Ludzie myślą że szczęście przychodzi z zewnątrz, a ono rodzi
się w nich. Pieniądze naprawdę go nie dają. Ale chociaż przy okazji urodzin i
świąt życzymy sobie przede wszystkim zdrowia, to również wcale nie jest takie
ważne dla naszego dobrostanu psychicznego. Prowadzone od lat międzynarodowe badania ankietowe nie
wykazują związku pomiędzy bogactwem i stanem zdrowia, a subiektywnym
zadowoleniem z życia – oczywiście pomijając stany skrajnej nędzy czy
cierpienia, które źle wpływają na psychikę. Niemniej ludzie chorowici nie są
mniej pogodni od okazów zdrowia. Co więcej single nie są mniej radośni od osób
tworzących związki, o ile nie pogrążają się w samotności. A bezrobotni nie
ustępują szczęściem ludziom odnoszącym sukcesy zawodowe, o ile pozostają
aktywni i oddani swoim pasjom. I tak dalej.
Szczęście nie jest przełożeniem tego co w życiu osiągnęliśmy
(choć lubimy podkreślać to co nam się udało), a raczej naszą postawą wobec
świata. Co nie oznacza że wszyscy są szczęśliwi. Ale przekrój pozostaje podobny
– nieszczęśliwi mogą być zarówno ludzie bogaci, zdrowi i związani z
pięknościami, jak i niemajętni, chorujący i pozbawieni seksu. Mimo tego, każde
zaburzenie naszego „stanu posiadania”, może wpłynąć na nas niekorzystnie.
Straty odczuwamy jako większe niż osiągane zyski. Przykładowo utrata statusu
bardziej nas unieszczęśliwi, niż awans usatysfakcjonuje. Dzieje się tak
dlatego, że to co już raz zdobyliśmy wyznacza nam standardy. Zejście poniżej
swojego standardu wyzwala mechanizmy mobilizujące nas do jego utrzymania.
Niemniej z czasem potrafimy adaptować się nawet do skrajnie trudnych sytuacji,
co pokazuje nam choćby zadziwiający nas optymizm osób niepełnosprawnych.
Co zaś tyczy się naszych zdobyczy społecznych, materialnych
czy łóżkowych, to chociaż w razie zagrożenia będziemy ich bronić, odzyskiwać je
czy w jakiś sposób rekompensować straty, to same w sobie mogą podnieść nasz
„normalny” poziom zadowolenia z życia tylko chwilowo. Psychologia nazywa to
hedonicznym młynem. Szybko przyzwyczajamy się do zdobytej pozycji, luksusów i
zbudowanych więzi, po pewnym czasie już się nimi zbytnio nie ekscytując. Wynika
z tego konieczność osobistego rozwoju, a więc poszukiwania nowych źródeł
zadowolenia. Dzięki temu możemy działać, nie pogrążając się w bezczynnej
ekstazie. Nasze mózgi służą bowiem realizacji ewolucyjnych celów, a nie syceniu
się stanem obecnym. Bez potrzeb, pragnień i ściganych ideałów nie byłoby
cywilizacji i kultury, które uczyniliśmy polem realizacji swoich aspiracji.
Lecz do tego potrzebny jest też optymizm. Oto paradoks szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz