Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

PIEKIELNA KUCHNIA

Witold Waszczykowski w jednym miał rację. Na wegetarian trzeba uważać. Dajmy na to taki Hitler nie jadał martwego bydła, trzody i drobiu, przerabiał natomiast podludzi na mydło i nawozy. Co więcej w III Rzeszy nie wolno było przeprowadzać eksperymentów na zwierzętach, a jedynie na żydopolactwie, cyganopedalstwie i tym podobnym ścierwie. Tak więc stosunek do dzikich i udomowionych stworzeń nie musi wcale być miarą naszego człowieczeństwa. Nie brakuje na tym łez padole wrednych kreatur rozpieszczających jakiegoś futrzanego pupila. A bezmięsna dieta, wbrew propagandzie szerzonej przez wegetariańską brać, indukuje agresję, ponieważ nie dostarcza składników niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania systemu nerwowego. Jakby tego było mało wegetarianie mają słabszą spermę od mięsożerców i to aż o 30%.

Co jeszcze bardziej szokujące, najzdrowiej byłoby jeść ludzkie mięso, gdyż dostarczałoby ono konsumentom najcenniejszych substancji odżywczych. Ten makabryczny pomysł wykorzystał zresztą David Mitchell w swojej powieści fantastyczno-naukowej „Atlas chmur”, gdzie klony służące korporacji przeznacza się potem na rzeź i przerabia na odżywkę dla wciąż aktywnych niewolników. Pomijając wyczyny rozmaitych dewiantów i ekscesy towarzyszące katastrofom żywnościowym, kanibalizm wydaje się jednak w historii naszego gatunku raczej zjawiskiem magiczno-religijnym niż sposobem odżywiania. W rozmaitych kulturach zjedzenie swojego wroga miało zapewniać przejęcie jego duchowych mocy. Maorysi czy Aborygeni zajadali się natomiast swoimi zmarłymi przodkami, czym wyrażali im najwyższy szacunek. Rytualne ludożerstwo uprawiali również Celtowie, a we Włoszech aż do końca renesansu zjadano wątrobę pokonanego przeciwnika.

Wydawać by się mogło, że w obecnych czasach takie rzeczy dzieją się już tylko poza granicami cywilizacji, lecz zjadanie się nawzajem nie wszystkim wydaje się takim zdziczeniem jak nam. Do zjadania przeciwników politycznych dochodziło często choćby podczas rewolucji kulturalnej w Chinach, która swoje apogeum osiągnęła w 1968 roku. „Wrogów klasowych” pożerano tam oficjalnie i publicznie, nie tylko na ulicach, ale nawet w szkołach i urzędach państwowych. Jak pisze chiński dysydent Zheng Yi w książce „Szkarłatny memoriał” Wang Wenliu, wiceprzewodnicząca lokalnego komitetu rewolucyjnego upodobała sobie szczególnie konsumowanie kutasów, które obcinała jeszcze żywym ofiarom. Poszukiwanym przysmakiem był też ludzki mózg, który ludożercy wypijali przez wbite w czaszkę metalowe rurki niczym jogurt. Mniam.

Neandertalczyk bez wątpienia był człowiekiem – umiał mówić i dokonywał rytualnych pochówków, a w dodatku miał nieco większy mózg niż homo sapiens. Mimo tego ludzie rozumni zjadali neandertalczyków i vice versa. Różniliśmy się bowiem od nich znacznie, choć ostatecznie przejęliśmy resztki ich genów nim wymarli. Wskutek różnic neurologicznych inaczej postrzegaliśmy rzeczywistość, a to wystarczało żebyśmy uważali się nawzajem za zwierzęta. Wybaczcie mi więc bracia rogaci i skrzydlaci, barany i wieprze. W kuchni jestem konserwatystą.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz