Od zarania dziejów człowiek poszukiwał innych stanów
świadomości – doznań euforycznych czy transcendentalnych, a niekiedy zwykłego
zamroczenia. Mieszkańcy Europy łagodzili ból istnienia alkoholem, a zwyczaj ten
przewieźli ze sobą do Ameryki. W nowym świecie zetknęli się jednak z nieznanymi
używkami stosowanymi przez tubylczą ludność – tak zwanym bożym zielem, grzybami
halucynogennymi czy meskaliną. Ciekawość zwyciężała nad ostrożnością i
przybysze coraz śmielej eksperymentowali, aż w dwudziestym wieku stworzyli swój
syntetyczny odpowiednik naturalnych środków psychodelicznych – LSD. Wrzucając
na rynek ogromne zasoby tego środka usiłowano doprowadzić do tak zwanej
rewolucji hipisowskiej. Świat dalej pozostał zły, ale odtąd w kulturze
zachodniej pojawił się popyt na narkotyki.
Dzisiaj w zasadzie wszystkie młodzieżowe subkultury charakteryzują się raczej swobodnym podejściem do używek takich jak marihuana,
a na imprezach techno piękni i młodzi obżerają się tabletkami ecstasy,
współczesnym „lekiem miłości”. Znudzone blokowe ekipy faszerują się
metamfetaminą zmieszaną z trutką na szczury, a w sieci roi się od ofert
legalnych substancji przeznaczonych do badań chemicznych, a nie spożycia przez
ludzi. Efekty takich eksperymentów możemy często podziwiać na oddziałach
toksykologicznych. Ludzi patologicznie nadużywających alkoholu także nie
brakuje. Czy jest jakaś szansa żeby ucywilizować tę sferę życia społecznego?
Musimy się nad tym poważnie zastanowić, bo powszechna abstynencja nie wydaje
się realna, a konsekwencje restrykcyjnej polityki antynarkotykowej są odwrotne
do zamierzonych – w poszukiwaniu legalnych zamienników na rynku pojawiają się
coraz bardziej niebezpieczne środki.
Wiem, że liberalne rozwiązania budzić mogą opory różnych środowisk
konserwatywnych, ale nie chodzi o to kto jaką moralność wyznaje. Można
zadekretować, że narkotyki są złe, pornografia jest nielegalna, a najważniejsza
w życiu jest miłość, tyle że gówno z tego wyniknie. Nie jest to kwestia
ideologii, lecz realizmu. Narkobiznes jest dziś wielkim przemysłem,
dostarczającym ryzykownej rozrywki masom i ogromnych profitów okrutnym gangom,
podejrzanym reżimom i siatkom terrorystycznym. Na handlu używkami pasie się
cały polski półświatek, a wielu dresów czuje się ważnymi, bo mogą „coś
załatwić”. Totalna legalizacja wszystkiego rozwiązała by przynajmniej jeden
problem – zdychaliby ci którzy ćpają trucizny, a względnie egzystowali ci,
którzy biorą bezpieczniejsze substancje. Zanim jednak do tego dojdzie padnie
trupem jeszcze wiele ofiar tej walki z wiatrakami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz