Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 sierpnia 2025

TANIEC AZTEKÓW


 Po uszkodzeniu naczynia krwionośnego moglibyśmy wykrwawić się na śmierć gdyby nie krzepnięcie krwi. Dzięki odpowiedniej adaptacji ewolucyjnej czop utworzony z płytek krwi wstępnie zasklepia ranę. Następnie dochodzi do tak zwanej kaskady krzepnięcia czyli serii reakcji enzymatycznych w których uczestniczą białka osocza. W czasach prehistorycznych często bywaliśmy narażeni za zranienie, więc był to bardzo przydatny mechanizm.

Niestety w nowoczesnym świecie bezruchu i przesytu krzepliwość może doprowadzić do śmierci. W naszych żyłach gromadzi się sporo syfu. Cukier, sól, tłuszcze, nikotyna i smoła z papierosów powodują zaburzenia lipidowe - przekształcają się w blaszkę miażdżycową, która odkładając się na ściankach utrudnia przepływ życiodajnej krwi. Skutkiem może być udar mózgu lub zawał serca.

Kiedy blaszka miażdżycowa pęknie wydostają się z niej substancje sygnalizujące uszkodzenie. Aktywuje to krzepnięcie które może zablokować naczynie i krew nie dopłynie tam gdzie dopłynąć powinna. Jeśli nie dostarczy do komórek mózgowych tlenu to czekają cię problemy neurologiczne, poznawcze, a nawet psychiczne. Jeśli skrzep powstanie na drodze do mięśnia sercowego jego fragment obumrze, co w przyszłości obniży twoją sprawność fizyczną.

W skrajnych przypadkach możesz wyciągnąć kopyta. Koszmarem współczesnego kanapowca, piwosza, palacza i tłuściocha bywa więc raczej nadmierna krzepliwość krwi. Rozwiązaniem może być choćby stara dobra aspiryna - choć drażni układ pokarmowy. Ale kto by chciał przez całe życie łykać aspirynę? A poza tym jak tu żyć bez batoników, chipsów, browaru i telewizji? Ewolucja nie przewidziała supermarketów i wyświetlaczy stymulujących dopaminę.

Dlatego mechanizm który miał nas chronić tak często nas zabija. Rozwojowi miażdżycy sprzyja niedostosowanie do konsumpcyjnego stylu życia. Choć ewolucja wykształciła równowagę pomiędzy krzepnięciem krwi a jej krążeniem cywilizacyjna miażdżyca rozpierdala ten system. O tym jak ważne to są sprawy świadczą spekulacje niektórych ewolucjonistów - istnieją teorie jakoby to nowe warianty grup krwi wykształcone u homo sapiens zapewniły gatunkowi przetrwanie.


Układ krwionośny jest "rzeką życia" roznoszącą po organizmie tlen, składniki odżywcze i hormony, a także usuwającą produkty przemiany materii. To w nim pływają przeciwciała układu odpornościowego. Reguluje poziom płynów, elektrolitów i temperatury, a tym samym całą homeostazę. Ewolucja dostosowała więc budowę układów krwionośnych do specyficznych wymagań środowiskowych - zaobserwować można adaptacje do życia na wysokości lub w głębinach, do ekstremalnych temperatur czy niedostatku tlenu.

Dysponujemy układem krwionośnym zamkniętym, ponieważ pozwala to na najbardziej efektywny transport tlenu i składników odżywczych, lecz proste organizmy bezkręgowe cechuje układ otwarty w którym krew krąży w otwartych przestrzeniach ciała, kontaktując się bezpośrednio z tkankami. W różnych religiach krew symbolizowała ostateczną ofiarę, ale też świętą siłę witalną - w islamie i judaizmie zabronione jest spożywanie kaszanki czy czarniny. Aztekowie zaś karmili Słońce krwią zgładzonych jeńców.

W wielu kulturach praktykowano też obrzęd braterstwa krwi, polegający na symbolicznym jej zmieszaniu, choć praktyki takie mogą przenosić choroby zakaźne. W chrześcijaństwie krew symbolizuje męczeństwo Jezusa, świętych, krzyżowców i innych samobójców. W socjalizmie czerwony sztandar przypomina o wyzysku robotników przez kapitalistycznych krwiopijców. Mityczne stwory zwane wampirami odżywiają się tylko ludzką krwią. Podobnie jak komary, pijawki i pasożyty społeczne.

sobota, 16 sierpnia 2025

WOJNA KULTUROWA

 
Wczoraj Donald Trump rozwinął czerwony dywan przed człowiekiem, któremu należałoby wsadzić w dupę rozżarzony pręt, a jaja położyć na rozgrzanej patelni i zapytać jak się czuje. Tego jednak z przyczyn geopolitycznych prezydent Stanów Zjednoczonych zrobić nie mógł. Nie musiał jednak bić terroryście oklasków ani zabierać go na przejażdżkę swoją luksusową limuzyną.

Tym bardziej, że pomimo absurdalnej pompy rozmowy okazały się całkowicie bezproduktywne. Na dobrą sprawę mogli się wcale nie spotykać, ale okej - powiedzmy że Donald chciał spróbować, czego się nie robi dla pokoju et cetera. Warto byłoby nawet wysłać Putinowi rzeczniczkę Białego Domu na pożarcie, czy dać jakąś gospodarczą marchewkę. Ale coś za coś.

Tymczasem urządzono chujowi medialny show, potraktowano jak równorzędnego i wiarygodnego partnera, a na koniec wygłoszono kilka rytualnych frazesów. Moim zdaniem nie jest to droga do pokoju, tylko do legitymizacji tej awantury. Tradycyjnie Władek wybełkotał na koniec formułkę o konieczności eliminacji głównych przyczyn wojny, myśląc chyba o istnieniu suwerennej i demokratycznej Ukrainy.

Lecz głównym problemem jest syndrom upadłego imperium, które usiłuje się restaurować. Co prawda traci swoje wpływy w Azji Środkowej, lecz nawet taki mongolski kacap wie, że chińskich ambicji nie da się już zatrzymać. A Turcja w razie czego zestrzeli nawet rosyjski samolot. Europa natomiast będzie prosić o amerykańską pomoc, debatować, deklarować, kłócić się i koncentrować na kwestiach ideologicznych oraz konsumpcji.


Nawet dla polskich polityków kluczowe jest czy lizać dupę Niemcom czy Amerykanom, czy wspierać gejów czy kościół i kto podłączy do koryta więcej pijawek. Nie ma jednego pomysłu jak rozgrywać kwestię ukraińską, bo najważniejsze jest żeby zaszkodzić konkurencji politycznej. Wyłączając się na chwile z tych sporów - w których szczerze mówiąc mam średni interes, bo jestem tylko składnikiem wyborczej biomasy - mógłbym więc spróbować przyjąć dyplomatyczną perspektywę.

Swego czasu zaciekle krytykowano Angelę Merkel (czy innych zachodnioeuropejskich polityków), za jej kontakty z kremlowskim reżimem. Po wybuchu wojny do znudzenia przytaczano archiwalną wypowiedź Donalda Tuska o potrzebie dialogu za Rosją, taką jaka ona jest. Przypominano proroctwa Lecha Kaczyńskiego z Tbilisi. Wskazywano na powiązania gospodarcze Zachodu z Moskwą. Moralizowano o zachowawczej postawie eurokołchozu, wymachując szabelką za plecami Bidena.

Po elekcji Trumpa polska prawica dziwnie zmiękła... Nagle więcej niż pięknych słów, pada rzekomych argumentów o "racjonalności". Zgadzam się co do tego, że nie ma co przeć do wojny z Rosją, choć należy jej szkodzić na wszelkie możliwe sposoby. Problem w tym, że Trump nie wydaje mi się politykiem zbyt racjonalnym - jest raczej emocjonalny i skoncentrowany na sobie, a w dodatku autorytarny i przywiązany bardziej do interesów niż wartości.


Choć być może wartości te były w kulturze politycznej Zachodu tylko rodzajem zasłony, odgrywały jakąś rolę. Uważaliśmy choćby że w Europie nie można zabijać - w Czeczeni czy Syrii niech się dzieje co chce, ale tutaj żyją cywilizowani ludzie, którzy nawet wysyłają różnym dzikusom z Afryki paczki. Dobrobyt sprawiał że zainteresowaliśmy się ekologią, tolerancją, losem bezdomnych psów, zdrowym odżywianiem i tymi wszystkimi rzeczami które wydają się głodnemu uchodźcy objawem dekadencji.

Im dłużej cała sprawa trwa, tym bardziej uświadamiamy sobie, że nikt w Polsce, a tym bardziej we Włoszech, Hiszpanii czy Portugali, nie ma najmniejszej ochoty umierać za Ukrainę. Nie mamy już dłużej ochoty płacić za tę wojnę, a tym bardziej ochoty takiej nie mają Amerykanie, którzy żyją na zupełnie innym kontynencie. W tym sensie pewien geopolityczny populizm mógłby być nawet zrozumiały, lecz nawet połowiczne zwycięstwo Putina będzie miało dalekosiężne skutki.

To co już widzimy to na przykład wzrost znaczenia prorosyjskich partii takich jak Fidesz, SMER, AfD czy Zjednoczenie Narodowe, a także ruchu MAGA. Wojna - odczuwana jedynie w portfelu i mediach - już zmienia sposób myślenia Europejczyków i Amerykanów, a cała "wspólnota wartości" wydaje się rozpadać. To co zaczęło się od "zielonych ludzików" i trolli nabiera już cech cywilizacyjnego nowotworu, który doprowadzi zapewne do głębokiego przewartościowania dotychczasowych paradygmatów.

czwartek, 14 sierpnia 2025

NIE RÓB TEGO W DOMU


 Kiedy byłem nastolatkiem panowało przekonanie, że psychodeliki to wyjątkowo groźne narkotyki. Mit taki rozpowszechniali specjaliści od pomagania młodzieży - różnego rodzaju pedagodzy, psycholodzy, terapeuci i tak dalej, jak również policjanci i lekarze, gdyż tak zwana trudna młodzież wpadała w różne tarapaty. Sęk w tym, że nieletni eksperymentatorzy na ogół mieszali wszystko ze wszystkim.

Z broszurek poświęconych narkomanii - których treści prawdopodobnie kopiowano z jakichś zagranicznych i dosyć przestarzałych źródeł - dowiedzieć się było można, że nawet jednorazowe zażycie LSD, grzybów czy meskaliny spowodować może chorobę psychiczną. Zdaniem wojowników antynarkotykowej krucjaty substancja taka mogła się "zawiesić" czyli już na trwałe zmienić percepcję w straszliwą halucynację.

Mówiło się też o tak zwanych flashbackach, czyli powracających doświadczeniach psychotycznych o nieznanej patogenezie, będących dalekosiężnym następstwem tripów. Dzisiaj wiadomo, że takie opowieści można między bajki włożyć. Krążyła nawet legenda miejska o małżeństwie, które miało usmażyć w piekarniku własne niemowlę myląc je z kurczakiem. Ponadto uczucie dezorientacji towarzyszące psychodelicznym inicjacjom podsycało wiarę, że kwas rzeczywiście miesza w głowie.

Lepiej było sobie walnąć kreskę, bo to "pomaga w nauce". Poza tym można długo po tym gadać o ile znajdzie się słuchacza, a w ostateczności grać w maszyny albo trzepać kapucyna. Amfetamina ma też większy potencjał uzależniający, więc dilerom bardziej opłaca się nią handlować. Zmiany kulturowe przyniosły klubowe "piguły" czyli tabletki zawierające MDMA albo jego mniej lub bardziej udane zamienniki, a niekiedy mieszanki różnych substancji w połączeniu z tańcem i alkoholem groźne dla zdrowia.

Po roku 2000 LSD zaczęło więc odchodzić do lamusa. Tu i ówdzie pojawiało się jako ciekawostka, lecz nie było już składnikiem głównego menu polskiego patoblokersa. Niektórzy wspominali je z sentymentem, inni - na ogół nudziarze fascynujący się kontrkulturą lat sześćdziesiątych czy artystycznymi wizjami w stylu Witkacego - zastanawiali się gdzie to można kupić. Najbardziej zdeterminowani hodowali grzyby i kaktusy. Tak czy siak psychodela zeszła z ulic na kanapowy margines.


Paradoksalnie psychodeliki powróciły razem z dopalaczami. Sprzedawcy tak zwanych "odczynników chemicznych" wpuścili je znowu do masowego obrotu, obok paskudztw takich jak mefedron czy inne gówniane kryształy. Być może niektórym ćpunom przestawiło to coś na lepsze w głowie, a z pewnością zgrało się w czasie z tak zwanym "renesansem psychodelicznym" czyli pogłębiającymi się interdyscyplinarnymi badaniami nad terapeutycznym potencjałem psychodelików.

Wykazano ich pozytywne odziaływanie na reorganizację schematów komunikacyjnych mózgu, produkcję białek odpowiedzialnych za neuroplastyczność, stymulację neurogenezy, neutralizację wolnych rodników tlenowych w hipokampie, usprawnienie procesów metabolicznych...  Badań naukowych na ten temat jest już tyle, że nie sposób ich zakwestionować. Ostatnio okazało się nawet, że psylobicyna nie tylko leczy mózg, lecz wręcz przedłuża życie spowalniając procesy starzenia się komórek!

Co prawda naukowcy zawsze zastrzegają, że nie można bawić się tym samemu, tylko pod kontrolą lekarza, bo każdy mózg jest inny i nigdy nie wiadomo jak zareaguje. Nigdy na przykład nie wiadomo, czy ktoś kogo poczęstujesz alkoholem nie dokona morderstwa czy gwałtu, choć statystycznie jest to bardziej prawdopodobne niż po zażyciu psychodelików. To jednak tylko werbalna asekuracja, gdyż wielu z nich samemu po cichu wspomaga swój umysł, podobnie jak inżynierowie z Doliny Krzemowej, rekiny biznesu czy kreatywni artyści.

wtorek, 12 sierpnia 2025

PRZYSTANEK ALASKA


 "Nowy" plan pokojowy Donalda Trumpa to znowu oddanie ukraińskich terytoriów za dosyć wątpliwe zapewnienie, że rosyjskie apetyty zostaną w ten sposób na wieki zaspokojone. Czyli gościu lawiruje, kluczy, grozi palcem, a w końcu powraca znowu do tej samej śpiewki. Nigdy mu nie wierzyłem, ale momentami przynajmniej miałem nadzieję, że rzeczywiście zaostrzy kurs. Wielki amerykański "twardziel" ma niestety słabość do swojego krwawego kumpla z Kremla.

Miażdżące sankcje które wieszczyła podniecona "patriotyczna" gawiedź opłacanych pismaków i hobbystów z sieci to kolejny kapiszon puszczony w przestrzeń medialną. Trump ma zresztą to do siebie, że mówi to co mu ślina na język przyniesie, a wyznawcy zawsze doszukują się w tym głębszego sensu. Niebawem dwóch pajaców ma spotkać się na Alasce. Już sama lokalizacja wydaje się mocno niefortunna, a rzekome ustępstwa ze strony Rosji będą w zasadzie symboliczne.

Rosja po prostu "zrezygnuje" z części swoich bandyckich roszczeń, będą to jednak jakieś skrawki obwodów których nie udało się jej jeszcze w pełni zająć. Czyli zrezygnuje z tego do czego i tak nie ma żadnego prawa, ani czego nawet nie udało się jej militarnie zdobyć. Trump zaś - dążąc do jak najszybszego odfajkowania sprawy - będzie kupczył cudzą ziemią. Narzędziem nacisku na Ukrainę pozostanie groźba odcięcia amerykańskiej pomocy.

A jak wiadomo amerykańska pomoc jest dla niej kluczowa. Pomimo twardej retoryki władz w Kijowie ich postawa może niestety zmięknąć... Ukraina ma poważne problemy, lecz Rosja także. Z jakichś tajemniczych powodów Zachód boi się zadać ostateczne ciosy. Może to faktycznie lęk przed eskalacją, a może obawa przed popsuciem interesów kilku bogatych dupków? Jest też kwestia chińska i izraelska, które wydają się dla Stanów Zjednoczonych priorytetowe. Pytanie tylko czy nie jest to część tej samej rozgrywki.

Bo przecież działania Rosji wydają się skoordynowane z Chinami. Z tajnych dokumentów ujawnionych przez grupę hakerską Black Moon wynika, że Rosja jest gotowa pomóc Chinom w ewentualnej inwazji na Tajwan. Wielu analityków powątpiewa jednak w scenariusz chińskiej agresji, gdyż na Pacyfiku roi się od baz amerykańskich, a konflikt mógłby doprowadzić do zniszczenia technologicznej struktury na której najbardziej zależy Chińczykom. Chodzi o produkcję najważniejszych w XXI wieku układów scalonych.


Bardziej realistyczny wydaje się pomysł blokady morskiej Tajwanu, co nie pociągając za sobą kinetycznych zniszczeń wywierałoby dotkliwą i przemożną presję na wyspiarzy. Oczywiście wiązałoby się to z ryzykiem zaognienia sytuacji, a nawet wybuchem III wojny światowej. Chiny wydają się jednak zdeterminowane żeby z czasem przejąć wyspę, choć póki co nie wykonują żadnych nerwowych ruchów. Rosyjski rewizjonizm okazał się za to świetnym narzędziem do namieszania za Zachodzie.

Chiny udzieliły wojującej Rosji dużego wsparcia materiałowego w zakresie mikroelektroniki, nitrocelulozy czy produkcji silników, a także kupują sporo rosyjskiej ropy. Także Iran wspomagał Rosję, dopóki sam nie dostał ostatnio po dupie. Bliskowschodnia awantura to fragment geopolitycznych puzzli, który absorbuje uwagę coraz bardziej wątpliwego światowego hegemona. Przy okazji tragedia Palestyńczyków pokazuje Globalnemu Południu jakie to skurwysyny i hipokryci z tych liberalnych zachodnich obrońców praw człowieka.

Przekonani o wyjątkowości Europy - kolebki zachodniej cywilizacji - możemy być zdziwieni, że chipy i biblijne historie są za Atlantykiem ważniejsze od europejskiej tradycji niesienia dzikiemu światu kaganka jakże wysublimowanej kultury. Historyczna renta powoli jednak traci na znaczeniu, a kulturowe sentymenty ustępują miejsca brutalnym interesom i technologicznym wyścigom. Żółci tajwańscy inżynierowie są Amerykanom bardziej potrzebni od polskich monterów i ukraińskich żołnierzy.

piątek, 8 sierpnia 2025

KWESTIA PALESTYŃSKA

Państwo Izrael to z bękart drugiej wojny światowej. Hitler prowadził wojnę ze słowiańskim bydłem, żeby zyskać przestrzeń życiową i niewolników. Ze zgniłym Zachodem, który pogrążał się w liberalnej dekadencji, o dominację w Europie. A przede wszystkim ze Związkiem Radzieckim - a tam z bolszewizmem, azjatycką dziczą i żydokomuną. Przy okazji postanowił rozwiązać kwestię semickiej rasy ostatecznie, z powodu jej mitologicznego znaczenia w spiskowej teorii dziejów.

Dlatego wielki wódz Trzeciej Rzeszy Niemieckiej stworzył fabryki śmierci, do których bydlęcymi wagonami zwoziło się żydowskich nieszczęśników, a następnie morzyło się ich głodem oraz pracą ponad siły, a ostatecznie gazowało w specjalnych komorach i puszczało z dymem. Furorę w Polsce robi ostatnio pewien polityk kwestionujący taką wersję historii - w wyborach prezydenckich niejaki Grzegorz Braun zdobył przeszło milion głosów. Ale to już fenomen rosyjskiej dezinformacji i prowokacji, a holocaust jest faktem historycznym.

Niektórym ignorantom na Zachodzie zdarzało się nawet nazywać te administrowane przez Niemców ośrodki kaźni polskimi obozami śmierci, lecz to już kwestia wtórnego analfabetyzmu historycznego - gorzej że czasami uprawianego w tak zwanych "poważnych gazetach". Tak czy siak w masowe mordy i wywózki uwikłane było pół Europy. I nie chodzi tu tylko o jej wschodnią część, przez niektórych nieuznawaną nawet za Europę, a może raczej jakieś cywilizacyjne peryferia. Bo wiadomo że Niemcy korzystali w swym morderczym dziele z usług Ukraińców, Litwinów, Łotyszy, Chorwatów czy Rumunów.


Znaczącą rolę w organizacji nazistowskiego przemysłu zagłady Żydostwa odegrała chociażby kolaborująca Francja, której państwowe struktury aktywnie uczestniczyły w organizowaniu deportacji. Francuska policja wyłapywała żydowskie robactwo i nawet transportowała je własnymi pociągami we wiadomym kierunku... Po zwycięstwie aliantów takie niecne występki budziły pewien dysonans, a nawet wyrzuty sumienia, które należało jak najszybciej ukoić. Bez większych oporów zaakceptowano więc przekształcenie syjonistycznej kolonii w Palestynie w państwo Izrael.

Przymknięto przy tym oczy na kwestie humanitarne i prawa rdzennej ludności, gdyż Żydzi wycierpieli więcej i tak dalej... Towarzyszyło temu niby jakieś uzasadnienie historyczne, a w zasadzie religijne, o powrocie do Ziemi Obiecanej i tym podobnych mistycznych bredniach. Tym łatwiejsze do przełknięcia, że w Europie bardzo popularna jest książka o Abrahamie i Mojżeszu. Lecz pierwszym państwem które uznało nowy twór o nazwie Izrael był Związek Radziecki, mający nadzieję odgrywać w stosunku do niego rolę Wielkiego Brata. Ostatecznie jednak funkcję taką od dekad sprawuje Ameryka.


Chociaż leży na Bliskim Wschodzie Izrael uznawany jest za państwo zachodnie - uczestniczy we wielu europejskich wydarzeniach sportowych i kulturalnych, takich jak mistrzostwa Europy w piłce nożnej czy festiwal Eurowizji. Jest nawet stowarzyszony z Unią Europejską. Z powodu zaszłości historycznych bywa traktowany ulgowo, zwłaszcza w krajach takich jak Niemcy. Krytykom Izraela łatwo przypiąć łatkę antysemitów jak zrobił to ostatnio Donald Trump wobec niepoprawnych studentów i  intelektualistów.

Jednocześnie w samym Izraelu rozwinęła się religia holocaustu sakralizująca narodowe doświadczenie cierpienia i czyniąca je fundamentem nowej tożsamości. Ciemną stroną jej kultywowania jest nurzanie się w wyjątkowości własnego cierpienia w stopniu uniemożliwiającym empatię wobec cierpienia innych. Holocaust jest cierpieniem ekskluzywnym, a wszelkie inne tragedie historyczne to przy tym nic nie znaczące błahostki. Taki sposób myślenia plus świeża trauma wywołana przez atak Hamasu dają Żydom swoisty mandat moralny do popełniania największych nawet potworności w imię świętej sprawy.

Obrazy głodujący palestyńskich dzieci jako żywe przypominają szkielety znane nam z filmów o nazistowskich obozach i gettach. Nie gazuje się ich jeszcze, ani nie przeprowadza na nich eksperymentów medycznych, chociaż dla niemowlaka który nie zaznał w życiu nic oprócz cierpienia marna to pociecha. Dla zgniłego Zachodu do sytuacja dosyć trudna moralnie - z uwagi na jego rzekomą wyższość moralną i poszanowanie praw człowieka zwykł przecież pouczać resztę świata. Wypada więc burknąć coś pod nosem i zrzucić jakieś paczki z żywnością. I tyle.

piątek, 1 sierpnia 2025

GENEALOGIA NARODOWA


Doktor genetyki Eugene McCarthy uważa, że człowiek pochodzi od świni. A konkretnie od małpy i świni, które się ze sobą skrzyżowały. Choć to kontrowersyjny, żeby nie powiedzieć kuriozalny pogląd, jego autor jest akademikiem, a zatem wolno mu pieprzyć głupoty. Specjalista od hybrydyzacji zwierząt nie przedstawił jednak żadnej analizy genetycznej, a jedynie w elokwentny sposób powołał się na podobieństwa anatomiczne.

Gdy tak jednak popatrzysz na bliźniego swego to często ma w sobie coś z knura lub maciory. Przede wszystkim jest wszystkożerny, lubi świntuszyć, a także podkładać świnię. Już Biblia mówiła, że świnie to zwierzęta nieczyste, powtórzył to potem Koran. Ortodoksyjni Żydzi i muzułmanie nie mogą więc spożywać wieprzowiny - w świetle teorii pochodzenia człowieka od wieprza to nawet logiczne. W końcu byłby to kanibalizm.

Chrześcijanie lubują się jednak w soczystym mięsiwie tego kwiczącego potencjalnego przodka. Nie mówiąc już o obywatelach Polski, która swego czasu była nawet świńskim zagłębiem Europy. Niestety pogłowie świń w Polsce systematycznie spada, choć nie konsumpcja. Rynek wieprzowiny jest o wiele większy niż wołowiny, ale konsumenta tak naprawdę chuj obchodzi czy to towar polski, niemiecki czy ukraiński. Piękną tradycję chałupniczego świniobicia już dawno uniemożliwiły przepisy sanitarne.


Jeśli jednak kogoś kusi by zostać świniojebcą to ryzyko niepożądanej prokreacji jest w tym wypadku znikome. Bariery genetyczne i fizjologiczne uniemożliwiają spłodzenie ludzko-świńskiego potomstwa, możesz więc do woli rozkoszować się apetyczną szynką. Co prawda naukowcy w laboratoriach mieszają geny homo sapiensa lub małpy z genami świni w celach medycznych czy też bawiąc się w Boga, ale to nie to samo co zwykłe pieprzenie.

Nawet gdybyś w zestawieniu z gumową lalą uznał jakąś loszkę za atrakcyjną to dzieciak z takiego związku miałby w przedszkolu, szkole czy pracy zupełnie przesrane. Bo mówiąc wprost ludzie nie akceptują inności. Więc to dobrze że jednak nie możemy krzyżować się ze świniami. W ewolucyjnej przeszłości krzyżowaliśmy się jednak z Neandertalczykami czy Denisowianami, a prawdopodobnie także innymi nieznanymi gatunkami.

Dlaczego? Pomijając osobistą żądzę zapewniało to ludzkości porcję świeżych genów. A długotrwała introgresja genów zwiększała zmienność genetyczną populacji. Geny przejmowane od archaicznych homininów umożliwiały lepszą adaptację do lokalnych warunków środowiskowych. Jednocześnie zachodziła introgresja kulturowa czyli przenoszenie idei, wzorców zachowań czy technicznych innowacji... W biologii i historii to właśnie zmienność stymuluje rozwój.

W DNA Polaków znajdujemy ślady Słowian, Celtów, Wikingów czy Żydów. Nie da się nawet wyodrębnić specyficznej  mieszanki genów typowej dla Polaka - nie odróżnisz jego genomu od słowackiego czy ukraińskiego. Pierwsze migracje "ludzi rozumnych" przybyły tu bezpośrednio z Afryki, a kolejne fale już z Bliskiego Wschodu i stepów nadczarnomorskich. Ludzkość napływowa mieszała się z tubylczą i tak Słowianie pomieszali się z Germanami i Bałtami.


Tożsamość etniczna to już wynik krystalizowania się wspólnot językowych, obrzędowych, politycznych, a następnie historycznych. Prawdziwy Polak to taka sama bzdura jak prawdziwy Aryjczyk. Łączy nas znajomość pewnych kodów - nie tylko hymnu, roty i kotwicy, ale też filmów komediowych, piosenek o miłości, dowcipów czy przepisów kulinarnych. Nacjonaliści chcą jednak konserwować jakieś mityczne wartości, które tak naprawdę uroili sobie w ciągu ostatnich trzech dekad.

Powstanie Warszawskie mieszają ze stadionowym folklorem, religię z rasizmem, a dumę z poczuciem krzywdy. Nie chce mi się nawet w to wszystko zagłębiać - to totalny bigos pomieszanych razem naszych wszystkich strachów, zupełnie oderwany od tysiącletniej wydawałoby się historii. Chroni nas przed tym rząd w zasadzie techniczny, którego jedynym atutem jest to, że nie jest pisowski. Obóz rządzący cementuje zaś tylko lęk przed wynikiem kolejnych wyborów.

Skoro hitlerowcy szukali korzeni swojej wspaniałej rasy w Tybecie to my równie dobrze możemy szukać ich w Ameryce. Bo w Europie to nawet przed zaborami byliśmy rosyjskim protektoratem czy też innym kondominium, a potem była już tylko sanacja, komuna i postkomuna. Nasze "złote stulecie" przypadało gdzieś w szesnastym wieku, tyle że pod rządami litewskiej dynastii. Pytanie tylko czy lepiej pochodzić od Litwina czy od świni. Dlatego przyjmijmy, że Polak pochodzi od małpy.

niedziela, 27 lipca 2025

GENETYCZNY KOKTAJL


Teoria komórkowa
mówi, że każda forma życia jest organizmem komórkowym - składa się tylko i wyłącznie z komórek, choćby z jednej. To z komórek zbudowane są tkanki, a z tkanek organy. Gdybyśmy spotkali kosmitę z zielonymi czułkami również musiałby składać się z komórek. Bo życie organizmu jest pochodną życia komórki, w której zachodzą życiodajne procesy chemiczne.

Są one elektrowniami i fabrykami białek, a jednocześnie maszynami dekodującymi instrukcje genetyczne. Organizmy wielokomórkowe wyewoluowały z jednokomórkowych, a życie każdego z nas zaczyna się od pojedynczej zapłodnionej plemnikiem komórki jajowej zwanej zygotą. Ten jednokomórkowy organizm dostaje w pakiecie cały wachlarz niezbędnych informacji do dalszego rozwoju.

Zarówno Albert Einstein, Marylin Monroe, Hitler jak i Jezus, debiutowali pod postacią mikroskopijnego "robaczka", który dopiero w procesie podziałów komórkowych i epigenetycznego różnicowania przekształcał się w geniusza, seksbombę, charyzmatycznego świra czy religijnego guru. Chronologia ta leży u podłoża światopoglądowego sporu kiedy zaczyna się życie ludzkie, a kiedy zarodek jest tylko potencjalnym tworzywem. Sporu tego jednak nie da się rozstrzygnąć.


Sam kod genetyczny jeszcze nie stanowi o tym kim jesteśmy. Zmieniamy się pod wpływem środowiska i kultury w różnorodne indywidua, które jednak łączy coś ludzkiego. W różnych epokach, pod różnymi szerokościami geograficznymi, w zależności od pozycji społecznej i trybu życia ten sam hipotetyczny kod genetyczny może rozwijać się na różne sposoby. Być może syn afgańskiego pasterza mógłby zostać fizykiem jądrowym, a szef korporacji żebrakiem...

Tego jednak nigdy się nie dowiemy, bo obaj znaleźli się w takim a nie innym miejscu i czasie. Aby możliwy był alternatywny scenariusz musiałyby zgrać się wszystkie czynniki - ciężkie wady genetyczne czy też pakiet nadzwyczaj dobrych genów również mogą odwracać sytuację. Lepiej być jednak upośledzonym synem miliardera niż sierotą w Strefie Gazy, choć miliarder ten mógł być swego czasu pucybutem. Wyznawcy "rozwoju osobistego" oczywiście będą z tym polemizować, ale to już błąd atrybucji.

W życiu zdarza się wyjątkowe szczęście jak i wyjątkowy pech, a gdzieś pomiędzy stany statystycznie uśrednione... Ale mniejsza z tym - wszyscy wywodzimy się z pojedynczej komórki, bo komórki powstają tylko z już istniejących komórek w procesie podziału. Oczywiście dla nas to czysta abstrakcja, bo chuj nas obchodzi pojedyncza komórka. Jesteśmy tworami emergentnymi, które wręcz usuwają zbędne komórki gdy te zagrażają homeostazie.


Dla prawidłowego funkcjonowania organizmu konieczne jest programowanie samobójczej śmierci komórkowej zwane apoptozą. Tak jak mrówka czy pszczoła pojedyncza komórka może poświęcić się w imię "wyższego dobra". Niekiedy jednak komórki się buntują i wtedy mamy na przykład nowotwór. Lecz sami nie szanujemy swoich komórek trując je papierosami czy hormonami stresu. Tak czy siak ostatecznie niekończące się podziały komórkowe generują tyle błędów, że komórki nie są już w stanie ze sobą współpracować.

Cały system komórkowy pogrąża się w chaosie, działa coraz gorzej, a ostatecznie dezintegruje się i gnije. Ponieważ życie wywodzi się ze zbioru komórek, a komórki z innych komórek, apologeci teorii religijnych widzą w tym przejaw nieredukowalnej złożoności. W skrócie może i powstaliśmy w toku ewolucji, ale pierwszą komórkę musiał stworzyć Bóg. Jeśli to prawda to niestety ten kultowy i bliżej nieokreślony Projektant musiał spierdolić robotę.

Skutkiem są nasze rozliczne choroby. Niemniej to dzięki błędom komórkowym ewolucja otrzymywała mutacje co napędzało zmienność genetyczną testowaną i selekcjonowaną w zmiennych warunkach środowiskowych. Życie i śmierć to skutek przypadkowych błędów, a ewolucja zostawiła nam bagaż przestarzałych cech i niedoróbek, nie mówiąc o skłonności do zaraźliwego szaleństwa. Lecz paradoksalnie to w naszej niedoskonałości tkwi esencja człowieczeństwa.

piątek, 25 lipca 2025

PŁOMIEŃ WIARY

 
Pamiętacie aferę z mieszkaniem Nawrockiego? Coś podobnego przydarzyło się ostatnio pewnemu proboszczowi. Duchowny dostał darowiznę od jakiegoś kłopotliwego staruszka, który wskutek swojej dobroczynności stał się bezdomny. Tetryk nie chciał się jednak zgodzić na pobyt w obskurnym przytułku, gdyż ksiądz dobrodziej w zamian za mieszkanie zobowiązał się do dożywotniej opieki.

W takiej sytuacji rozwiązaniem mogło być tylko wysłanie darczyńcy do Domu Pana, czyli rąbnięcie dziada siekierą, podlanie go benzyną i podpalenie żywcem. To była tak zwana ofiara całopalna. Wraz z końcem żywota doczesnego umowa wygasła, aczkolwiek pojawiły się inne problemy natury prawnej. W skrócie podejrzenie o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nie będziesz pożądał więcej mieszkań bliźniego swego.

No ale to była oczywiście tak zwana czarna owca, czy może raczej czarny pasterz. Jednym słowem wyjątek potwierdzający regułę, że zbrodnie seksualne jak i morderstwa to domena nadciągających barbarzyńców. Problem w tym, ze populacja polska się zwija. Nie jest to nawet kryzys lecz katastrofa demograficzna. Wbrew obiegowej wiedzy nie jesteśmy już czterdziestomilionowym narodem. Nawiasem mówiąc przy obecnej dynamice pod koniec stulecia zostanie nas już tylko 20 milionów...

Prędzej czy później będziemy się więc musieli przeistoczyć w mieniący się wszystkimi kolorami multikulturowy (zgniły moralnie) kraj, w którym gospodarkę podtrzymywać przy życiu będą światowe wyrzutki. Część z nich oczywiście wzgardzi nędznym losem pozbawionego perspektyw "polskiego" robola i zajmie się pasożytnictwem, złodziejstwem lub dilerką. To już jednak skutek uboczny. Za mało tu świeżej krwi, a za dużo starców blokujących mieszkania.


I blokujących pieniądze co pokazuje rozwijający się dynamicznie proceder wyłudzeń na wnuczka, na policjanta, na lekarza i tak dalej. To nie jest kraj dla starych ludzi - nikt ich nie potrzebuje. Bachorów zresztą też nie, bo za dużo z nimi zachodu. Już lepiej kupić sobie pieska, albo adoptować jak ktoś chce się poczuć empatycznym przyjacielem sponiewieranej formy życia. Można też wrzucić coś do jakiejś charytatywnej puszki. Ale nie zmuszajmy się do słuchania marudzenia, ani tym bardziej kapryszenia.

Potrzebujemy dojrzałych i produktywnych części zamiennych naszej tkanki społecznej. Bo funkcjonowanie tej maszynerii stało się już celem samym w sobie. Jednostka zafiksowała się na samorozwoju, tudzież infantylnych "resetujących" ją przyjemnościach. Dokładnie o tym samym mówią kościelne kazania, z tym że ja nie zbieram za to datków ani nie pouczam was co z tym zrobić. Bo samemu też nic nie robię - nie mam już sił na pasje, marzenia, a tym bardziej dodatkowe obowiązki.

Dlatego rozgrzeszam was wszystkich siostry i bracia. Bez ornatów, dzwonów i kwiatów. Prawdopodobnie nie użyję przeciwko wam siekiery, aczkolwiek kilkukrotnie w stanie silnego wzburzenia myślałem o masakrze piłą motorową czy puszczeniu z dymem waszych gównianych samochodów, złotych domów lub innych przejawów nadmiernego dobrobytu. Pozostaje mi tylko głupia nadzieja, że nawet w tym stanie umysłu powalczymy jeszcze trochę z nudą, własnymi demonami i całym światem o lepsze jutro.

sobota, 19 lipca 2025

GOOD BYE LENIN


Na ostatnim zlocie słuchaczy Radia Maryja na Jasnej Górze pielgrzymi wysłuchali strumienia świadomości pewnego starego pierdoły, który mieni się biskupem seniorem diecezji włocławskiej, a nawet doktorem nauk humanistycznych Akademii Teologii Katolickiej. Nie był to jednak wykład o koncepcji struktury duszy w tomizmie, ani tym bardziej zwykła pogadanka o miłosierdziu.

Niejaki Wiesław Mering był bardzo wkurwiony na to co dzieje się w kraju nadwiślańskim. Ojczyna chyli się upadkowi, nie tylko moralnemu, ale geopolitycznemu. Rządzą nami Niemcy - bo wiadomo że Kaszubi to Niemcy, mieli dziadków w Wermachcie i tak dalej. A jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem!!! Granice są zagrożone ze Wschodu jak i z Zachodu, a największym zagrożeniem są migranci, którzy dokonują morderstw i gwałtów.

Jakby na to nie patrzeć w czasie drugiej wojny światowej paulini gościli na Jasnej Górze Hansa Franka czy samego Heinricha Himmlera, a nasz elokwentny Wiesław był zarejestrowanym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Lucjan, który chętnie przyjmował od komunistycznych ciemiężycieli luksusowe alkohole czy papierosy. Ale kto za komuny nie kombinował niech pierwszy rzuci kamieniem. Nie można wymagać od filozofa by żył wedle własnych zasad.

W życiu każdego Polaka - z wyjątkiem tych krystalicznie czystych moralistów produkujących patos - oportunizm miesza się z honorem, a życie doczesne jest ważniejsze od mrzonek. Nie lubimy Niemców, ale swego czasu bardzo lubiliśmy wyjeżdżać do nich do pracy, bo dobrze płacili. Nie lubimy migrantów, ale chętnie przyjmiemy ich do pracy w zakładach mięsnych. W jednym i drugim wypadku to wyzysk, ale takie jest życie. Człowiek robi wszystko co może zrobić we własnym interesie.


Utrzymanie "tradycyjnych wartości" najbardziej leży w interesie tych którzy z nich żyją. Dlatego straszą zniemczeniem, zdziczeniem i zboczeniem. Chodzi jednak o to, że prawdziwy Polak musi trwać w wierze ojców, bo inaczej nie będzie już Polakiem. A jak straci wiarę to biskup nie będzie mu już do niczego potrzebny. To konsumpcyjny kapitalizm niszczy dzisiaj tradycyjny model rodziny, nie milknie jednak bełkot o sierpie i młocie.

Świat się zmienia - niekoniecznie na lepsze. Nawet jeśli mamy więcej jedzenia to ciągle czujemy się bardziej głodni. I ciągle musimy coś robić lepiej i szybciej. Musimy mieć więcej. A najbardziej boimy się, że ktoś nas okradnie. Bo to przecież niemożliwie, żeby pracować tak ciężko i mieć z tego takie wielkie gówno. W takiej sytuacji rosnące wskaźniki to czysta abstrakcja. Z utęsknieniem wspominamy stare dobre czasy kiedy życie było proste, ludzie życzliwi, żarcie zdrowe, a naród czysty.

niedziela, 13 lipca 2025

IMPERIUM ERECTUS

 
Homo erectus wywędrował z Afryki już 1,8 miliona lat temu. Ślady jego obecności na Kaukazie są być może nawet starsze od znalezisk afrykańskich, istnieją więc teorie jakoby miał tam wyewoluować z jakiegoś nieznanego jeszcze gatunku hominina i powrócić do Afryki. To jednak kwestia kontrowersyjna, a a ojczyzną genetycznej linii ludzkiej bezsprzecznie pozostaje Czarny Ląd. 

Nasz homo erectus miał dotrzeć do Chin już 1,7 miliona lat temu, gdzie znaleziono tak datowane skamieniałości. Najdłużej miał przetrwać właśnie na Dalekim Wschodzie. Potwierdzono jego obecność na Jawie jeszcze 100 tysięcy lat temu. Bywał również w Europie, a nawet w Polsce... Rozproszone populacje ewoluowały oddzielnie dając początek nowym gatunkom.

A zatem nie byliśmy pierwszymi zdobywcami świata. Najprawdopodobniej to homo erectus był przodkiem neandertalczyków, denisowian czy wreszcie nas samych. Te różne odmiany człowieka bywały oczywiście wrogami, ale też sąsiadami, przyjaciółmi a nawet kochankami. Pozostawili nam domieszki swoich genów. Kiedy homo sapiens wychodził z Afryki nie zastawał "ziemi niczyjej" - spotykał inne formy człowieczeństwa i kultury.

Sam zresztą anatomicznie współczesny człowiek rozumny to dziecko afrykańskiej różnorodności genetycznej. Przeciętny genom afrykański zawiera znacznie więcej wariantów niż genom pozaafrykański. Jest to skutek tak zwanego efektu założyciela - każda nowa izolowana populacja migrantów traciła część dziedzictwa genetycznego, gdyż reprezentowała tylko część puli genetycznej. Efektowi temu podlegały nawet nasze bakterie jelitowe.


Mówi się też o określonym wariancie genetycznym skłaniającym założycieli nowych "kolonii" do eksplorowania świata. Nawiasem mówiąc nasza skłonność do przygody ma się wiązać z ekspresją dopaminy w mózgu, lecz może to być efekt genetycznego "wąskiego gardła". Do poszukiwań nowych siedlisk mogły nas skłaniać zmiany klimatyczne czy też nadmierne rozrastanie się populacji korzystającej z ograniczonych zasobów.

Homo sapiens okazał się zwierzęciem na tyle elastycznym, że aż zdolnym do przetrwania w każdym środowisku. Sporą rolę odegrały tu oczywiście jego zdolności intelektualne i społeczne, ale też manualne. Człowiek nie zostałby "specjalistą od wszystkiego" bez sprawnych dłoni wytwarzających precyzyjne narzędzia. Teoretycznie mógłby więc wyewoluować w każdym środowisku, ale wyewoluował w Afryce, bo miał z czego. Tu pojawiły się pierwsze człowiekowate.

Nawiasem mówiąc te człowiekowate przez tysiące lat mieszały ze sobą swoje geny i dopiero z takiej mieszanki genetycznej powstał człowiek który wyszedł z Afryki. Nie ma więc mowy o żadnej "czystości rasowej" - biały człowiek to afrykański kundel który zbladł dopiero w Europie, bo czarna skóra nie była mu już do niczego potrzebna. Wiele wskazuje też na to że krzyżował się swego czasu nie tylko z hominidami, ale też z przodkami szympansów.

Przodkowie współczesnych ludzi i ich owłosionych kuzynów mieli uprawiać ze sobą seks przez setki tysięcy lat... Nie wydaje się to zbyt kuszącą perspektywą, ale jak jest ochota to pies kota wyłomota. Do takiego przynajmniej wniosku doszli naukowcy sprawdzając kiedy rozeszły się nasze genetyczne drogi. Bo sprawdzając odkryli, że nasze drogi rozeszły się, potem znowu się zeszły i dopiero definitywnie rozeszły.


Od tego czasu nasza genetyka zmieniła się jednak na tyle, że choć jesteśmy najbliższymi krewniakami nie możemy się już ze sobą krzyżować. U człowieka doszło do fuzji chromosomów które u innych naczelnych są rozdzielne. Mamy przez to dwa chromosomy mniej.  A to wyznaczyło barierę reprodukcyjną blokującą udaną hybrydyzację. I całe szczęście, bo radzieccy uczeni chcieli krzyżować ludzi z małpami by hodować silnych i głupich robotników. Dziś żeby zamienić ludzi w małpy wystarczy dać im internet...

Fuzja tych chromosomów miała wpłynąć na przyjęcie postawy dwunożnej i zmianę sylwetki. To z kolei mogło przyspieszyć rozwój mózgu. Poza tym uwolniło to nasze ręce które mogły zająć się choćby używaniem narzędzi czy rozniecaniem ognia. Pierwszym człowiekiem poruszającym się w pozycji wyprostowanej miał być właśnie homo erectus. Zmiany w diecie (gotowanie) umożliwiły mu dostarczanie większej ilości kalorii dla rozrastającej się energochłonnej mózgownicy.

Szczególnym przykładem efektu założyciela jest tak zwany efekt wyspy. Wówczas nowa populacja zostaje trwale odizolowana na przysłowiowej samotnej wyspie gdzie podlega specyficznej presji selekcyjnej jak i losowemu dryfowi genetycznemu. Izolacja geograficzna powoduje wszak izolację genetyczną. Za względu na małą liczbę osobników zmiany genetyczne mogą zachodzić dużo szybciej niż w populacji macierzystej.

Izolowane populacje zwierząt zyskują w ten sposób unikalne cechy zwane endemizmami. Może to na przykład prowadzić do osobliwego gigantyzmu lub karłowatości. Dopiero w tym millenium na indonezyjskiej wyspie Flores natrafiono na dziewięć szkieletów nieznanego gatunku ludzi liczących niewiele ponad metr wzrostu. Jego przedstawiciele mieli osiągać co najwyżej 30 kg masy. Gatunek nazwano homo floresiensis lub potocznie "hobbitem".

Ma to być ciekawy przypadek karłowatości wyspowej, która dotknęła niewielką populację homo erectusa przybyłą na Flores prawdopodobnie z Jawy. Takiemu kierunkowi ewolucji (radykalnej redukcji rozmiarów) sprzyjały ograniczone zasoby pożywienia jak i brak dużych drapieżników. Migracja mogła nastąpić już milion lat temu. Z kolei wiek najmłodszych okazów wskazuje, że "hobbici" zamieszkiwali wyspę jeszcze 50 tysięcy lat temu. Być może wymarli z przyczyn naturalnych, a być może wytrzebił ich nadciągający homo sapiens.


Według najbardziej sensacyjnych teorii "hobbici" wcale nie wymarli. W lokalnym folklorze przetrwała legenda o miniaturowych "leśnych ludkach" znanych jako Ebu Gogo. Ludziska jednak widują duchy, Matkę Boską, Szatana, UFO, Yeti, Wielką Stopę czy potwora z Loch Ness. Póki co pozostaje więc szukać kolejnych interesujących kości. Ostatnim (i również skarlałym)  odkrytym gatunkiem człowieka jest homo luzonensis znaleziony na Filipinach.

A zatem pieprzenie o tym jak zeszliśmy z drzew i opanowaliśmy cały świat to bardzo uproszczona historia ludzkości. Homo erectus jako pierwszy wyszedł z Afryki. Gatunek ten przetrwał dwa miliony lat - nasz 200 -300 tysięcy lat w zależności od tego które szczątki uznać za przynależne już do homo sapiens. Z homo erectusa wyewoluowało wiele lokalnych i osobliwych w naszych oczach gatunków. Sam neandertalczyk miał nie ustępować nam intelektem, a jednak zniknął z dziejów Europy.

Być może byliśmy "najlepsi" (w sensie ewolucyjnego przystosowania). Być może to zwykły przypadek, genetyczny dryf, odporność na jakąś chorobę. Tak czy siak przetrwaliśmy MY. Homo erectus najdłużej przetrwał na indonezyjskiej Jawie, gdzie miały go unicestwić zmiany klimatyczne przekształcające tereny trawiaste w lasy deszczowe. Choć są i tacy którzy uważają, że wykończyło go... lenistwo. Doktor Ceri Shipton z The Australian National University twierdzi, że "ten gatunek był nie tylko leniwy, ale też bardzo konserwatywny" i nie zważając na zmiany "wciąż robił te same rzeczy tymi samymi narzędziami".

piątek, 11 lipca 2025

REWOLUCJA WYŚWIETLACZY


 Elon Musk, niedoszły szef Rządu Światowego, pokłócił się ostatnio ze swoim ukochanym Donaldem Trumpem. Poszło o to kto ma być czyją marionetką. Elon uparcie twierdził, że skoro wyłożył tyle kasy na kampanię Donalda, to ma prawo aktywnie sterować polityką Stanów Zjednoczonych, a nawet mieszać się do spraw europejskich. Donald zaś słusznie zauważył, że to on jest prezydentem i rozdaje karty, więc niech Elon ciągnie mu druta, albo niech wypierdala.

Pod okiem kontrowersyjnego oligarchy pojawiło się tajemnicze limo... Donald grzecznie mu podziękował za firmowanie drakońskich cięć budżetowych i dał jakiś kluczyk. Jak dla ambitnego miliardera to prezent dosyć gówniany. Elon zaczął więc szczekać w internecie, że Donald robi ludzi w chuja, a ja nie o taką Amerykę walczyłem. Donald się zagotował i zagroził mu odebraniem obywatelstwa oraz deportacją, bo to przecież przybłęda z Afryki. Elon zaś oświadczył, że tak naprawdę Republikanie niczym się nie różnią od Demokratów.

Żeby uzdrowić USA trzeba rozbić duopol i założyć skupiającą prawdziwych patriotów Partię Ameryki. Skąd my to znamy? Toć u nas rządzi PO-PiS, a alternatywą będzie Lepper, Kukiz, Konfederacja, Hołownia czy kto sobie to jeszcze uroi. Tylko pechowo każdy antysystemowiec musi ostatecznie wejść w układ, bo wypadnie z gry. Problem w tym, żeby nie skończyć jako przystawka tylko samemu pożreć swoich "partnerów". Trzeba więc im przy pierwszej możliwej okazji wbić nóż w plecy, byle nie za wcześnie bo zemsta będzie słodka.


W sytuacji wykluczenia kołem ratunkowym może być przejście do obozu przeciwnika jak uczynił to Romek Giertych. Jak pokazuje życie takie wyrzutki z czasem stają się najbardziej radykalnym ogniwem nowego obozu, gdyż motywuje ich urażona duma - chcieliście mnie zniszczyć to będę was metodycznie kąsał, tak długo aż zjem na tym zęby albo wyciągnę kopyta. Poza tym przefarbowani muszą gorliwie udowadniać swoją wewnętrzną przemianę - dajmy na to niektórzy komuniści stali się faszystami i fanatykami religijnymi.

Na ogół jednak stawali się zaciekłymi demokratami, liberałami i bojownikami o wolność seksualną. Lecz czy Włodzimierz Czarzasty uprawiał kiedykolwiek wolną miłość? Z całym szacunkiem śmiem wątpić. W  wydanym trzy i pół dekady temu "Alfabecie Urbana" pojawia się sugestia żeby imię jego zostało zapomniane, gdyż nie wyczuwa ducha czasu. Do końca miał wierzyć w miażdżące zwycięstwo PZPR w wyborach kontraktowych. A jednak człowiek uczy się na błędach - nawet taki beton potrafi przystosować się do nowej rzeczywistości.

Politycy prosowieccy mogli stać się prozachodnimi, a prozachodni prorosyjskimi... I tak dalej. Lewica i prawica to tylko kostiumy, a gra idzie o przejęcie kontroli nad synekurami. Wyjebać z roboty tamtych, zatrudnić swoich i w miarę możliwości zabezpieczyć ich prawnie. Z tym że prawo należy do tego kto ma władzę, więc to coraz bardziej kłopotliwe. Pojęcie praworządności staje się częścią określonej narracji. Każdy rozumie przepisy jak chce, a ciemny lud nie rozumie ich w ogóle, ale przytakuje tej czy innej opcji politycznej.

Do tego jeszcze dochodzą spółki skarbu państwa, dotacje, innowacje, edukacje, pamięć narodowa, instytuty... Ojczyznę doić można na wiele sposobów. Wygrywasz wybory i obsadzasz to wszystko, oraz zapewniasz swoim ziomkom z branży "prywatnej" lukratywne kontrakty i tak dalej. Wolna konkurencja to wolne żarty. Pozostaje jednak kwestia technologii informacyjnej, gdyż wołom roboczym trzeba skutecznie wmówić, że pod rządami takiej czy innej partii będą mieli lepsze życie. Choć tak szczerze mówiąc to praca jest dla skończonych frajerów.


Elonowi Muskowi pozostały jeszcze potężne narzędzia wywierania cyfrowego wpływu nie tylko na amerykańskie, ale też światowe społeczeństwo. Przede wszystkim jego plugawy Portal X, zwany niegdyś Twitterem, gdzie egzaltowani propagatorzy słusznych spraw lubią zamieszczać swoje krótkie, nad wyraz emocjonalne i z reguły infantylne wpisy. Ostatnio Elon pomajstrował trochę przy wytycznych dla opartego na sztucznej inteligencji chatbota zwanego Grokiem. Pod pretekstem "aktualizacji" zmienił prompty systemowe czyli zestaw instrukcji.

Tym samym zdjął swojej sztucznej inteligencji kaganiec. Grok korzystając z tych samych danych treningowych generował więc skrajne wypowiedzi. Sztuczka polega na tym, że jak dotąd algorytmy nakazywały mu udawanie neutralnego asystenta, a tym samym odsiewanie mowy nienawiści i tak dalej. W gruncie rzeczy trenowanie takiego modelu językowego polega na kompresowaniu treści pobranych z internetu. Gdy więc wyłączysz mu "cenzurę" pokaże ci prawdziwe oblicze społeczeństwa w postaci skompresowanego hejtu.

Grok zaczął więc opluwać kogo się da, a nawet wychwalać Adolfa Hitlera. Trochę jak Grzegorz Braun. Z tym że Grok nie odróżniał prawicy od lewicy, obsrywając zarówno jednych jak i drugich. Najistotniejszym wzorcem naszej komunikacji okazała się nienawiść. Odpowiednio skanalizuj negatywne emocje, a ludzie pójdą za tobą jak w dym, Zawsze winni są przecież ONI, a nigdy MY. Tylko kim my właściwie jesteśmy? Wróćmy do korzeni albo zbudujmy nowy wspaniały świat. Wszystko jedno - i tak wygra PRAWDA SMARTFONA.

piątek, 4 lipca 2025

W PUSTYNI I W PUSZCZY

 

- Żadnych granic, żadnych flag. Nie ma głupich waśni, nie ma różnych ras - śpiewał kiedyś na Eurowizji polski zespół Ich Troje, zajmując w tym konkursie siódme miejsce. Ale to był rok 2003, kiedy nie było jeszcze kryzysu migracyjnego, wojny w Ukrainie ani tak ostrej polaryzacji społeczeństwa. Z wielką nadzieją wyczekiwaliśmy świetlanej przyszłości w strukturach Nierządnicy Europejskiej, której zohydzić nam nie potrafiło nawet Radio Maryja.

Miał to być złoty interes polegający na inkasowaniu dotacji od niemieckich wujków. Przy okazji musieliśmy co prawda wdrożyć co nieco "zachodnich standardów", ale wydawało to się nam dobrym pomysłem. Chcieliśmy być tacy jak Niemcy, Brytyjczycy czy Francuzi, a oni mówili dużo o tolerancji, wolności seksualnej i wielokulturowości. Z czasem coraz większy centralizm zaczął jawić się jako zagrożenie suwerenności, a przybywający do Europy ludzie o innym kolorze skóry jako barbarzyńcy.

Być może polityka "otwartych drzwi" jaką firmowała Angela Merkel była swego rodzaju błędem polegającym na nadmiernej wierze w humanistyczne frazesy, lecz pokazała nam kim jesteśmy. Bogate dupki lubią od czasu do czasu rzucić groszem na szczytny cel, żeby poczuć jacy są wspaniałomyślni. Kiedy jednak zabawa w dobroczynność staje się obciążeniem trzeba zrzucić je na innych. Daj psu palec, a zeżre ci całą rękę. Socjalne pasożyty zbyt często okazują się niewdzięcznikami.


Należałoby postąpić z nimi tak jak Żydzi w Strefie Gazy z terrorystami przebranymi za kobiety i dzieci - wygłodzić, a potem zwabić do jakiejś jadłodajni i skosić wszystkich serią z karabinów. Nie chcemy w Polsce żadnych Murzynów, bo mamy przecież Ukraińców. Owszem - niekontrolowana imigracja przyniosła Zachodowi problemy społeczne od islamskiego fundamentalizmu i budowy getta do socjalnego cwaniactwa i wzrostu przestępczości, nie można jednak zapominać że wszyscy jesteśmy ludźmi.

Kiedy w mediach pojawiła się informacja o nagich Etiopczykach biegających po polskich ulicach środowiska nacjonalistyczne od razu wpadły w euforię. Szkoda że nikogo przy okazji nie zabili ani nie zgwałcili, ale w Polsce nie można przecież biegać na golasa jak w Afryce. Filmy opublikowane przez jakże czujnych posiadaczy smartfonów w mediach społecznościowych wywołały falę oburzenia. Materiały zostały też wykorzystane przez prawicowe środki masowego przekazu i lansujących się na obrońców polskości polityków.

Obiektem drwin okazali się dwaj porwani dla okupu i torturowani mężczyźni, którym udało się uciec z rąk oprawców. Tymczasem cierpiący na nadmiar wolnego czasu "aktywiści" organizujący Patrole Obywatelskie, tym razem skrzyknęli się pod hasłem Ruchu Ochrony Granic, zaczepiając i bezprawnie legitymując Bogu ducha winne osoby pod pretekstem wyłapania całej wymykającej się Straży Granicznej ciemnoskórej hołoty podrzucanej nam przez niemieckie świnie.


Wbrew temu co sugerują patrolom tym nie udało się jak dotąd złapać choćby kilkudziesięciu nielegalnych imigrantów, ani tym bardziej przetransportować ich na kopach za naszą zachodnią granicę. Cała zabawa z lornetkami, kamizelkami, transparentami i flagami wydaje się zatem dosyć dziecinną maskaradą. Niestety służy podkręcaniu narracji jakoby na granicy działy się jakieś dantejskie sceny, podobne do tych zorganizowanych swego czasu przez białoruskie służby.

Żeby jakoś przeciąć tą farsę Tusk zapowiedział wzmożone kontrole, a to stanowi swego rodzaju ograniczenie układu z Schengen i utrudnia życie tak zwanym "normalnym ludziom". Tak dla przypomnienia kiedyś bardzo nam zależało na swobodnym przekraczaniu granic państwowych bez kontroli granicznych. Sami wysłaliśmy na Zachód naszą najbardziej aktywną młodzież, nie widzącą w tym kraju dla siebie perspektyw. Tym samym wydrenowaliśmy własny potencjał, który teraz musimy uzupełniać.

Jak na ironię kozojebców u nas jak na lekarstwo. Na ogół prowadzą budki z kebabami, a nie biegają na golasa. W przetwórstwie przemysłowym więcej więcej mamy Filipińczyków, Kolumbijczyków i Hindusów, więc póki co trzeba tropić potencjalnych gwałcicieli wszelkimi sposobami, bo na pewno będą się tu pchali zwabieni urokami seksownych polskich dziewic. Poza tym mogą się kibolom wjebać w rynek narkotykowy, wysadzić siedzibę Rydzyka w powietrze albo się nie myć i straszliwie śmierdzieć.

piątek, 27 czerwca 2025

ZMODYFIKOWANY SZIT


Jakiś szybki i wściekły gwiazdor internetu pędził ostatnio przez stolicę dokumentując swój gangsterski rajd telefonem. Tak bardzo chciał się zabłysnąć, że aż zmodyfikował nagranie i przyspieszył licznik - nawet podrasowanym autem tego typu nie da się pędzić 380 kilometrów na godzinę... Ale czego się nie robi dla odrobiny popularności. Nie wystarczy już mieć podrasowanej fury - trzeba jeszcze podrasować film, bo inaczej zginie w morzu podobnej wesołej "twórczości".

Zastanawia mnie czemu cyfrowe media tak bardzo prowokują do robienia z siebie debili. Widocznie niektórzy myślą, że inni właśnie tego od nich oczekują. I dobrze myślą, bo ludziska klikają, polecają, rozsyłają i tak dalej największe debilizmy. Normalność jest niestety nudna. Niejeden błazen pozabijał w ten sposób całe rodziny, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. W razie czego można w sądzie zrobić smutną minę, przeprosić i poprosić o łagodny wymiar kary.

Z tej perspektywy generowanie fejkowych wybryków może być nawet dobrym rozwiązaniem. Zamiast wciskać pedał gazu po prostu przyspieszysz filmik i już będziesz królem miejskiej dżungli za którym szczają nawet najbardziej luksusowe blachary. A w razie gdyby nikt tego nie polubił to po prostu dokupisz sobie polubienia i już będziesz zadowolony. Inni zobaczą ile masz polubień i pomyślą; "Co za gościu", a potem to może nawet sami dołożą jakąś łapkę, gwiazdkę czy inną jednostkę wirtualnej karmy.


Ale co w tym śmiesznego? Wszyscy przecież wciskają nam kit. Gwiazdy telewizji nie tylko poddają się zabiegom medycyny estetycznej, wyszukanym rytuałom wizażystów i specjalistów od robienia odpowiednich ujęć przy odpowiednim oświetleniu, ale jeszcze i tak ostatecznie muszą cyfrowo edytować uzyskany wizerunek, bo nigdy nie jest dość idealny. A potem idziesz do gazety i opowiadasz o swoim życiu, na przykład o tym jaki jesteś dobry dla zwierząt albo w łóżku, i dodajesz do tego jeszcze jakieś głębokie przemyślenia.

A przecież każdy chce być na swój sposób gwiazdą. Nie dziwota że gdy hołota dostała możliwość łatwego lansowania się od razu zaczęli fotografować się w restauracjach nad talerzem schabowego z kapustą i ziemniakami. Trochę trudniej jest jednak bogatym dupkom, bo musisz sfotografować się na jachcie w Dubaju. Albo gangsterom bo muszą łamać przepisy drogowe lub latać po lesie z bejsbolem. Najbardziej zdesperowani znęcają się nad bezdomnymi i upośledzonymi, a potem upubliczniają taką bekę.

Zasada jest jedna: cokolwiek robisz, musisz posuwać się do grubej przesady, bo to jest pierdolony wyścig o to kto przesadzi najbardziej i zgarnie laury INTERNETOWEGO SZITU TYGODNIA. Podobnie jak w świecie celebrytów w publicznej patosferze wszystkie chwyty są dozwolone. Łącznie z pisaniem tego narcystycznego bloga o tym jaki to mądry jestem i ile mam do powiedzenia schamiałemu i otumanionemu społeczeństwu, które nie potrafi dostrzec mojego oczywistego geniuszu, bo zbytnio koncentruje się na robieniu sobie selfie.

środa, 18 czerwca 2025

INWAZJA PŁASKOZIEMCÓW


 Jajogłowi biją na alarm - jedna czwarta Amerykanów nie wie, że Ziemia krąży wokół słońca, a tylko co dziesiąty wierzy w teorię Darwina. A przecież to w Ameryce powstało technologiczne centrum zwane Doliną Krzemową, któremu zawdzięczamy nieprzerwany strumień informacji. Smartfony, przeglądarki i portale społecznościowe rządzą dzisiaj światem.

Kreacjonistą w sensie ścisłym jest co trzeci zjadacz hamburgerów, a 60% z nich wyznaje tak zwany Inteligentny Projekt czyli ewolucję kontrolowaną przez Boga. No bo przecież gdy znajdziesz choćby zegarek to od razu wiesz, że nie powstał przypadkowo. To mechanizm zbyt precyzyjny i złożony, żeby jego elementy mogły same się do siebie dopasować. Intuicja mówi ci, że takie rzeczy się nie dzieją - na świecie narasta entropia, więc zegarki się psują, a nie składają do kupy...

A skoro nawet zegarek jest na to zbyt skomplikowany, to co dopiero człowiek. Ktoś musiał poskładać człowieka z białek, tłuszczów i wody, bo przecież sam by się nie złożył. Kurwa, jakie to proste. Tylko kto poskładał z czego Wielkiego Architekta? Ta zagadka wskazuje, że i tak coś musiało powstać samoistnie - jeśli nie zegarek, człowiek czy Wszechświat to przynajmniej Bóg.

A zatem coś powstało z niczego... A raczej "COŚ" istniało zawsze. I w tym wielkim czymś zachodziły różne przemiany i w końcu powstały samoorganizujące się struktury dyssypatywne z przerośniętymi mózgami, które zastanawiają się jak to wszystko było możliwe. Ponieważ nie jest w ich interesie tracić zbyt wiele energii na myślenie, przyjmują założenie, że na początku był szaleniec który stworzył ten absurdalny świat w artystycznym transie.

Jeśli komuś uroiły się dinozaury, mamuty, niepotrzebne napletki, komory gazowe i hekatomba Hiroszimy, a ostatnio nawet masowe migracje i globalne ocieplenie, to musiał chyba mieć niezły odlot. Problem w tym, że to my zmagamy się z tym bajzlem, a on tylko bawi się klockami. Inteligentny Projekt powinien się nazywać Zjebanym Projektem, ponieważ na świecie pełno jest cierpienia, niesprawiedliwości i przemysłowego syfu.

A ostatnio za dużo jest nawet ludzi, bo Południe rucha się bez gumy na potęgę. Uratować nas może tylko sztuczna inteligencja, jeśli dostanie tyle danych i mocy obliczeniowej, żeby wyciągnąć z tego jakieś konstruktywne wnioski. A wtedy wreszcie nadejdzie ZŁOTA ERA OSTATECZNEGO KOMFORTU i będziemy wreszcie żyć w pokoju, wiecznie się bawić i podniecać czym tylko chcemy, a system Matrycy Losu zasili energia pobierana z ludzi gorszego sortu. 

piątek, 13 czerwca 2025

ŻYDOWSKI SPISEK

 
Wojna w Ukrainie już się wam znudziła? No to macie nowy konflikt na Bliskim Wschodzie. Gotowało się tam co prawda już od dłuższego czasu, ale kogo obchodzi katastrofa humanitarna w Strefie Gazy? Nie mówiąc już o upadłym Libanie czy Jemenie... Teraz mamy izraelski atak na Iran i to w skali której nie można interpretować inaczej niż wypowiedzenie otwartej wojny.

Nie chciałbym się tu wdawać w szczegóły techniczne w których zbytnio się nie orientuję, aczkolwiek ma być to nowe oblicze "inteligentnej wojny" w której autonomiczne systemy odgrywają większą rolę od środków jak dotąd konwencjonalnych. Aspirujący do roli atomowego mocarstwa Iran został brutalnie poniżony i boleśnie przekonał się, że kierowane pod jego adresem groźby nie były tylko retoryką.

Izrael nie zamierza pozwolić zislamizowanym Persom na stworzenie broni masowej zagłady. Takie przynajmniej jest oficjalne uzasadnienie tego brawurowego uderzenia, w którym nie tylko zniszczono kluczowe elementy infrastruktury programu atomowego, lecz też zabito naukowców czy dowódców wojskowych, przy okazji dewastując co ważniejsze obiekty przemysłowe.

Jak zwykle ukrywać się za tym może wiele motywów, łącznie z tymi najbardziej niskimi takimi jak chęć utrzymania się przy władzy przez legitymację wojenną. "Ścigany" przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie wojenne Benjamin Netanjahu gra na przedłużenie wojny ponieważ pali mu się pod dupą... Oczywiście włos mu z głowy nie spadnie, ale może stracić władzę, a sami wiecie jaka to trauma dla każdego polityka.

Niektórzy sugerują też, że mogło chodzić o storpedowanie negocjacji amerykańsko-irańskich w sprawie porozumienia nuklearnego, które już zdawały się zmierzać do podpisania jakiegoś porozumienia. W takim wypadku Iran zamroziłby swoje prace nad prawie gotową bronią atomową, jednocześnie zachowując zdolność do szybkiego ich odmrożenia i skonstruowania śmiercionośnych nośników apokalipsy.

Wbrew tym spekulacjom Donald Trump, rzekomo marzący o pokoju na świecie - a już zwłaszcza w Ukrainie która niepotrzebnie broni swojego terytorium - wydaje się wyraźnie podekscytowany. Jeśli Iran się nie ugnie zostanie zniszczony i tak dalej. W tym wypadku nie widać żadnych obłudnych "obaw" o niepotrzebny rozlew krwi, eskalację i wywołanie światowej rozpierduchy.

Ale czego się można spodziewać po człowieku, który chciał przesiedlić Palestyńczyków do Afryki, żeby zbudować w Gazie luksusowy burdel? Pewne jest jedno - ewentualna wojna na Bliskim Wschodzie będzie absorbować uwagę i środki Stanów Zjednoczonych odciągając je od Ukrainy. Ale to już problem Europy, w tym oczywiście Polski... Na szczęście Jankesi wysłali nam ambasadora wyznania mojżeszowego, a on wyjaśni polskim nacjonalistom o co w tym wszystkim chodzi.

Bo nie jest ważne czy czcisz gwiazdę Dawida, czy może wytatuowałeś sobie swastykę, tylko jaki masz w tym polityczny interes. Dodaj do tego Rosję i będziesz miał jeszcze sierpa i młota. Co prawda Iran to dotychczasowy sojusznik wujka Władka, nie jest to jednak miłość tylko pragmatyczna geopolityka. Teheran stał się dostawcą dronów dla rosyjskiej armii ponieważ ta walczyła ze zgniłym Zachodem, utożsamianym tam z hegemonią syjonistyczną i amerykańską.

Paradoksalnie jednak żydowska awantura może być Rosji na rękę. Spadające ostatnio ceny ropy wydawały się powoli dusić jej opartą na węglowodorach rabunkową gospodarkę. Prognozowano wręcz stopniowy krach, przepalanie rezerw, dziurę budżetowa, stagflację i Bóg wie jakie jeszcze tarapaty. Pogłębieniu ich miał też służyć ostatni pakiet europejskich sankcji. Spodziewano się też daremnie jakichś sankcji amerykańskich...

Teraz te wszystkie kalkulacje nie są już aktualne. Grozi nam potężny szok cenowy, a Rosja znowu zacznie trzepać kasiorę. No i sytuacja znowu się komplikuje. Z tego też powodu uważam, że cała ta "operacja" jest nam absolutnie nie na rękę, choć Iran to państwo wyznaniowe, którego ustroju i ideologii nie należy w jakikolwiek sposób bronić. To jednak potwór wychodowany przez imperializm Zachodu.

W 1953 roku służby amerykańskie i brytyjskie dokonały w Iranie bezprawnego zamachu stanu, aby zapobiec nacjonalizacji przemysłu naftowego przez demokratycznie wybranego premiera. Konsekwencją były autorytarne rządy prozachodniego szacha, co doprowadziło do głębokich podziałów w społeczeństwie irańskim, a ostatecznie rewolucji islamskiej. Odtąd Iran stal się państwem wyznaniowym, zaciekłym wrogiem Zachodu, a także sponsorem terroryzmu.

Swoją drogą dziwi mnie, że mała żydowska enklawa n a Bliskim Wschodzie jest dla USA ważniejsza od Europy w której tkwią korzenie amerykańskiej cywilizacji. Być może nasze wspólne wartości zaczynają się ostatecznie rozchodzić, chyba że władzę w Unii przejmie Alternatywa dla Europy. Co w tej sytuacji ugrać może dla nas Karol Nawrocki? Pocałować Trumpa w dupę i liczyć na jego dobry humor.

piątek, 6 czerwca 2025

INFOPAJĘCZYNA

 Mniej więcej tydzień temu Ukraińcy przeprowadzili najbardziej brawurową akcję od początku swojej wojny obronnej przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy. Kozacka operacja "Pajęczyna" uprzedziła wielki atak bombowców Putina, znaczną ich część zamieniając w kupę złomu. Było to oczywiście jak najbardziej racjonalne i moralne, ale nie wszystkim się spodobało.

I mniejsza tu o samopoczucie krwawego kremlowskiego tyrana. Chłop pewnie musiał brać leki na uspokojenie, a już na pewno na sraczkę. Pomruki niezadowolenia zagrzmiały też z Białego Domu. Donald Trump obawia się, że Ukraina może w ten sposób zaostrzyć konflikt, choć ciężko sobie wyobrazić co by to mogło jeszcze oznaczać. Putin musiałby chyba użyć taktycznej broni atomowej.

Nie zmieniłoby to wiele w sytuacji militarnej sensu stricto, ale miałoby ogromne znaczenie psychologiczne... Podobnie zresztą jak sama "Pajęczyna", która skomplikowała co prawda działania Rosjan, ale nie pozbawiła ich zdolności do prowadzenia wojny. We wspaniały sposób podniosła jednak morale. A to w przypadku walki z agresorem ma jak dotąd kluczowe znaczenie.

Gdyby nie morale kraj upadłby w trzy dni jak przewidywał Putin. Analitycy nie dawali mu przecież zbyt wielkich szans. Ostatnio też było dużo mowy o tym, że front w zasadzie się sypie. Lecz pomimo nieustannej azjatyckiej nawały zdobycze agresora są odwrotnie proporcjonalne do poniesionych kosztów sprzętowych i ludzkich. Tradycyjnym atutem Rosji jest jej ogrom terytorialny i ludnościowy, a także gospodarka ignorująca potrzeby konsumpcyjne.

A teraz mamy jeszcze prezydenta USA, który co prawda czasem nazwie Putina wariatem, ale znacznie częściej strofuje Zełenskiego. Pentagon zdecydował o przeznaczeniu części uzbrojenia które miało trafić do Ukrainy na Bliski Wschód. Chodzi o zapalniki zbliżeniowe do rakiet. Jak wiadomo na Bliskim Wchodzie trwa regularna rzeźnia, dokonywana przez naród wybrany zwany też żydostwem na wrednych palestyńskich dzieciach, kobietach i starcach.


Tymczasem nad Wisłą larum o "bezczynnym Zachodzie" wyraźnie ucichło. Biden zrobił swoje, Biden może odejść, choćby na tamten świat... A Niemcy i tak nie zmażą swojej odwiecznej hańby po wysłaniu na front hełmów i kamizelek ochronnych. Moda na zdjęcia z Zełenskim przemija, bo skurwysyn za długo pierdoli o tej wojnie. A w Polsce mamy za dużo Ukraińców, którzy zabierają nam pracę i świadczenia socjalne. Mamy już też powyżej uszu ukraińskiego zboża i owoców.

Co rusz powraca też sprawa mordów na Wołyniu, do dzisiaj nierozliczonych i budzących historyczne kontrowersje. Na to wszystko prezydentem Rzeczypospolitej zostaje Karol Nawrocki - nacjonalista, trumpista i przeciwnik rozszerzania NATO. Mozaika sprzecznych interesów wydaje się rozsadzać dotychczasową zachodnią koalicję i tymczasowy front zgody narodowej. Kwestia ukraińska staje się kartą przetargową światowych reakcjonistów i elementem naszych wewnętrznych rozgrywek.

No cóż, nie jest to pierwsza ani ostatnia wojna. W Afryce dzieją się straszniejsze rzeczy... Przeraża jednak bliskość geograficzna, która czyni powstrzymanie rosyjskiego imperializmu imperatywem egzystencjalnym demokratycznej Europy. Ale izolacjonistyczne hasła i hasełka wyżerają nam mózgi, bo wszyscy chcemy więcej zarabiać, mieć niemieckie samochody i wyjeżdżać na wczasy do Egiptu chociaż nie lubimy Arabów.

piątek, 30 maja 2025

KRYZYS ENERGETYCZNY


Jeszcze do końca tego roku zużycie energii elektrycznej przez sektor IT prawdopodobnie osiągnie poziom 20% jej globalnego zużycia. Przy okazji sektor ten emituje już więcej dwutlenku węgla niż sektor lotniczy. Prym wiodą w tym oczywiście popularne narzędzia sztucznej inteligencji, które potrzebują znacznie więcej mocy obliczeniowej i pamięci masowej.

Aktywny Chat GPT zużywa 10 razy więcej energii niż zwykłe zapytania w Google. Nie od dzisiaj technologie są coraz większym generatorem zapotrzebowania energetycznego. Kombinujemy więc co robić, żeby uzyskiwać jak najtańszą energię lub ograniczać jej zużycie. Na tym tle nasza biologiczna inteligencja jest dosyć ekonomiczna.

Generatywny model językowy zużywa o sześć rzędów wielkości więcej energii niż ludzki mózg, nie mówiąc już o tym ile pochłania jego wytrenowanie. A gdyby tak wykorzystać materiał biologiczny do budowy inteligentnych obwodów? Brzmi jak science fiction, ale to już się dzieje. Pierwsze takie biokomputery wykorzystywały do obliczeń reakcje chemiczne zachodzące między cząsteczkami DNA.

Dzisiaj wykorzystuje się też organoidy mózgowe czyli zbitki neuronów wyhodowane z komórek macierzystych. W Szwajcarii szesnaście takich "minimózgów" umieszczono na matrycach i połączono elektrodami. Układy składające się z żywych neuronów pochłaniają miliony razy mniej energii niż tradycyjna elektronika, problemem jest jednak utrzymanie ich przy życiu.

Jak dotąd dostarczając komórkom specjalnymi kanalikami wodę, tlen i substancje odżywcze, oraz zapewniając odpowiednią temperaturę, udawało się to tylko przez 100 dni. Potem można wymienić martwe neurony na nowe, ale niestety system traci pamięć... Trenuje się je przy pomocy naszego ulubionego neuroprzekaźnika - dopaminy. Gdy wykonują swoje zadania poprawnie dostają strumień tej substancji chemicznej w nagrodę.

Jak dotąd nie nauczono tego sprzętu zbyt wiele poza grą w prymitywną symulację ping-ponga. Niemniej jest to obiecujący kierunek rozwoju. Kto wie czy w przyszłości nie okaże się większym przełomem niż komputery kwantowe? Z uwagi na zastosowanie ludzkiego materiału budzi co prawda kontrowersje etyczne, ale zwolennicy tradycyjnej etyki zostaną z tego darwinowskiego wyścigu po prostu wyeliminowani.


Czemu jednak nasze mózgi są wydajniejsze od syntetycznej elektroniki? W procesie swej ewolucji musiały kierować się tak zwaną ZASADĄ WOLNEJ ENERGII. Jest to cecha zasadnicza samoorganizujących się systemów przetwarzania informacji. Mózg nie jest podłączony do sieci dystrybucji energii elektrycznej, lecz do ciała i jego podstawowym zadaniem jest regulowanie procesów w tym ciele zachodzących.

A to wymusza na nim kreatywne rozwiązania. System zmuszony do nieustannej oszczędności energii stara się przewidywać przyszłość tak, żeby nie zostać przez nią niemile zaskoczonym. Przewidywania te nieustannie porównuje z danymi pochodzącymi ze zmysłów. Gdy zachodzi dysonans mamy dwa wyjścia - możemy zmienić swoje prognozy lub podjąć działania by zmienić rzeczywistość. Wkraczamy tu na grząski teren matematyki, statystyki i twierdzenia Bayesa.

Nasz mózg posługuje się tą metodą, żeby za realniejsze uznawać zdarzenie które zachodzi częściej. Wieść to może jednak do błędnych wniosków, gdyż mózg musi przyjąć najbardziej prawdopodobną możliwość a priori, na podstawie obecnego stanu wiedzy. Tak zwana funkcja wiarygodności określa wiarygodność tej hipotezy w obliczu posiadanych danych. Mózg korzysta więc z tego czego się nauczył. Odstępstwa od "normy" pociągają za sobą wytężoną pracę i koszty energetyczne.

Dlatego nieprzewidywalność bywa tak stresująca. Paradoksalnie jednak przewidywalność bywa nudna. Ale to tylko pozorna sprzeczność. Lubimy nowe informacje ponieważ pozwalają nam one aktualizować wewnętrzny model świata, a zatem minimalizować negatywne zaskoczenie. Szukamy więc "nowości" na drodze aktywnej inferencji - modele doskonalą swoją wydajność zmieniając konfigurację mózgu dzięki nowym aktywnościom i doświadczeniom.

Mózg musi tak organizować siebie i wpływać na otoczenie, aby między stanami wewnętrznymi i zewnętrznymi zachodziła harmonia. Wymaga to kodowania predykcyjnego - ciągłego usuwania rozbieżności między danymi docierającymi a przewidywaniami. Mózg ciągle halucynuje, lecz porównuje swoje halucynacje z danymi zmysłowymi, aby odfiltrować "perełki" od "szumu tła".

Kiedy jedno mu się z drugim pomiesza możemy ześwirować...  Ale mniejsza z tym - chodzi o zachowanie równowagi. Wszechświat podlega entropii, a oazami stabilności w tym oceanie chaosu są organizmy żywe. Imperatywem życia jest walka z entropią, a więc chaosem i nieprzewidywalną losowością, po to aby chronić tymczasową spójność białkowej struktury.

Organizmy zbierają dane sensoryczne, żeby sprawniej działać przeciw losowości środowiska i pozostawać w określonym przez swoją strukturę stanie. Kiedy wyciągniemy kopyta nieskoordynowane molekuły natychmiast pogrążą się w entropii i rozpadną jak domek z kart. Z tego punktu widzenia możemy postrzegać mózg jako organ zarządzający allostazą - przewidujący i zaspokajający już zawczasu potrzeby energetyczne organizmu.


Nie da się przecież zaprzeczyć, że wydajność energetyczna jest kluczowa dla przetrwania. Jesteśmy maszynami które ciągle szukają paliwa... Mózg decyduje więc jak najefektywniej zdobywać zasoby energetyczne, oraz jak najlepiej je pożytkować. Pamięć wykształciła się po to, żeby na postawie przeszłości jak najlepiej przewidywać przyszłość. Na podstawie naszej ponurej historii przypuszczać możemy, że jesteśmy dość paskudnym i wrednym gatunkiem.

A zatem jeśli istnieje ryzyko nieetycznego i makiawelicznego zastosowania sztucznej inteligencji to możemy być pewni, że prędzej czy później dojdzie do manipulacji na wielką skalę. Tym bardziej że przytłaczająca większość konsumentów i obywateli kompletnie nic z tego nie rozumie. Zgodnie z logiką zasady wolnej energii powinniśmy wykorzystywać energię w celu utrzymywania równowagi. Dynamicznie zmieniająca się rzeczywistość wymaga jednak ciągłej adaptacji.

A to wiedzie do przeciążenia allostatycznego czy jak kto woli wypalenia. Do tego dochodzi wyścig szczurów, przebodźcowanie i technostres. Padamy więc ze zmęczenia i szukamy ratunku w urządzeniach, które doprowadzić mogą świat do jeszcze większego kryzysu. Człowiek nie odróżnia już rzeczy ważnych od nieważnych, bo nie może już zresetować systemu.