Podczas mszy w jednym z gdańskich kościołów prezydent
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, pan Andrzej Duda, podał dłoń największemu
polskiemu komuniście lub antykomuniście Lechowi Wałęsie. Stało się to gdy kapłan wzywał do
przekazania sobie znaku pokoju. Czy rytualny gest będzie miał jeszcze inne
znaczenie niż symboliczne – tego nie wiem. Wiem, że Lech Wałęsa nie chciał
podać kiedyś graby Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, tłumacząc się, że może mu podać
co najwyżej nogę. A zatem chyba nie jest tak źle. Tyle że Andrzej Duda to dobra
twarz PiSu, nie wróży więc to przełomu.
Sam Wielki Jarosław obiecywał kiedyś, że nie będzie nazywał
już lewicy postkomuną i nie za bardzo mu to wyszło. W ogóle to politycy mają
skłonność do rzucania słów na wiatr. Tym bardziej dziwi, że tylu analityków roztrząsa
każde ich słowo, skoro to co mówią nie ma prawie żadnego znaczenia. Można z
tego wyciągać jedynie krótkoterminowe wnioski, ale sytuacja rozwija się
dziwnymi torami. Istotą makiawelizmu jest w końcu nieprzewidywalność. Być może
dlatego polityka jest taka ciekawa. Zależy zresztą dla kogo. To trochę taki
sport intelektualny. Co rusz trzeba wykonać jakieś moralne salto.
Mógłbym, jak to jest dzisiaj w modzie, być cyniczny i
powiedzieć, że to pusty gest. Ale ten gest pokazuje, że pokój sprzedaje się
lepiej od wojny. Dlatego przywódcy chcą uchodzić za ludzi pokoju. Nawet Hitler
starał się przedstawiać Niemcy jako ofiarę polskiej agresji. Niestety pokój nie
jest możliwy, kiedy obie strony walczą. A walka jest nieunikniona, obie strony
są bowiem w sporze, który rozstrzygnąć ma historia. Chodzi o to, kto był
tchórzem, a kto bohaterem. I o to kto odpowiada za smoleńskie kuriozum. Poglądy
są zaś silnie spolaryzowane. Kto chce pokoju niech szykuje się do wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz