowano w Palestynie, będącej co prawda historyczną kolebką żydowskiej diaspory, lecz zamieszkiwanej od wieków przez ludność arabską. Mieliśmy więc tak naprawdę do czynienia z aktem brutalnej inwazji i kolonizacji tej ziemi, choć odwołującym się do jakiegoś archaicznego dziedzictwa. Przekleństwem ludzkości jest ciągłe wyrównywanie historycznych rachunków, przez co rośnie tylko lista nowych ran i win.

W marcu 1968 roku polscy komuniści wykorzystali nową sytuację do zmasowanej antysemickiej kampanii i "wygnania" z kraju 13 tysięcy pozostałych tu jeszcze Żydów. Nie zastosowano co prawda narzędzi administracyjnych, a jedynie presję psychologiczną. Tak naprawdę chodziło o pewne przetasowania w ramach aparatu partyjnego - trzeba było się pozbyć "żydowskich elit", żeby samemu przejąć władzę w partii. Ostały się jakieś niedobitki, lecz w zasadzie odtąd polski Żyd był raczej postacią mityczną pojawiającą się jedynie w przyśpiewkach kiboli.

Badacze nazwali tej fenomen "antysemityzmem bez Żydów". Przesadą jest twierdzenie jakobyśmy wyssali go z mlekiem matki. Równocześnie istniał w polskim społeczeństwie silny filosemicki kontrapunkt. Jedni bawili się w "badanie" genealogii i wytykanie (niekiedy sfabrykowanych) "korzeni", pieprzenie o żydokomunie, snucie teorii o jakiejś władającej Polską tajnej siatce finansjery... Inni wręcz przeciwnie - poszli w religię holocaustu, a do tego twierdzili że Żydzi byli zawsze nieskazitelni.

W środowiskach liberalnych i "postępowych" funkcjonował swego czasu pewien knebel uniemożliwiający krytyczne wypowiadanie się o Żydach. Ostatnio jednak nieco się rozluźnił na skutek żydowskiego ludobójstwa w Gazie. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Żyd nie jest z natury dobry ani zły. To po prostu człowiek. Obecnie jednak wpadł w pułapkę cierpiętniczego rewizjonizmu i czuje się moralnie uprawniony do najpodlejszego nawet skurwysyństwa. Nie wszyscy w Izraelu mają tak wyprane mózgi, lecz piszę w dużym uproszczeniu.

Taka jest dziś polityka Państwa Izrael. Co jeszcze ciekawsze Netanjahu przez ostatnie lata umożliwiał specyficzne mechanizmy finansowego wspierania Hamasu w Gazie, aby polaryzować palestyńskie społeczeństwo. Na Zachodnim Brzegu Jordanu rządy sprawuje  przecież świecki Fatah. Była to więc typowa rozgrywka obliczona na rozsadzanie jedności narodowej i sabotowanie idei państwa palestyńskiego. Dzisiaj wojnie z Hamasem towarzyszy nielegalna decyzja o budowie nowych osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Przypadek?


A może Netanjahu specjalnie hodował potwora? Jak można wyczytać tu i ówdzie judeonazistowski rzeźnik miał zignorować ostrzeżenia własnego, a także amerykańskiego i egipskiego wywiadu by świadomie dopuścić do aktów terrorystycznych Hamasu. Scenariusz ten jako żywo przypomina cztery zamachy bombowe na bloki mieszkalne w Rosji z 1999 roku...

Oskarżono o nie Czeczenów, a potem wojna na Kaukazie otworzyła Putinowi drogę do dyktatury.  Były agent FSB Aleksander Litwinienko - na emigracji we Wielkiej Brytanii - zaczął paplać o tym, że cała ta masakra była autorską prowokacją rosyjskich tajnych służb. Niebawem poczęstowano go herbatką z radioaktywnym polonem, a potem w szpitalu łysiał, chudł, cierpiał i umierał.

Najprawdopodobniej Netanjahu pozwolił Hamasowi na masakrowanie i gwałcenie własnych obywateli wietrząc w tym niepowtarzalną szansę na rozpętanie wojny totalnej, czystki etnicznej i apokalipsy. Bo przecież cała ta wojna już dawno stała się militarnym absurdem. Giną bezbronne dzieci, kobiety i starcy, a Gaza zamienia się w miejsce niezdatne do życia. W uzasadnieniu do znudzenia przywołuje się argument o zagrożeniu egzystencjalnym dla Izraela. A jak to nie pomaga to oskarża się wszystkich o antysemityzm.

niedziela, 14 września 2025

STRACHY NA LACHY

 


Niedawno nad Polskę nadleciały rosyjskie drony. Co prawda ze sklejki i styropianu, ale nigdy nie wiadomo co to za gówno nadlatuje. Trzeba było zestrzelić je wartymi grube pieniądze pociskami, bo nie mamy żadnego antydronowego systemu - pomimo tego że wojna trwa już trzy lata, a my wciąż podkreślamy jak wiele wydajemy na wojsko. Nie odnotowano spektakularnych szkód poza jakimś dachem, samochodem, polem i tak dalej. Nie był to jednak wielki nalot, tylko mała prowokacja.

Ale to już wystarczyło żebyśmy nasrali w gacie. Następnie wszyscy po rytualnym podkreśleniu jedności narodowej zaczęli wyciągać z tego swoje wybujałe wnioski. Jak zwykle to wina Tuska, Ukraińców, Niemców i Unii Europejskiej. Czasami trudno już odróżnić rosyjskiego trolla albo bota od rodzimego cynika czy sfanatyzowanego spiskologa. Rząd postanowił "walczyć z dezinformacją" czyli dementować każdą bzdurę znalezioną w internecie, tracąc sporo energii i środków na tłumaczenie, że jesteśmy uwikłani w wojnę hybrydową.

Najwidoczniej oczytani Polacy nie zauważyli jeszcze, że Ruscy to zwykłe skurwysyny. Chcą nas wszystkich skłócić - Polaka z Polakiem, z Europejczykiem, ze słowiańskim bratem. Nie można się z nimi dogadywać, bo to podstępna, zdradziecka, faszystowska swołocz. Jesteśmy zbyt słabi żeby pozwolić sobie na eskalację, ale musimy trzymać ich krótko, na dystans, jak najdalej stąd. I o to toczy się ta cała wojna, do której zresztą nie jesteśmy zbytnio przygotowani. Ale może w razie czego obroni nas Ruch Obrony Granic - niech z lornetkami czekają na drony...

Nasi wspaniali generałowie lubią ciągle robić za ekspertów, chodzić do telewizji, udzielać wywiadów i wypisywać mądrości, ale jakoś nie umieli uświadomić polityków z jednej ani drugiej strony, że kluczową rolę w dzisiejszych konfliktach odgrywają bezzałogowce, roboty, sztuczna inteligencja... Wiem że politycy to zakute łby skoncentrowane tylko na swoich gierkach, ale ktoś musi im czasem przypomnieć o racji stanu. Z amunicją podobno też nie stoimy najlepiej, więc całe to żelastwo które nakupowaliśmy może być w razie rosyjskiej inwazji zupełnie bezużyteczne, o ile nie będzie jakiegoś łańcucha dostaw.


Jak by to miało wyglądać? Nie jestem ekspertem, ale z przyczyn geograficznych sądzę, że zaopatrzenie musiało by tu docierać przez Niemcy... Być może również ze Stanów Zjednoczonych, chociaż ich postawa jest dosyć ambiwalentna, asekuracyjna i naprawdę wątpliwa. Całym sercem życzyłbym sobie i wam, żeby Jankesi stali za nami murem, lecz intuicja każe mi ostrożnie traktować ich zapewnienia o sojuszu, przyjaźni, wspólnej historii i tym podobnych dyrdymałach.

Co prawda wczoraj na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ przedstawicielka USA wygłosiła jakieś atlantyckie zaklęcia, ale to tylko kontynuacja retoryki kija i marchewki. Administracja amerykańska co jakiś czas wysyła Moskwie jakieś groteskowe już groźby, przeplatane następnie koncyliacyjnym bełkotem. Trump nawet nie przerwał kolacji na wieść o naszych dronowych problemikach. Potem palnął, że to pewnie pomyłka. Facet nie ma i nigdy nie miał żadnego planu jak zakończyć całą rozpierduchę i sam nie wie co powinien zrobić.

Na szczęście w tej chwili otwarcie frontu na naszym terytorium jest mało prawdopodobne. Rosja lubi działać nieprzewidywalnie, lecz jest obecnie zaabsorbowana wojną totalną- zaangażowała wszystkie siły gospodarcze, społeczne i militarne jakie posiada. Jej gospodarka jest w opłakanym stanie, a Ukraińcy nie tylko zaciekle się bronią, ale jeszcze boleśnie kąsają. Płoną rosyjskie rafinerie, magazyny paliw, infrastruktura naftowa... Sytuacja może zmienić dynamikę, ale inwazja na Polskę jest teraz niewykonalna. Chuj kacapom w dupę!!!

sobota, 13 września 2025

INWAZJA MUTANTÓW

 
Organizm jako byt biologiczny posiada swoją tożsamość - musi wykazywać się określonymi cechami wynikającymi z kodu genetycznego i zachowywać integralność struktury. Poza tym komórki zachowują swoją tożsamość dzięki pamięci epigenetycznej - każda z nich pełni określoną funkcję tkankową przekazywaną komórkom potomnym w ramach mitozy. Zaburzenia takiej tożsamości prowadzić mogą do chorób nowotworowych.

Komórka może przestać prawidłowo funkcjonować, zacząć mutować, zmienić swoją tożsamość... Jednym słowem zbuntować się przeciwko celom "korporacji". A wtedy zacznie dzielić się w sposób niekontrolowany ignorując normalne sygnały regulujące jej cykl życiowy. W przeciwieństwie do zdrowych komórek ulokowanych w określonej tkance komórki nowotworowe opuszczają swoje macierzyste skupiska tworząc tak zwane przerzuty.

Zabezpieczeniem przed przed taką anarchią jest apoptoza czyli honorowe samobójstwo. Zwykle komórki są tak zaprogramowane aby w razie uszkodzenia kodu same się unicestwić. Niestety w przypadku nowotworu mechanizm ten zostaje wyłączony. Jeśli komórki niezdrowe namnożą się tak bardzo, że totalnie zepsują pracę zdrowych komórek to wykończą swojego "żywiciela". Tak to wygląda w sposób bardzo uproszczony - nie wszystkie nowotwory są złośliwe i śmiertelne.

Prawdę mówiąc większość nowotworów to nowotwory łagodne. Tłuszczaki, włókniaki, gruczolaki, brodawczaki czy naczyniaki to przykłady łagodnych mutacji które nie są groźne o ile nie znajdują się w jakimś newralgicznym miejscu takim jak rdzeń kręgowy. Zazwyczaj wystarczy to paskudztwo usunąć i problem z głowy. Czasami jest to wręcz problem jedynie estetyczny. Jednak nowotwory łagodne - rosnące powoli, otoczone torebką i nie rozprzestrzeniające się lawinowo -  mogą uciskać ważne narządy.

Niekiedy mogą też ulec dalszej mutacji (transformacji złośliwej czyli zezłośliwieniu), a wtedy właśnie przekształcają się w nowotwór złośliwy. Szczególną odmianą nowotworów złośliwych jest zaś tak zwany rak. To typ nowotworu złośliwego wywodzący się z tkanki nabłonkowej organizmu. Rakiem nie jest więc białaczka czy czerniak choć to śmiertelnie niebezpieczne nowotwory. Nie zaliczamy do nich też mięsaków ani chłoniaków. Przynajmniej teoretycznie, gdyż potocznie zwykliśmy nazywać każdy nowotwór złośliwy rakiem.


Bez wątpienia choroby nowotworowe są jednym z największych zagrożeń dla zdrowia współczesnego człowieka. Według statystyk osób zapadających na te cywilizacyjne przypadłości jest coraz więcej. Częściowo wynika to z dziedziczenia uszkodzonych genów, lecz zwykle przyczynia się do tego niewłaściwy styl życia - stres, niewyspanie, śmieciowa dieta, brak aktywności fizycznej, papierosy, alkohol... Do tego dochodzą czynniki związane z pracą jak choćby kontakt z chemikaliami i ogólne zanieczyszczenie środowiska.

Aby homeostaza przebiegała w sposób niezakłócony organizm chroni swoją tożsamość przed "intruzami". Kiedy wykryje jakieś patogeny zwykle stara się je zneutralizować jako "ciała obce" nie będącą częścią "biologicznego JA". To jednak niezwykle skomplikowany proces. Układ odpornościowy toleruje przecież w organizmie multum symbiotycznych mikroorganizmów o nieludzkim materiale genetycznym. Są one na tyle potrzebne w sieci biologicznych interakcji, że organizm uznaje je za ewolucyjnie "swoje".

Dla prawidłowego funkcjonowania organizm wielokomórkowy potrzebuje sprofilowanego mikrobiomu... Jeśli mikrobiom odgrywał pożyteczną rolę w ewolucji organizmu ten nauczył się nie tylko go tolerować, ale z nim współdziałać - jest wręcz od niego zależny. To dlatego antybiotyki są medyczną ostatecznością. Ale do organizmu próbuje się dostać też mnóstwo "nieproszonych gości". Dlatego organizm zwykł uznawać to co obce za zagrożenie. Ten adaptacyjny poniekąd mechanizm powoduje choćby odrzucanie przeszczepów.

Geny zgodności tkankowej kodują antygeny pozwalające organizmowi odróżniać "swoich" od "obcych" - białkowy "dowód osobisty" każdej komórki. Aby organizm biorcy nie odrzucił przeszczepionej tkanki konieczna jest więc daleko posunięta zgodność z antygenami dawcy. Udana transplantacja wymaga znalezienia naszego "bliźniaka genetycznego" więc często dokonuje się w obrębie najbliższej rodziny. Dużo trudniej jest znaleźć dawcę niespokrewnionego, lecz dzięki wielkim bazom danych i badaniom molekularnym jest to możliwe.

Inaczej wygląda to w przypadku nowotworów - tutaj układ odpornościowy pozostaje "ślepy" na uszkodzone wersje komórek własnego organizmu, nie identyfikując ich jako zagrożenia. Co prawda obecnie pracuje się nad lekami mającymi aktywować uśpione siły immunologiczne tak aby rozpoznawały i zwalczały zakamuflowanego "wroga", lecz zasadniczo nowotwór potrafi "oszukiwać" ten system. Ewolucja to proces przypadkowy, więc próżno szukać w nim logiki. Organizmy podlegające selekcji kryją w sobie różne komórkowe atawizmy.


Mutacje komórek zachodzą losowo i zwykle nie mają od razu destrukcyjnego wpływu na organizm. Problem pojawia się gdy dotyczą genów związanych z regulacją cyklu komórkowego, wykrywaniem i naprawą błędów kopiowania czy apoptozą. W naszym DNA pozostały archaiczne geny pradawnych mikroorganizmów z prekambryjskich oceanów... Organizmy takie współpracowały w ramach coraz bardziej skomplikowanych kolonii dając początek strukturom wielokomórkowym. Mikroorganizmy takie zwiększają częstotliwość mutacji w szkodliwych warunkach.

Niegdyś zwiększało to szansę, że część "potomstwa" okaże się do tych warunków przystosowana i przeżyje. Dziś powoduje to niestabilność naszego materiału genetycznego. Szybki podział, odporność na toksyny, mutowanie i zdolność do przeżycia w zakwaszonym środowisku niegdyś były cechami adaptacyjnymi komórek. Co gorsze mechanizm ten podlega "selekcji naturalnej" - w genomie przetrwają tylko predyspozycje nowotworowe najbardziej odporne na mechanizmy obronne i leki.

Kluczem jest zmienność genetyczna komórek nowotworowych której nie umiemy jeszcze zahamować. Ludzie w porównaniu do swoich najbliższych  żyjących krewnych - czyli szympansów - są znacznie bardziej narażeni na złośliwe nowotwory tkanki nabłonkowej czyli raka. Odpowiadają za to unikatowe mutacje genów homo sapiens. To ponoć genetyczny koszt naszej inteligencji - proces eliminacji uszkodzonych i bezużytecznych komórek jest u nas nieco mniej rygorystyczny, aby niszczyć mniej neuronów. Naraża nas to jednak na rozwój komórek zaburzających biochemiczną równowagę. 

niedziela, 7 września 2025

WODA ŚWIĘCONA

 
Polak nie wielbłąd - pić musi. W zasadzie wielbłąd też musi pić tylko że mało. A w zasadzie nie mało tylko rzadko - pije nawet dużo jak już się dorwie do wodopoju. Tylko że jak się napije to może długo wytrzymać bez picia. Jednorazowo może wychlać sto dwadzieścia litrów, a potem tygodniami obywać się bez choćby kropli. Oczywiście nie pije piwa i to jest zasadnicza różnica. Piwo jest zbyt moczopędne, a wielbłąd - żeby przetrwać na pustyni - musi wydalać bardzo stężony mocz.

Mocz taki zawiera amoniak i mocznik czyli substancje raczej toksyczne. Mocz składa się z tego co organizm odrzucił. Ale ludowa medycyna arabska kultywując tradycje opisane w Koranie wykorzystuje go w celach "leczniczych". W bogatej Arabii Saudyjskiej puszkuje się nawet to paskudztwo i sprzedaje szejkom jako bola-cola. Arab nie może ugasić pragnienia browarem, musi więc pić gazowane siki. Swoją drogą ciekawe co bardziej szkodzi na wątrobę. Przysłowiowy wielbłąd nie jest jednak mistrzem w oszczędzaniu wody.


Gerenuk - pewna antylopa ze Wschodniej Afryki potrafi żyć nie pijąc wcale. Wszystkie niezbędne płyny czerpie z roślin stanowiących jej dietę, takich jak gromadzące sporo wody sukulenty. Pomimo tak niezwykłej adaptacji gatunek i tak staje się coraz bardziej zagrożony. Postępujące osadnictwo niszczy naturalne siedliska i choćbyś szczał galaretowatym koncentratem to i tak nic ci nie pomoże. W ten czy inny sposób wodę i składniki odżywcze musisz jakoś organizmowi dostarczyć. A woda jest też niezbędna do transportu tych składników.

Życie to struktura białkowa, ale w przeważającej części wypełniona wodą niezbędną do przemiany materii i termoregulacji. Woda to taki uniwersalny rozpuszczalnik, a także wypełniacz komórek - brzmi banalnie, lecz odpowiednie ciśnienie musi nadawać komórkom i białkom kodującym odpowiedni kształt. Bez wody czeka nas zagłada. Mamy ją w kranach i w plastikowych butelkach więc zwykle nie zdajemy sobie sprawy, że już zaczyna jej na świecie brakować. Przy obecnej dynamice do połowy tego wieku po Ziemi błąkać się jednak będzie już ćwierć miliarda (!!!) uchodźców klimatycznych..

Populacja ludzka rośnie w zastraszającym tempie, rolnictwo jest coraz bardziej intensywne, zasoby wodne są zatruwane przez przemysł... Ogromne ilości wody do chłodzenia serwerów pochłania ostatnio sztuczna inteligencja podczas gdy jedna trzecia ludzkości nie ma w domu toalety i wypróżnia się gdzie podpadnie nie myjąc potem rąk. W atomowo-kosmicznej Rosji 35 milionów ludzi nie ma kibla, 29 milionów obywa się bez bieżącej wody, a 47 milionów nie ma wody ciepłej. Ale piją jak najbardziej.

piątek, 5 września 2025

POTĘGA ŻYCIA


 Jak powstało życie na Ziemi? Na dnie oceanów w kominach hydrotermalnych, czy też przyleciało tutaj z kosmosu? A w ogóle to czy istnieje życie w kosmosie? Czy życie powstało tylko jeden raz? Czy też może życie jest czymś co się zdarza? A jeśli się zdarza to czy potrzebuje "idealnych warunków" jakie ponoć mamy na naszej planecie? Przecież i tutaj występują ekstremofile czyli organizmy zdolne przetrwać w skrajnych warunkach środowiskowych.

Na ogół są to jednokomórkowe archeony, odróżniające się od bakterii biochemią, procesami metabolicznymi i organizacją materiału genetycznego. Ale występują też malutkie bezkręgowce takie jak niesporczaki zdolne przeżyć w skrajnie niskich i wysokich temperaturach, pod ciśnieniem sześć tysięcy razy większym niż standardowe atmosferyczne i jeszcze ponad sto lat bez wody!!! A w razie zbyt uciążliwego promieniowania jonizującego same naprawią swoje DNA...

Przy takim upartym stworzeniu ludzkie życie wydaje się wyjątkowo kruche. Może i mamy duże mózgi ale to właśnie my potrzebujemy tych idealnych warunków. Życie jako takie stara się adaptować do tych nawet najgorszych. Nie jest to jednak wola przetrwania tylko selekcja naturalna, choć ta odsiewa słabeuszy i daje nam instynkt samozachowawczy. Nawet jeśli w Układzie Słonecznym nie zaobserwowaliśmy życia w złożonej postaci nie znaczy to, że nie istnieje ono w formie bardziej pierwotnej.

W pewnej nieczynnej kanadyjskiej kopalni zespół badaczy pod kierownictwem profesor Barbary Sherwood Lollar z Uniwersytetu Toronto "dokopał się" do podziemnych zbiorników wody odizolowanych przez 2,64 miliarda lat. A zatem woda płynęła tam zanim pojawiło się tlenowe życie. Analizy chemiczne wykazały istnienie matabolizmu mikrobiologicznego - w wodzie nadal tliło się życie, pomimo całkowitej izolacji, ciemności, braku tlenu i jakichkolwiek znanych z powierzchni źródeł energii.


Samowystarczalny ekosystem zamiast energii słonecznej wykorzystywał promieniowanie radioaktywne z rozpadu pierwiastków w otaczających skałach. Reakcje geochemiczne dostarczały energii napędzającej metabolizm mikroorganizmów. Więc być może w kosmicznych odizolowanych zbiornikach wodnych też toczą się procesy biologiczne oparte na chemosyntezie czy energii radiogenicznej, tylko nie rozwijają się w kierunku bardziej złożonych form. A w razie jakiejś katastrofy życie może poczekać na lepsze czasy...

Nawet sto milionów lat albo dłużej. Japońskim naukowcom udało się ostatnio "ożywić" mikroby sprzed ery dinozaurów!!! Znaleziono je w osadach 75 metrów pod dnem w rejonie Wiru Południowopacyficznego, uznawanego za jedno z najbardziej "martwych" miejsc na Ziemi.  Po dziesięciu tygodniach inkubacji, dostarczeniu tlenu i pożywienia uśpione przez dziesiątki milionów lat komórki zaczęły wykazywać aktywność metaboliczną, a następnie spektakularnie się rozmnażać. Zakrawa to na nieśmiertelność.

Jeśli życie potrafiło przetrwać taki szmat czasu bez pożywienia i tlenu nie zmiecie go nawet nuklearna apokalipsa - dopiero jakiś kosmiczny deficyt wolnej energii. Ta cała cywilizacja to tylko niepotrzebna komplikacja. Po jakiego grzyba orać i siać, budować fabryki, tworzyć sztukę, uprawiać ludobójstwo i stresować się tym wszystkim? Skoro można by po prostu siedzieć spokojnie na mikroskopijnej dupie i nie ewoluować... Ale bądźcie spokojni - ludzkość na pewno nie przetrwa tak długo jak te genetyczne robaczki, które jeszcze zeżrą nasze szczątki.

piątek, 29 sierpnia 2025

MEDYCYNA ALTERNATYWNA

 
Wszyscy dziedziczymy po przodkach tak zwaną odporność nieswoistą. Jest to pierwsza, najbardziej "uniwersalna" linia obrony obejmująca podstawową gamę patogenów. Jej wadą jest brak wyspecjalizowania w kierunku zwalczania pojawiających się co rusz mutacji bakterii, wirusów, grzybów, pierwotniaków czy prionów. Lecz uzupełnia ją tak zwana odporność swoista  czyli nabyta - poznająca te wszystkie paskudztwa i wytwarzająca adekwatną odpowiedź zapisywaną w pamięci immunologicznej.

Kontakt z różnymi mikroorganizmami uczy nasz organizm odpowiednich reakcji. Organizm produkuje wyspecjalizowane przeciwciała, a te pozostają w organizmie przez całe życie - na wszelki wypadek. Gdy drugi, trzeci czy czwarty raz stykamy się z tym samym zagrożeniem - o ile nie jest ono szczególnie zmodyfikowane - mamy już przygotowane środki. Oczywiście z czasem nasza odporność będzie też słabnąć w związku ze starzeniem, ale to już inna historia. Organizm zdobywa doświadczenie i się dostosowuje.

Swego czasu ludzie zauważyli, że po przebyciu jakiejś choroby zwiększa się odporność na powtórkę zakażenia. Doszli więc do wniosku, że mała dawka osłabionego patogenu (czy jak tam inaczej to w czasach zamierzchłych zwali) nie zaszkodzi, a wręcz pomoże. Pierwsze "szczepionki" stosowano już w średniowiecznych Chinach, Indiach, Turcji czy Sudanie. Od chorych z łagodnym przebiegiem ospy pobierano strupy, ropę czy po prostu wykorzystywano ich ubrania. Aplikowano to świństwo dzieciom, czym uodparniano je na przyszłość.

W Europie takie praktyki przyjęły się dopiero na fali racjonalizmu w XIX wieku. W 1796 roku pewien angielki doktorek zainspirował się seksistowkimi anegdotami o gładkiej cerze mleczarek. Wieśniaczki dojące krowy zwykle nie miały blizn po ospie, w przeciwieństwie do arystokratek... Pracując przy bydle miały kontakt z łagodniejszym wariantem ospy krowiej, więc doktor Edward Jenner postanowił zaaplikować zarazek pewnemu ośmiolatkowi. Po przejściu  tak zwanej krowianki szczyl stał się odporny na ospę prawdziwą.


Taki był początek naukowego zainteresowania szczepieniami. Dzięki ich rozwojowi wiele groźnych chorób zostało wyeliminowanych - masowo stosowane chronią nie tylko indywidualnie, ale też zbiorowo. W zaszczepionym społeczeństwie gdzie patogen nie może się rozmnażać, nie może też mutować, a poza tym przenosić się na osoby niezaszczepione takie jak małe dzieci. Niegdyś niebezpieczne choroby, takie jak tężec, błonica, gruźlica czy żółtaczka zostały praktycznie wyeliminowane.

Niestety pod koniec XX wieku w przestrzeni medialnej pojawiły się legendy jakoby szczepionka MMR (przeciwko odrze, różyczce czy śwince) powodowała autyzm. Jak się później okazało pewien medyk sfałszował badania na zlecenie prawnika rodziny chorego dziecka, która domagać się chciała odszkodowania... Obecność metali ciężkich nie jest problemem, gdyż etylowa postać rtęci jest wydalana maksymalnie w ciągu tygodnia. Aluminium w formie soli glinu obecne jest zaś nawet w mleku matki!!!

Przysłowiowe mleko się jednak rozlało. W internecie zaczęło się szerzyć teorie spiskowe podsycane przez rosyjskich trolli. Ruch antyszepionkowców to dziś swego rodzaju religia. Były minister zdrowia został właśnie delikatnie obity przez domorosłych i nieco pijanych "znawców medycyny" - ku chwale ojczyzny!

niedziela, 24 sierpnia 2025

WALKA Z WIATRAKAMI

 
Nowy prezydent pokłócił się ostatnio z rządem o politykę zagraniczną, podatkową i energetyczną. Chodzi o to kto ma tak naprawdę ją prowadzić. Wydawało się oczywiste, że w Polsce mamy system parlamentarno-gabinetowy, a nie prezydencki, ale przecież to tylko ustrój konstytucyjny. Praktyka polityczna może być inna, o ile będzie za tym stał realny układ sił - a ten jest taki, że społeczeństwo jest podzielone niemal pół na pół, przy czym to Nawrockiemu bardziej by służyła "wojna na górze".

Tusk kieruje rządem, a jak wiadomo jest to rząd koalicyjny, w którym ścierają się różne ambicje. Na całe szczęście nie ma w nim jeszcze Szymona Hołowni, ale wszystko przed nami. Poza tym rząd musi administrować krajem i mierzyć się z realnymi problemami społecznymi, gospodarczymi, budżetowymi i tak dalej... Prezydent może natomiast podłożyć mu dowolną ustawę nie biorąc żadnej odpowiedzialności za stan finansów państwa. I niby takie jest jego populistyczne prawo, jednak działanie takie jest tylko blefem.

Rząd będzie oczywiście olewał pułapki Nawrockiego, a tym samym w nie wpadał. Nie przyjmując kosztownych rozwiązań stanie się głównym winowajcą - Nawrocki chciał wam "dać"  (ulgi podatkowe czy co jeszcze wymyśli) tylko Tusk nie pozwolił. Zagrywka tyleż banalna co korzystna politycznie, bo nie o przyjęcie takich czy innych rozwiązań ustawowych przecież chodzi, tylko o okazanie swojemu ludowi "troski". Z wiatrakami sprawa wygląda podobnie, a jeśli energia z węgla ma być potencjalnie tańsza, to czemu nawet za PiSu jego wydobycie było dotowane miliardami z budżetu?


Teraz można mówić, że koszty energii rosną przez unijny system ETS, choć nasze kopalnie i tak były nierentowne. Fakt faktem, że to koszty jeszcze większe od dotacji dla górników i ich prezesów, porównywalne z całym budżetem na obronność kraju... Nawet taka uciążliwość nie jest nas jednak w stanie zmotywować do transformacji energetycznej. Niestety sama transformacja może być pewną fikcją - państwa "ekologiczne" po prostu przenoszą szkodliwe procesy produkcyjne poza własne granice, bo wszyscy potrzebujemy przemysłowego szitu.

Poza tym sztuczna inteligencja pożera coraz więcej energii oraz deficytowej czystej słodkiej wody... Ale to już problem ludzkości, a nie tylko Polski. Ludziom brak własnej inteligencji. Pomimo różnych niuansów rozwój odnawialnych źródeł energii byłby dla nas korzystniejszy niż palenie pieniędzy w piecu, choć górnictwo to tradycyjne zajęcie Ślązaków. Ciężko wytłumaczyć tyrającym robotnikom, że ich niebezpieczna harówka nie ma żadnego sensu, więc skansen będzie likwidowany stopniowo przy akompaniamencie populistycznych przyśpiewek.


Wisienką na torcie jest zaś kwestia bezpieczeństwa i kontaktów z amerykańską administracją. Jak wiadomo Nawrocki wygryzł Tuska z telekonferencji europejskich liderów - takie miało być życzenie samego Donalda Trumpa. A zatem jeden do zera dla boksera tylko że chuj z tego wyniknął. Nawrocki nie pojawił się już na spotkaniu w Waszyngtonie, choć obok silnych graczy wystąpił tam prezydent pięciomilionowej Finlandii. Złośliwi mówią, że to dlatego że Trump lubi grać z nim w golfa, choć wskazuje się też na długą granicę z Rosją i doświadczenia historyczne.

Tak czy owak nasze doświadczenia historyczne plus "urok osobisty" Nawrockiego i rzekoma "chemia" łącząca go z amerykańskim idolem okazały się niewystarczające, żeby być traktowanym na salonach poważnie. I to pomimo naszego kluczowego znaczenia w całej logistyce dostaw zachodniego sprzętu dla Ukraińców. Trzeba było trenować golfa a nie sporty walki... Teraz trwa spór o to kto dał dupy, choć moim zdaniem relacje z Ameryką (taką jaka ona jest) miał przejąć Nawrocki, więc to on. Gdyby jednak było inaczej, pewnie i tak by nas nie zaprosili do stolika.

Ma być za to jakaś wizyta w Białym Domu. Nie wiadomo czy z czerwonym dywanem i oklaskami, choć nie można wykluczyć daleko idącej kurtuazji. Padnie wiele wielkich słów, poklepią gościa po plecach, a on wyliże dupę patronowi alternatywnej międzynarodówki. W końcu musimy tam kupować broń i inne technologie, więc może nam pozwolą kupić więcej  jak poprosimy i dobrze zapłacimy. Nasze zdanie w kwestii zakończenia wojny nikogo jednak zbytnio nie obchodzi.

piątek, 22 sierpnia 2025

JEDNOSTKA STATYSTYCZNA

 
To w co wierzymy gdzieś u samych źródeł jestestwa jest zawsze czystym wymysłem. Po prostu pierwotne doświadczenie, a może usposobienie, wbija nam jakąś pieśń do głowy. Nie uzasadnisz tej wiary, nadziei, ani miłości... Problem w tym że nie jesteś alchemikiem - cały świat sprzysiągł się, byś nie mógł spełnić swojej  misji. Twoim powołaniem jest więc walczyć z całą ludzkością, ponieważ wierzysz, masz nadzieję i kochasz.

Czasami jedynym wyjściem by nie stracić tej wiary jest popadnięcie w herezję. Błogosławieni więc heretycy, bluźniercy i niszczyciele schematów. Walcząc o swoją pierwotną prawdę trzeba modyfikować dogmaty. Scenariusz życia ciągle ewoluuje, a ty musisz się dostosować. Pozostaje więc tylko podstawowe pytanie: Kim jestem? I czy jeszcze potrafię być sobą? A może to nie ja? Może rozmieniłem się na drobniaki?

Czemu jestem tylko ujadającym psem, wołem roboczym, nawozem historii? Czyż nie jestem przeznaczony do rzeczy wielkich? Pierdolony elementarz nauczał, że mamy ciągle się uczyć, czyli słuchać mądrzejszych. Tylko kto jest mądrzejszy? Zawsze jakiś prorok, mentor, nauczyciel, trener, znawca życia... Nawet nie stroniący od ordynarnych uciech celebryta. Ich pytają o zdanie - ciebie nie. Twoje życie jest nudne, bo nie robisz biznesu, kariery, ani nawet show.

Możesz co najwyżej zostać trollem internetowym, fanatykiem wielkiej sprawy czy natrętnym gawędziarzem. Nie jest ważne co wiesz, ani co umiesz, o ile nie możesz tego sprzedać. To zwykły obłęd, lecz niestety powszechny. Zawsze są równi i równiejsi, więc opowieść o elitach uciskających wyklęty lud Ziemi zawsze będzie na czasie... Wymieńmy elity, a wszystko będzie dobrze. Tylko że potem i tak się nam zdegenerują. Więc wymieniajmy tak długo, aż sami będziemy elitą.

A wtedy pokażemy chamstwu co to znaczy prawdziwa kultura. Jeśli chamstwo nie zrozumie naszego geniuszu, to potwierdzi tylko własne chamstwo. Chamstwem można manipulować, więc potrzebne nam będą media, edukacja, algorytmy, wyrocznie oraz znani i lubiani. Znany i lubiany mówi, że popiera to czy tamto, tego czy tamtego i tak dalej, a hołota słucha z przejęciem bo to świetny sportowiec, twórca radiowych hitów czy erudyta z internetu. Najwięcej się można dowiedzieć od znanych i lubianych.


Ach, gdyby tak zostać znanym i lubianym... Można by bez końca pierdolić farmazony... Twoje słowa nabrałyby szczególnego znaczenia. No i jeszcze zapraszali by cię za darmochę na różne wyżerki, popijawy i orgietki. Mógłbyś wyjeżdżać w egzotyczne miejsca i oddawać się medycynie estetycznej. A poza tym miałbyś czas na zgłębianie różnych tajemnic bytu, takich jak literatura rozwoju osobistego, uprawianie jogi, poznawanie sztuki współczesnej, degustowanie win czy śledzenie trendów. Mógłbyś też zajmować się działalnością charytatywną i w spokoju pisać autobiografię.

Prawdopodobnie zaczęliby cię hejtować, ale chuj im w dupę. Wszystko i tak jest lepsze od losu nieznanego i nielubianego chama bez koneksji i znajomości, który jest tylko częścią wymienną gospodarki narodowej. Nawet nie kółkiem w maszynie tylko jakąś małą śrubką, która i tak nie ma większej roli w całym mechanizmie. Gdyby wszystkie śrubki się zbuntowały mechanizm by się rozleciał, ale tego nie zrobią, bo żywi ich fabryka systemu.

Kombinat dostarcza nam cały szmelc potrzebny do życia. Bez milionów zapierdalających w kieracie mrówek nie mielibyśmy naszych wspaniałych domów, samochodów, telewizorów i smartfonów. Nie moglibyśmy nawet wyjechać na wczasy i zapłacić paragonów grozy. A przecież nie pójdziesz do lasu żywić się żołędziami i korzonkami. Pozostaje ci więc bajka o tym kim chciałbyś być - piękny obrazek wygenerowany przez sztuczną inteligencję. Wiara że życie ma sens. Nadzieja która pozwala na coś czekać. I miłość do innych form istnienia białka.

niedziela, 17 sierpnia 2025

TANIEC AZTEKÓW


 Po uszkodzeniu naczynia krwionośnego moglibyśmy wykrwawić się na śmierć gdyby nie krzepnięcie krwi. Dzięki odpowiedniej adaptacji ewolucyjnej czop utworzony z płytek krwi wstępnie zasklepia ranę. Następnie dochodzi do tak zwanej kaskady krzepnięcia czyli serii reakcji enzymatycznych w których uczestniczą białka osocza. W czasach prehistorycznych często bywaliśmy narażeni za zranienie, więc był to bardzo przydatny mechanizm.

Niestety w nowoczesnym świecie bezruchu i przesytu krzepliwość może doprowadzić do śmierci. W naszych żyłach gromadzi się sporo syfu. Cukier, sól, tłuszcze, nikotyna i smoła z papierosów powodują zaburzenia lipidowe - przekształcają się w blaszkę miażdżycową, która odkładając się na ściankach utrudnia przepływ życiodajnej krwi. Skutkiem może być udar mózgu lub zawał serca.

Kiedy blaszka miażdżycowa pęknie wydostają się z niej substancje sygnalizujące uszkodzenie. Aktywuje to krzepnięcie które może zablokować naczynie i krew nie dopłynie tam gdzie dopłynąć powinna. Jeśli nie dostarczy do komórek mózgowych tlenu to czekają cię problemy neurologiczne, poznawcze, a nawet psychiczne. Jeśli skrzep powstanie na drodze do mięśnia sercowego jego fragment obumrze, co w przyszłości obniży twoją sprawność fizyczną.

W skrajnych przypadkach możesz wyciągnąć kopyta. Koszmarem współczesnego kanapowca, piwosza, palacza i tłuściocha bywa więc raczej nadmierna krzepliwość krwi. Rozwiązaniem może być choćby stara dobra aspiryna - choć drażni układ pokarmowy. Ale kto by chciał przez całe życie łykać aspirynę? A poza tym jak tu żyć bez batoników, chipsów, browaru i telewizji? Ewolucja nie przewidziała supermarketów i wyświetlaczy stymulujących dopaminę.

Dlatego mechanizm który miał nas chronić tak często nas zabija. Rozwojowi miażdżycy sprzyja niedostosowanie do konsumpcyjnego stylu życia. Choć ewolucja wykształciła równowagę pomiędzy krzepnięciem krwi a jej krążeniem cywilizacyjna miażdżyca rozpierdala ten system. O tym jak ważne to są sprawy świadczą spekulacje niektórych ewolucjonistów - istnieją teorie jakoby to nowe warianty grup krwi wykształcone u homo sapiens zapewniły gatunkowi przetrwanie.


Układ krwionośny jest "rzeką życia" roznoszącą po organizmie tlen, składniki odżywcze i hormony, a także usuwającą produkty przemiany materii. To w nim pływają przeciwciała układu odpornościowego. Reguluje poziom płynów, elektrolitów i temperatury, a tym samym całą homeostazę. Ewolucja dostosowała więc budowę układów krwionośnych do specyficznych wymagań środowiskowych - zaobserwować można adaptacje do życia na wysokości lub w głębinach, do ekstremalnych temperatur czy niedostatku tlenu.

Dysponujemy układem krwionośnym zamkniętym, ponieważ pozwala to na najbardziej efektywny transport tlenu i składników odżywczych, lecz proste organizmy bezkręgowe cechuje układ otwarty w którym krew krąży w otwartych przestrzeniach ciała, kontaktując się bezpośrednio z tkankami. W różnych religiach krew symbolizowała ostateczną ofiarę, ale też świętą siłę witalną - w islamie i judaizmie zabronione jest spożywanie kaszanki czy czarniny. Aztekowie zaś karmili Słońce krwią zgładzonych jeńców.

W wielu kulturach praktykowano też obrzęd braterstwa krwi, polegający na symbolicznym jej zmieszaniu, choć praktyki takie mogą przenosić choroby zakaźne. W chrześcijaństwie krew symbolizuje męczeństwo Jezusa, świętych, krzyżowców i innych samobójców. W socjalizmie czerwony sztandar przypomina o wyzysku robotników przez kapitalistycznych krwiopijców. Mityczne stwory zwane wampirami odżywiają się tylko ludzką krwią. Podobnie jak komary, pijawki i pasożyty społeczne.

sobota, 16 sierpnia 2025

WOJNA KULTUROWA

 
Wczoraj Donald Trump rozwinął czerwony dywan przed człowiekiem, któremu należałoby wsadzić w dupę rozżarzony pręt, a jaja położyć na rozgrzanej patelni i zapytać jak się czuje. Tego jednak z przyczyn geopolitycznych prezydent Stanów Zjednoczonych zrobić nie mógł. Nie musiał jednak bić terroryście oklasków ani zabierać go na przejażdżkę swoją luksusową limuzyną.

Tym bardziej, że pomimo absurdalnej pompy rozmowy okazały się całkowicie bezproduktywne. Na dobrą sprawę mogli się wcale nie spotykać, ale okej - powiedzmy że Donald chciał spróbować, czego się nie robi dla pokoju et cetera. Warto byłoby nawet wysłać Putinowi rzeczniczkę Białego Domu na pożarcie, czy dać jakąś gospodarczą marchewkę. Ale coś za coś.

Tymczasem urządzono chujowi medialny show, potraktowano jak równorzędnego i wiarygodnego partnera, a na koniec wygłoszono kilka rytualnych frazesów. Moim zdaniem nie jest to droga do pokoju, tylko do legitymizacji tej awantury. Tradycyjnie Władek wybełkotał na koniec formułkę o konieczności eliminacji głównych przyczyn wojny, myśląc chyba o istnieniu suwerennej i demokratycznej Ukrainy.

Lecz głównym problemem jest syndrom upadłego imperium, które usiłuje się restaurować. Co prawda traci swoje wpływy w Azji Środkowej, lecz nawet taki mongolski kacap wie, że chińskich ambicji nie da się już zatrzymać. A Turcja w razie czego zestrzeli nawet rosyjski samolot. Europa natomiast będzie prosić o amerykańską pomoc, debatować, deklarować, kłócić się i koncentrować na kwestiach ideologicznych oraz konsumpcji.


Nawet dla polskich polityków kluczowe jest czy lizać dupę Niemcom czy Amerykanom, czy wspierać gejów czy kościół i kto podłączy do koryta więcej pijawek. Nie ma jednego pomysłu jak rozgrywać kwestię ukraińską, bo najważniejsze jest żeby zaszkodzić konkurencji politycznej. Wyłączając się na chwile z tych sporów - w których szczerze mówiąc mam średni interes, bo jestem tylko składnikiem wyborczej biomasy - mógłbym więc spróbować przyjąć dyplomatyczną perspektywę.

Swego czasu zaciekle krytykowano Angelę Merkel (czy innych zachodnioeuropejskich polityków), za jej kontakty z kremlowskim reżimem. Po wybuchu wojny do znudzenia przytaczano archiwalną wypowiedź Donalda Tuska o potrzebie dialogu za Rosją, taką jaka ona jest. Przypominano proroctwa Lecha Kaczyńskiego z Tbilisi. Wskazywano na powiązania gospodarcze Zachodu z Moskwą. Moralizowano o zachowawczej postawie eurokołchozu, wymachując szabelką za plecami Bidena.

Po elekcji Trumpa polska prawica dziwnie zmiękła... Nagle więcej niż pięknych słów, pada rzekomych argumentów o "racjonalności". Zgadzam się co do tego, że nie ma co przeć do wojny z Rosją, choć należy jej szkodzić na wszelkie możliwe sposoby. Problem w tym, że Trump nie wydaje mi się politykiem zbyt racjonalnym - jest raczej emocjonalny i skoncentrowany na sobie, a w dodatku autorytarny i przywiązany bardziej do interesów niż wartości.


Choć być może wartości te były w kulturze politycznej Zachodu tylko rodzajem zasłony, odgrywały jakąś rolę. Uważaliśmy choćby że w Europie nie można zabijać - w Czeczeni czy Syrii niech się dzieje co chce, ale tutaj żyją cywilizowani ludzie, którzy nawet wysyłają różnym dzikusom z Afryki paczki. Dobrobyt sprawiał że zainteresowaliśmy się ekologią, tolerancją, losem bezdomnych psów, zdrowym odżywianiem i tymi wszystkimi rzeczami które wydają się głodnemu uchodźcy objawem dekadencji.

Im dłużej cała sprawa trwa, tym bardziej uświadamiamy sobie, że nikt w Polsce, a tym bardziej we Włoszech, Hiszpanii czy Portugali, nie ma najmniejszej ochoty umierać za Ukrainę. Nie mamy już dłużej ochoty płacić za tę wojnę, a tym bardziej ochoty takiej nie mają Amerykanie, którzy żyją na zupełnie innym kontynencie. W tym sensie pewien geopolityczny populizm mógłby być nawet zrozumiały, lecz nawet połowiczne zwycięstwo Putina będzie miało dalekosiężne skutki.

To co już widzimy to na przykład wzrost znaczenia prorosyjskich partii takich jak Fidesz, SMER, AfD czy Zjednoczenie Narodowe, a także ruchu MAGA. Wojna - odczuwana jedynie w portfelu i mediach - już zmienia sposób myślenia Europejczyków i Amerykanów, a cała "wspólnota wartości" wydaje się rozpadać. To co zaczęło się od "zielonych ludzików" i trolli nabiera już cech cywilizacyjnego nowotworu, który doprowadzi zapewne do głębokiego przewartościowania dotychczasowych paradygmatów.

czwartek, 14 sierpnia 2025

NIE RÓB TEGO W DOMU


 Kiedy byłem nastolatkiem panowało przekonanie, że psychodeliki to wyjątkowo groźne narkotyki. Mit taki rozpowszechniali specjaliści od pomagania młodzieży - różnego rodzaju pedagodzy, psycholodzy, terapeuci i tak dalej, jak również policjanci i lekarze, gdyż tak zwana trudna młodzież wpadała w różne tarapaty. Sęk w tym, że nieletni eksperymentatorzy na ogół mieszali wszystko ze wszystkim.

Z broszurek poświęconych narkomanii - których treści prawdopodobnie kopiowano z jakichś zagranicznych i dosyć przestarzałych źródeł - dowiedzieć się było można, że nawet jednorazowe zażycie LSD, grzybów czy meskaliny spowodować może chorobę psychiczną. Zdaniem wojowników antynarkotykowej krucjaty substancja taka mogła się "zawiesić" czyli już na trwałe zmienić percepcję w straszliwą halucynację.

Mówiło się też o tak zwanych flashbackach, czyli powracających doświadczeniach psychotycznych o nieznanej patogenezie, będących dalekosiężnym następstwem tripów. Dzisiaj wiadomo, że takie opowieści można między bajki włożyć. Krążyła nawet legenda miejska o małżeństwie, które miało usmażyć w piekarniku własne niemowlę myląc je z kurczakiem. Ponadto uczucie dezorientacji towarzyszące psychodelicznym inicjacjom podsycało wiarę, że kwas rzeczywiście miesza w głowie.

Lepiej było sobie walnąć kreskę, bo to "pomaga w nauce". Poza tym można długo po tym gadać o ile znajdzie się słuchacza, a w ostateczności grać w maszyny albo trzepać kapucyna. Amfetamina ma też większy potencjał uzależniający, więc dilerom bardziej opłaca się nią handlować. Zmiany kulturowe przyniosły klubowe "piguły" czyli tabletki zawierające MDMA albo jego mniej lub bardziej udane zamienniki, a niekiedy mieszanki różnych substancji w połączeniu z tańcem i alkoholem groźne dla zdrowia.

Po roku 2000 LSD zaczęło więc odchodzić do lamusa. Tu i ówdzie pojawiało się jako ciekawostka, lecz nie było już składnikiem głównego menu polskiego patoblokersa. Niektórzy wspominali je z sentymentem, inni - na ogół nudziarze fascynujący się kontrkulturą lat sześćdziesiątych czy artystycznymi wizjami w stylu Witkacego - zastanawiali się gdzie to można kupić. Najbardziej zdeterminowani hodowali grzyby i kaktusy. Tak czy siak psychodela zeszła z ulic na kanapowy margines.


Paradoksalnie psychodeliki powróciły razem z dopalaczami. Sprzedawcy tak zwanych "odczynników chemicznych" wpuścili je znowu do masowego obrotu, obok paskudztw takich jak mefedron czy inne gówniane kryształy. Być może niektórym ćpunom przestawiło to coś na lepsze w głowie, a z pewnością zgrało się w czasie z tak zwanym "renesansem psychodelicznym" czyli pogłębiającymi się interdyscyplinarnymi badaniami nad terapeutycznym potencjałem psychodelików.

Wykazano ich pozytywne odziaływanie na reorganizację schematów komunikacyjnych mózgu, produkcję białek odpowiedzialnych za neuroplastyczność, stymulację neurogenezy, neutralizację wolnych rodników tlenowych w hipokampie, usprawnienie procesów metabolicznych...  Badań naukowych na ten temat jest już tyle, że nie sposób ich zakwestionować. Ostatnio okazało się nawet, że psylobicyna nie tylko leczy mózg, lecz wręcz przedłuża życie spowalniając procesy starzenia się komórek!

Co prawda naukowcy zawsze zastrzegają, że nie można bawić się tym samemu, tylko pod kontrolą lekarza, bo każdy mózg jest inny i nigdy nie wiadomo jak zareaguje. Nigdy na przykład nie wiadomo, czy ktoś kogo poczęstujesz alkoholem nie dokona morderstwa czy gwałtu, choć statystycznie jest to bardziej prawdopodobne niż po zażyciu psychodelików. To jednak tylko werbalna asekuracja, gdyż wielu z nich samemu po cichu wspomaga swój umysł, podobnie jak inżynierowie z Doliny Krzemowej, rekiny biznesu czy kreatywni artyści.

wtorek, 12 sierpnia 2025

PRZYSTANEK ALASKA


 "Nowy" plan pokojowy Donalda Trumpa to znowu oddanie ukraińskich terytoriów za dosyć wątpliwe zapewnienie, że rosyjskie apetyty zostaną w ten sposób na wieki zaspokojone. Czyli gościu lawiruje, kluczy, grozi palcem, a w końcu powraca znowu do tej samej śpiewki. Nigdy mu nie wierzyłem, ale momentami przynajmniej miałem nadzieję, że rzeczywiście zaostrzy kurs. Wielki amerykański "twardziel" ma niestety słabość do swojego krwawego kumpla z Kremla.

Miażdżące sankcje które wieszczyła podniecona "patriotyczna" gawiedź opłacanych pismaków i hobbystów z sieci to kolejny kapiszon puszczony w przestrzeń medialną. Trump ma zresztą to do siebie, że mówi to co mu ślina na język przyniesie, a wyznawcy zawsze doszukują się w tym głębszego sensu. Niebawem dwóch pajaców ma spotkać się na Alasce. Już sama lokalizacja wydaje się mocno niefortunna, a rzekome ustępstwa ze strony Rosji będą w zasadzie symboliczne.

Rosja po prostu "zrezygnuje" z części swoich bandyckich roszczeń, będą to jednak jakieś skrawki obwodów których nie udało się jej jeszcze w pełni zająć. Czyli zrezygnuje z tego do czego i tak nie ma żadnego prawa, ani czego nawet nie udało się jej militarnie zdobyć. Trump zaś - dążąc do jak najszybszego odfajkowania sprawy - będzie kupczył cudzą ziemią. Narzędziem nacisku na Ukrainę pozostanie groźba odcięcia amerykańskiej pomocy.

A jak wiadomo amerykańska pomoc jest dla niej kluczowa. Pomimo twardej retoryki władz w Kijowie ich postawa może niestety zmięknąć... Ukraina ma poważne problemy, lecz Rosja także. Z jakichś tajemniczych powodów Zachód boi się zadać ostateczne ciosy. Może to faktycznie lęk przed eskalacją, a może obawa przed popsuciem interesów kilku bogatych dupków? Jest też kwestia chińska i izraelska, które wydają się dla Stanów Zjednoczonych priorytetowe. Pytanie tylko czy nie jest to część tej samej rozgrywki.

Bo przecież działania Rosji wydają się skoordynowane z Chinami. Z tajnych dokumentów ujawnionych przez grupę hakerską Black Moon wynika, że Rosja jest gotowa pomóc Chinom w ewentualnej inwazji na Tajwan. Wielu analityków powątpiewa jednak w scenariusz chińskiej agresji, gdyż na Pacyfiku roi się od baz amerykańskich, a konflikt mógłby doprowadzić do zniszczenia technologicznej struktury na której najbardziej zależy Chińczykom. Chodzi o produkcję najważniejszych w XXI wieku układów scalonych.


Bardziej realistyczny wydaje się pomysł blokady morskiej Tajwanu, co nie pociągając za sobą kinetycznych zniszczeń wywierałoby dotkliwą i przemożną presję na wyspiarzy. Oczywiście wiązałoby się to z ryzykiem zaognienia sytuacji, a nawet wybuchem III wojny światowej. Chiny wydają się jednak zdeterminowane żeby z czasem przejąć wyspę, choć póki co nie wykonują żadnych nerwowych ruchów. Rosyjski rewizjonizm okazał się za to świetnym narzędziem do namieszania za Zachodzie.

Chiny udzieliły wojującej Rosji dużego wsparcia materiałowego w zakresie mikroelektroniki, nitrocelulozy czy produkcji silników, a także kupują sporo rosyjskiej ropy. Także Iran wspomagał Rosję, dopóki sam nie dostał ostatnio po dupie. Bliskowschodnia awantura to fragment geopolitycznych puzzli, który absorbuje uwagę coraz bardziej wątpliwego światowego hegemona. Przy okazji tragedia Palestyńczyków pokazuje Globalnemu Południu jakie to skurwysyny i hipokryci z tych liberalnych zachodnich obrońców praw człowieka.

Przekonani o wyjątkowości Europy - kolebki zachodniej cywilizacji - możemy być zdziwieni, że chipy i biblijne historie są za Atlantykiem ważniejsze od europejskiej tradycji niesienia dzikiemu światu kaganka jakże wysublimowanej kultury. Historyczna renta powoli jednak traci na znaczeniu, a kulturowe sentymenty ustępują miejsca brutalnym interesom i technologicznym wyścigom. Żółci tajwańscy inżynierowie są Amerykanom bardziej potrzebni od polskich monterów i ukraińskich żołnierzy.