Łączna liczba wyświetleń

środa, 21 marca 2018

NAUKA WŁASNA

Rodzice, nauczyciele i inni zgredzi, wychowują dziecko mówiąc mu co ma robić. Jeśli robi to co ma robić, to znaczy jest „grzeczne”, jest nagradzane. A jeśli nie – jest karane. Ten sposób wychowywania sprowadza się do czystego warunkowania, tylko że proces uczenia się w przypadku człowieka nie ogranicza się do behawioralnego programowania. Wychowanek obserwuje zachowania społeczne i stara się je naśladować. Jeśli uczciwości, lojalności i umiarkowania uczą go ludzie sami lekceważący te wartości, proces ich przyswajania zostanie zaburzony. Najbardziej wymowne są zawsze żywe przykłady. To co mówimy może być sprzeczne z tym co robimy, a młody człowiek z pewnością wychwyci tę różnicę. Deklarować więc będzie przywiązanie do jedynie słusznych prawd, a postępować tak jak dorośli (czyli niemoralnie). Dla różnych niecnych występków zawsze można przecież znaleźć jakieś wyjaśnienie. A najlepsze jest takie, że przecież wszyscy kradną i kłamią jeszcze więcej.

Szczególnym czasem jest okres dorastania, kiedy to hormony budzą w nas dorosłe potrzeby, ale nasze mózgi nie są jeszcze przygotowane do mierzenia się z tą rzeczywistością. Stawiamy dopiero pierwsze kroki na drodze do samodzielności, więc często się potykamy. Funkcję wychowawcy wyznaczającego normy przejmuje wtedy grupa rówieśnicza, złożona z równie zagubionych i przemądrzałych dupków, która na różne sposoby stara się przekraczać ograniczenia narzucone przez wapniaków. Prześcigając się w tym poszukiwaniu wolności zapominamy jednak często o tym, iż polega ona też na ponoszeniu konsekwencji własnych wyborów. I że być wolnym, to nie tylko kwestia nakazów i zakazów, ale i dystansu wobec wszystkiego co może zniewalać. Ostentacyjne zatruwanie swojego nastoletniego organizmu papierosami, alkoholem czy amfetaminą, może wydawać się kretyństwem (którym jest), lecz z drugiej strony brak jakiejkolwiek reakcji na gombrowiczowskie „upupienie” wydaje się świadczyć o ograniczeniu osobowości do bezmyślnego tworzywa.

Jeśli więc jest jakiś czas na robienie głupot to jest to właśnie młodość. Bo choć można się zatracić w jej szaleństwach, jest też poszukiwaniem własnej drogi, którą potem wyznaczać będą koleiny rutyny, nawyków i obudzonych motywacji. Kto za młodu nie szukał żadnej alternatywy dla narzucanych mu form, ten nigdy nie będzie już się potrafił za takie formy wychylić. W latach sześćdziesiątych kontestatorzy przestrzegali, żeby nie ufać nikomu po trzydziestce. Bo potem stajemy się nieelastyczni, kurczowo trzymając się tego co zostało nam wpojone. Ograniczamy swój język do zbioru pojęć, kategorii i dogmatów, które opisują świat w jedyny zrozumiały dla nas sposób. A to zawęża percepcję. Okropieństwa dwudziestego wieku wynikały z uległości mas, a nie szaleństwa ich przywódców. Bo przecież najbardziej szalone rozkazy musiał ktoś wykonywać. W tym ślepym zdyscyplinowaniu zabrakło właśnie odmieńców i błaznów. Harmonijny przebieg rzeczywistości wymaga jej związku z własnym dziedzictwem i tradycją, ale też ciągłego jej zmieniania i mentalnego rozwoju, a zatem buntu i eksperymentów. To proces dialektyczny.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz