Wkurza mnie biadolenie męczenników że świat schodzi na psy.
Moim zdaniem jest zupełnie odwrotnie. Możliwe że prędzej czy później jakiś
szaleniec będzie dysponował bombą atomową, czy rozprzestrzeni się w Europie
jakaś zaraza, ale życie bywa nieprzewidywalne. Z całą pewnością wydarzyć się
może jakaś katastrofa, ale przydarzają się one ludzkości cyklicznie. Ostatnią z
wielkich katastrof była druga wojna światowa. Potem pokonywać musieliśmy
jedynie różne przeszkody, takie jak choćby komunizm. Nie był to zbyt efektywny
system gospodarczy, ale mimo wszystko nawet on cechował się pewnym rozwojem –
gospodarka Polski zaczęła się kurczyć dopiero za rządów Jaruzelskiego. Jakiś
progres następował więc nieprzerwanie przez dziesięciolecia, nawet jeśli w
stopniu ograniczonym przez absurdalne rozwiązania. Mimo tego zwykło się mówić
że ciągle idzie ku gorszemu. Taka retoryka to już niemal obyczaj polityczny i
język uliczny. Narzekanie jest normą.
Międzykulturowym zjawiskiem jest choćby idealizowanie
przeszłości – zwykle starszyzna narzeka na współczesność, porównując ją z
wyidealizowanymi „starymi, dobrymi czasami”. Wynika to z tego, że ludźmi rządzą
nawyki, a rzeczywistość bezustannie się zmienia. Zmiany postrzegane są jako
niekorzystne, ponieważ burzą to, co do tej pory uważaliśmy za „naturalne”. Tak
więc w starszej grupie wiekowej społeczeństwo jest mniej lub bardziej, ale
raczej oporne na nowe realia. Po drugie młodość wiąże się z intensywniejszym
życiem towarzyskim, poznawaniem świata, ciekawością. A upływ czasu często prowadzi
do znudzenia, rutyny i gnuśności, co powoduje tęsknotę za minionym czasem.
Chociaż przekroczyłem dopiero lata chrystusowe, gdybym miał wybór też bym wolał
być raczej młodszy niż starszy. Nie wyjaśnia to jednak dlaczego narzekanie
szerzy się również wśród osób nie tak znowu wiekowo zaawansowanych, ale wydaje
mi się że żyjemy w pewnej kulturze narzekania.
Otóż przemysł reklamowo-marketingowy rozbudza w nas ogromne
potrzeby konsumpcyjne, nasze
możliwości ich realizacji są ograniczone, a
konkurencja o dobra materialne duża. Żeby gospodarka kręciła się niezbędne jest
używanie przez producentów ogromnej machiny propagandowej, która przekonuje nas
jakie nabytki są niezbędne dla naszego szczęścia. Wynikająca z tego siła
kuszącego nas marketingowego przekazu, zalewa nas ze wszystkich stron
nierealnymi obrazami, utrwalającymi się, przez hipnotyczne ich powtarzanie, w
naszych głowach. W świecie który widzimy „wszyscy już to mają”, czujemy się
więc jak nieudacznicy i zapierdalamy jak woły żeby kupić sobie nowy produkt. A
potem następny. Rozrywki którym się oddajemy, takie jak oglądanie telewizji,
również przedstawiają nam wzorce jakim trudno dorównać, a to frustruje.
Internet, a zwłaszcza serwisy społecznościowe, bardziej niż komunikacji służy
pogrążaniu się w świecie fantazji, co destrukcyjnie wpływa na część jego
użytkowników. Wszystkie te czynniki powodują, że wobec taśmowo następujących
zmian czujemy się bezradni i snujemy apokaliptyczne wizje.
Pocieszę Was że nie jest tak źle, jak się na skutek tego
wydaje. A nawet jest lepiej, bo wszystko zmierza ku lepszemu. Siła nabywcza
pensji od lat wzrasta, ale wzrastają też nasze potrzeby, stąd lament osób
wiecznie niezadowolonych ze swoich zarobków. Średnia wieku się wydłuża, więc
muszą istnieć ku temu jakieś powody, pomimo że z szemranej wiedzy wynikałoby
raczej, że służba zdrowia od lat radzi sobie coraz gorzej. Przestępczość w
Polsce spada, choć po każdym głośnym morderstwie odczucie społeczne jest
zupełnie inne. Bredzi się wówczas, że „kiedyś tego nie było”. Panikarze biją na
alarm, że koncerny spożywcze trują nas aspartamem czy glutaminianem sodu.
Prawda jest natomiast taka, iż przemysłowa produkcja żywności rozwiązała na
świecie problem niedożywienia – żarcia brakuje właśnie tam, gdzie nie ma
zakładów przetwórczych, konserwantów, nawozów i oprysków. Pomimo tych
wszystkich dobrodziejstw wielu z nas czuje się coraz gorzej. Ale to raczej
kwestia wewnętrzna. Czyli osobny temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz