Niedługo trzeba będzie wziąć się do roboty, ale jeszcze
można oddawać się lenistwu. Słońce bombarduje nas z powietrza, pocimy się jak
świnie, jest cudnie. Hormony wybuchają razem z tą niebiańską bombą atomową, na
wpół roznegliżowane małolaty spacerują, muchy pchają się do mieszkania. Gdyby
istniał Bóg, z pewnością rzekłbym, że jest wielki. Życie eksploduje – w
dekoltach, na łąkach, wszędzie. Cały kosmos zmówił się, żebyśmy mieli lato. I
zieleń kipi, robactwo się pleni, wszystko rozkwita. Kwiaty, pejzaże, szare
ulice – wszystko staje się piękniejsze.
Tak się odbija to wewnętrzne piękno, które nosimy w sobie.
Pierwsze estetyczne bóstwo – potężna natura. Kontemplujmy to słońce, błękit,
żądzę. To najlepszy temat medytacji. Pies ze zwieszonym ozorem, spocony robotnik,
ptasie trele. Dziewczyny w krótkich spodenkach. Niech żaby zaczną rechotać,
komary kąsać, zboże dojrzewać. Świeć nad naszym światem Słoneczny Boże. Spalaj
nas pragnieniem, pożądaniem, skwarem. Napełniaj nas światłem. Wysuszaj nas, lep
się na naszej skórze, przypiekaj nas jak my kiełbasę. Powracaj tak długo aż się
nie wypalisz.
Taniec życia jest zawsze tańcem śmierci. Ale to nie jest takie straszne.
Nie teraz kiedy żyjemy. Kiedy chłoniemy ten słoneczny syrop – nektar, pot i
zapach asfaltu. Już jesteśmy tak ciężko nasłodzeni, że czekamy tylko kiedy noc
nas orzeźwi. Kiedy powiew mroku zmyje z ciał słoną maź. Pijacy mogą teraz
posiedzieć dłużej. Czekać do późna przy butelce na swoją wielką przygodę, która
nigdy się nie przydarzy, choć całe życie ją wspominają. Bełkotliwa bajera
wyraża ich tęsknotę za pięknem, którego nigdy nie zobaczą. Gdy już nie mogą
wytrzymać tłuką się po mordach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz