Rodzice, nauczyciele i inni zgredzi, wychowują dziecko
mówiąc mu co ma robić. Jeśli robi to co ma robić, to znaczy jest „grzeczne”,
jest nagradzane. A jeśli nie – jest karane. Ten sposób wychowywania sprowadza
się do czystego warunkowania, tylko że proces uczenia się w przypadku człowieka
nie ogranicza się do behawioralnego programowania. Wychowanek obserwuje
zachowania społeczne i stara się je naśladować. Jeśli uczciwości, lojalności i
umiarkowania uczą go ludzie sami lekceważący te wartości, proces ich przyswajania
zostanie zaburzony. Najbardziej wymowne są zawsze żywe przykłady. To co mówimy
może być sprzeczne z tym co robimy, a młody człowiek z pewnością wychwyci tę
różnicę. Deklarować więc będzie przywiązanie do jedynie słusznych prawd, a
postępować tak jak dorośli (czyli niemoralnie). Dla różnych niecnych występków
zawsze można przecież znaleźć jakieś wyjaśnienie. A najlepsze jest takie, że
przecież wszyscy kradną i kłamią jeszcze więcej.
Szczególnym czasem jest okres dorastania, kiedy to hormony
budzą w nas dorosłe potrzeby, ale nasze mózgi nie są jeszcze przygotowane do
mierzenia się z tą rzeczywistością. Stawiamy dopiero pierwsze kroki na drodze
do samodzielności, więc często się potykamy. Funkcję wychowawcy wyznaczającego
normy przejmuje wtedy grupa rówieśnicza, złożona z równie zagubionych i
przemądrzałych dupków, która na różne sposoby stara się przekraczać
ograniczenia narzucone przez wapniaków. Prześcigając się w tym poszukiwaniu
wolności zapominamy jednak często o tym, iż polega ona też na ponoszeniu
konsekwencji własnych wyborów. I że być wolnym, to nie tylko kwestia nakazów i
zakazów, ale i dystansu wobec wszystkiego co może zniewalać. Ostentacyjne
zatruwanie swojego nastoletniego organizmu papierosami, alkoholem czy
amfetaminą, może wydawać się kretyństwem (którym jest), lecz z drugiej strony
brak jakiejkolwiek reakcji na gombrowiczowskie „upupienie” wydaje się świadczyć
o ograniczeniu osobowości do bezmyślnego tworzywa.
Jeśli więc jest jakiś czas na robienie głupot to jest to
właśnie młodość. Bo choć można się zatracić w jej szaleństwach, jest też poszukiwaniem własnej drogi, którą potem wyznaczać będą koleiny rutyny, nawyków
i obudzonych motywacji. Kto za młodu nie szukał żadnej alternatywy dla
narzucanych mu form, ten nigdy nie będzie już się potrafił za takie formy
wychylić. W latach sześćdziesiątych kontestatorzy przestrzegali, żeby nie ufać
nikomu po trzydziestce. Bo potem stajemy się nieelastyczni, kurczowo trzymając
się tego co zostało nam wpojone. Ograniczamy swój język do zbioru pojęć,
kategorii i dogmatów, które opisują świat w jedyny zrozumiały dla nas sposób. A
to zawęża percepcję. Okropieństwa dwudziestego wieku wynikały z uległości mas,
a nie szaleństwa ich przywódców. Bo przecież najbardziej szalone rozkazy musiał
ktoś wykonywać. W tym ślepym zdyscyplinowaniu zabrakło właśnie odmieńców i
błaznów. Harmonijny przebieg rzeczywistości wymaga jej związku z własnym
dziedzictwem i tradycją, ale też ciągłego jej zmieniania i mentalnego rozwoju,
a zatem buntu i eksperymentów. To proces dialektyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz