Miłośnicy kultury fizycznej często mówią o dobrym
samopoczuciu jakie towarzyszy podejmowanej przez nich aktywności. Jeśli zaś
przez dbałość o ciało wzmacniają ducha, znaczy to, że wzmacniają swój mózg. Ma
to swoje głębokie biologiczne uzasadnienie – mózg jest przecież częścią naszego
ciała. Ale poprawa stanu zdrowia jest procesem rozłożonym w czasie. Tymczasem
„sportowcy” doznają podwyższenia nastroju już po samym treningu. Wysiłek zmusza
bowiem mózg do produkcji neuroprzekaźników łagodzących ból i zmęczenie. Tak
zwane endorfiny (którymi silniejszymi kuzynami są morfina czy heroina)
poprawiają nastrój w stopniu, który może uzależniać. Jeśli więc jesteś
maniakiem sportu, nawet jeśli masz obsesję na punkcie zdrowia czy rozmiaru
bicepsa, regularnie karmisz swoje receptory porcjami endorfin, wprowadzając się
w związaną z tym euforię.
Receptory wykształcone do odbioru endogennych opioidów mogą
niestety reagować z pewnymi egzogennymi substancjami posługującymi się
odpowiednim chemicznym „kluczem”. Dlatego wprowadzając opiaty do krwiobiegu
możemy leczyć nawet silny ból, ale też doznawać specyficznego błogostanu, co
skłania ludzi do ich pozamedycznego używania. Dzieje się tak ponieważ ból
emocjonalny aktywuje w mózgu te same ośrodki co ból fizyczny. A zatem początkowo
heroina wydaje się „idealnym” panaceum na wszystkie życiowe problemy. Tyle że z
czasem dereguluje pracę układu opioidowego, w rezultacie zwiększając
psychofizyczną podatność na ból. Organizm będzie bowiem próbował powrócić do
normalności redukując liczbę receptorów opioidowych w mózgu. To zaś będzie
budowało coraz większą tolerancję na narkotyk, przy czym w przypadku jego
odstawienia receptorów będzie zbyt mało by naturalne endorfiny działały jak
trzeba. I pojawi się bardzo nieprzyjemny „głód”.
Natura nie lubi kiedy jesteśmy zbyt szczęśliwi. Właśnie
dlatego, że wtedy wszystko staje nam się obojętne jak na heroinowym haju.
Elektryczna stymulacja receptorów opioidowych u szczurów pokazała, że prędzej
padną z wyczerpania niż zrezygnują z jego doświadczania. Bo do sprawnego
funkcjonowania konieczny jest ból i cierpienie. Lecz nie jego nadmiar – dlatego
natura stara się w pewnym stopniu nas znieczulać. Tylko w ten sposób może nas
skłaniać do wysiłku, którego inaczej nie bylibyśmy skłonni podejmować. Najbardziej
ekstremalnym przykładem wykorzystywania bólu dla osiągania „duchowego” odlotu
wydaje się obecna w różnych tradycjach religijnych próba ognia, polegająca na
spacerowaniu boso po rozżarzonych węglach. Na przykład japońscy mnisi buddyjscy
wierzą, że w ten sposób uwalniają się od cierpienia!!! Jedną z najciekawszych
ludzkich cech jest właśnie nadawanie sensu cierpieniu i wysiłkowi jako
koniecznościom służącym urzeczywistnianiu „celów wyższych” czyli wartości. Bez
poddawania się moralnym, emocjonalnym, intelektualnym i fizycznym trudom nie da
się przecież ich realizować.
W życiu często doświadczamy warunków dalekich od
komfortowych. A nawet w tych najbardziej komfortowych szybko znaleźlibyśmy
sobie jakiś „problem”. Tak już jesteśmy skonstruowani, że lubimy rozwiązywać
problemy które sami wymyślamy i odpoczywać po trudach jakie sami sobie
narzucamy. Ale żyjemy po to żeby znajdować spełnienie w aktywności – jakkolwiek
by ją rozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz