Witold Waszczykowski w jednym miał rację. Na wegetarian
trzeba uważać. Dajmy na to taki Hitler nie jadał martwego bydła, trzody i
drobiu, przerabiał natomiast podludzi na mydło i nawozy. Co więcej w III Rzeszy
nie wolno było przeprowadzać eksperymentów na zwierzętach, a jedynie na
żydopolactwie, cyganopedalstwie i tym podobnym ścierwie. Tak więc stosunek do
dzikich i udomowionych stworzeń nie musi wcale być miarą naszego
człowieczeństwa. Nie brakuje na tym łez padole wrednych kreatur
rozpieszczających jakiegoś futrzanego pupila. A bezmięsna dieta, wbrew
propagandzie szerzonej przez wegetariańską brać, indukuje agresję, ponieważ nie
dostarcza składników niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania systemu
nerwowego. Jakby tego było mało wegetarianie mają słabszą spermę od mięsożerców
i to aż o 30%.
Co jeszcze bardziej szokujące, najzdrowiej byłoby jeść
ludzkie mięso, gdyż dostarczałoby ono konsumentom najcenniejszych substancji
odżywczych. Ten makabryczny pomysł wykorzystał zresztą David Mitchell w swojej
powieści fantastyczno-naukowej „Atlas chmur”, gdzie klony służące korporacji
przeznacza się potem na rzeź i przerabia na odżywkę dla wciąż aktywnych
niewolników. Pomijając wyczyny rozmaitych dewiantów i ekscesy towarzyszące
katastrofom żywnościowym, kanibalizm wydaje się jednak w historii naszego
gatunku raczej zjawiskiem magiczno-religijnym niż sposobem odżywiania. W
rozmaitych kulturach zjedzenie swojego wroga miało zapewniać przejęcie jego
duchowych mocy. Maorysi czy Aborygeni zajadali się natomiast swoimi zmarłymi
przodkami, czym wyrażali im najwyższy szacunek. Rytualne ludożerstwo uprawiali
również Celtowie, a we Włoszech aż do końca renesansu zjadano wątrobę
pokonanego przeciwnika.
Wydawać by się mogło, że w obecnych czasach takie rzeczy
dzieją się już tylko poza granicami cywilizacji, lecz zjadanie się nawzajem nie
wszystkim wydaje się takim zdziczeniem jak nam. Do zjadania przeciwników
politycznych dochodziło często choćby podczas rewolucji kulturalnej w Chinach,
która swoje apogeum osiągnęła w 1968 roku. „Wrogów klasowych” pożerano tam
oficjalnie i publicznie, nie tylko na ulicach, ale nawet w szkołach i urzędach
państwowych. Jak pisze chiński dysydent Zheng Yi w książce „Szkarłatny
memoriał” Wang Wenliu, wiceprzewodnicząca lokalnego komitetu rewolucyjnego
upodobała sobie szczególnie konsumowanie kutasów, które obcinała jeszcze żywym
ofiarom. Poszukiwanym przysmakiem był też ludzki mózg, który ludożercy wypijali
przez wbite w czaszkę metalowe rurki niczym jogurt. Mniam.
Neandertalczyk bez wątpienia był człowiekiem – umiał mówić i
dokonywał rytualnych pochówków, a w dodatku miał nieco większy mózg niż homo
sapiens. Mimo tego ludzie rozumni zjadali neandertalczyków i vice versa.
Różniliśmy się bowiem od nich znacznie, choć ostatecznie przejęliśmy resztki ich
genów nim wymarli. Wskutek różnic neurologicznych inaczej postrzegaliśmy
rzeczywistość, a to wystarczało żebyśmy uważali się nawzajem za zwierzęta.
Wybaczcie mi więc bracia rogaci i skrzydlaci, barany i wieprze. W kuchni jestem
konserwatystą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz