Życie zaczyna się i kończy, czyli zmierza do punktu wyjścia.
A zatem życie jest jedyną doświadczaną przez nas zmianą. Ale początek życia
uważamy za wspaniały, a jego koniec za tragiczny. Wiem, że śmierć może być
poprzedzona cierpieniem. Nawet zazwyczaj. Fakt, że czeka nas cierpienie, nie
jest zbyt krzepiący. Jednak konieczność przemijania i cierpienia nadaje tym
kilku chwilom istnienia wielkość. Śmierć nie jest niesprawiedliwa. Po prostu
koło się zamyka. Otacza nas nicość. My jesteśmy błyskiem świadomości. Bogiem.
Okiem spoglądającym w otchłań. To co w niej widzimy świadczy o tym, że
istniejemy. Nasze istnienie przybrało taką, a nie inną formę. Cokolwiek
istnieje nie może być przecież bezkształtne. Kształt wyznaczony jest przez
granice. Granicą naszego bytu jest śmierć. Ale tylko jedną z granic.
W kultowej powieści Kurta Vonneguta „Rzeźnia numer pięć,
czyli Krucjata dziecięca, czyli Obowiązkowy taniec ze śmiercią”, weteran
wojenny Billy Pilgrim zostaje porwany przez kosmitów i na obcej planecie
prezentowany jest w zoo jako okaz nieznanego zwierzęcia. W klatce wraz z nim
umieszczona zostaje samica, ponętna gwiazda porno. Lecz Billy Pilgrim od czasów
wojny zmagać się musi z nagłymi skokami w czasie. Często powraca do
bombardowanego przez aliantów Drezna, gdzie Niemcy przetrzymywali go z innymi
jeńcami w budynku nieczynnej rzeźni.
Zaburza to jego percepcję tej sytuacji. Billy Pilgrim to swoiste alter ego
autora, który dostał się do niemieckiej niewoli podczas ofensywy w Ardenach i
na własne oczy widział bombardowanie Drezna. Wielu krytyków uznało
absurdalno-satyryczny klimat powieści za niestosowny w kontekście tej rzezi,
niemniej osiągnęła ona wielki komercyjny sukces i sprowokowała dyskusję na
temat alianckiej „zemsty”.
Przesłanie „Rzeźni numer pięć” głosi, że wszystkie
zdarzenia rozgrywają się jednocześnie, a czas nadaje im tylko formę czyli
strukturę. Ponieważ żadna z chwil nie może zostać zmieniona powinniśmy skupiać
się na tych dobrych, a ignorować złe. Łatwo powiedzieć. Ale przecież nie
widzieliśmy dzieci płonących w Dreźnie, więc może nie tak łatwo. Nie
widzieliśmy też płonącej Warszawy, Hiroszimy czy Nankinu. Być może to tylko
literacka wizja, lecz niektórzy fizycy rzeczywiście uważają, iż czas
obiektywnie nie istnieje. Jeśli to prawda, nie ma co przejmować się tym, że nie
będziemy żyli wiecznie. A nawet jeśli czas jest wieczny, to w końcu będzie
musiał się powtarzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz