W historii ludzkości nie brak zdarzeń okrutnych, wręcz
bestialskich. Ostatnim wielkim przykładem zbiorowego sadyzmu była druga wojna
światowa. Holocaust nie był jednak ewenementem w swojej skali, nawet w
dwudziestowiecznej Europie. Więcej istnień pochłonął choćby wielki głód na
Ukrainie, wywołany przez Józefa Stalina. A sam Hitler nie był z pewnością
zbrodniarzem na miarę Mao Zedonga. Niemniej był najbardziej demoniczny.
Stworzył przemysł śmierci, w którym zabijanie przybrało taśmowy charakter, a z
ludzi uczynił surowiec. To właśnie było tak przerażające. Przekroczenie
ostatecznego moralnego tabu. Przecież nie o statystyki tutaj chodzi – nie
obliczymy kto był większym skurwysynem. Bardziej niż liczby przemawiają do nas
jednostkowe historie, w jakie możemy się wczuć. A naziści wraz z ogromem
fizycznego cierpienia zgotowali swoim „wrogom” skrajne upodlenie. Kiedy czytamy
o realiach życia w Auschwitz zaczytamy sobie wyobrażać jak musiał tam się czuć
człowiek. To było piekło na ziemi.
Nie wiem czy gorsze niż śmierć na krzyżu – ciężko to
oceniać. Nie chciałbym przeżyć jednego ani drugiego. Rzeczywistość potrafi
pisać jednak scenariusze bardziej szokujące niż najmroczniejsze horrory. Jednym
z takich prawdziwych horrorów był przypadek Genie, kto wie czy nie najbardziej
sponiewieranej istoty ludzkiej w dziejach. Koszmar przypadkowo odkryty przez
pracowników opieki społecznej przechodził wszelkie pojęcie. Nikt wcześniej nie
widział tak udręczonego dziecka. Dziewczynka spędziła całą swoją
trzynastoletnią egzystencję w ciemnym pokoju, przywiązana do dziecięcej deski
toaletowej przymocowanej do krzesła. Siedziała tak skrępowana całymi dniami, co
odcisnęło się na jej tyłku pasem stwardniałej skóry. Na noc wkładano ją w
ciasny worek, ograniczający ruchy niczym kaftan bezpieczeństwa. W tym
„kaftanie” układano ją do snu, do klatki przykrywanej metalową kratą. Żeby nie
dostawać w pierdol nie mogła wydawać żadnych dźwięków. Nikt też z nią nie
rozmawiał, więc była zupełnie upośledzona społecznie, a w dodatku niedożywiona
i wycieńczona.
Z pewnością odkrycie jej wstrząsającej historii wniosło do
jej ponurego dotąd bytu trochę światła. I to nie tylko dosłownie. Był rok 1970,
a przypadek Genie mógł rozstrzygnąć wiele z toczonych wówczas przez psychologów
sporów. Było to przecież dziecko nie dość, że dzikie, to jeszcze pozbawione
prawie całkowicie dostępu do jakichkolwiek bodźców zewnętrznych i źródeł
stymulacji. A zatem idealny „materiał” do badań nad psychologią rozwoju. Genie
nie była już tym zaniedbanym i skrępowanym stworzeniem skazanym na ciszę i
mrok. Stała się obiektem rywalizacji naukowych autorytetów. Dzięki temu przez
krótki czas udało jej się rozkwitnąć. Choć poziom przyswojenia języka pozostał
na bardzo niskim poziomie, Genie umiała się na swój sposób komunikować
niewerbalnie i przywiązywać do osób niosących jej pomoc. Uwielbiała wychodzić
na zakupy, miała przy łóżku kolekcję ponad dwudziestu plastikowych wiaderek w
różnych kolorach – uwielbiała się nimi bawić.
Pewnego dnia, latem 1972 roku, Genie podczas zakupów na które zabrała ją
terapeutka Susan Curtiss powiedziała, że jest szczęśliwa. Niestety w tej
historii nie będzie happy endu.
Choć trudno w to uwierzyć, kiedy już Genie przestała być
potrzebna światowej nauce, społeczeństwo znowu ją zawiodło. To jedna z
największych porażek „cywilizowanego” świata. Tak naprawdę w końcu nikt nie
chciał lub nie mógł wziąć odpowiedzialności za dalszy los niegdyś wyrywanej sobie z rąk
pacjentki. To oczywiście szaleństwo, lecz pozwolono jej wrócić do domu i
zamieszkać z matką (ta twierdziła, że była do wszystkiego zmuszana przez męża
który ją zastraszał). Okazało się to kiepskim pomysłem. Genie znowu była
zaniedbywana, więc opieka społeczna przeniosła ją do rodziny zastępczej. A tam
nie podołano temu zadaniu, co więcej doszło do maltretowania dziewczynki.
Złośliwe zaparcia którymi protestowała przeciwko zimnym relacjom, nie zdawały
się na nic. Wygrzebywano jej z odbytu kał patyczkami od lodów. Była
niedożywiona. Trafiła do szpitala. W tym czasie eksperci sądzili się o zyski z
badań. Ostatecznie wylądowała w przytułku dla upośledzonych umysłowo dorosłych.
Świadectwa mówią, że ponownie pogrążyła się w apatii i zamilkła.
Genie tylko przez krótki czas zaznała uroków życia wychodząc
z izolacji. Ostatecznie skończyła w odosobnieniu. Z powodów prawnych, jakich natury
nie warto tutaj roztrząsać (oczywiście finansowej), matce udało się zablokować
dostęp osób trzecich do naszej bohaterki. Szczególnie ubolewała nad tym
terapeutka Susan Curtiss, uważająca że udało jej się zbudować z Genie
szczególną więź emocjonalną. Ostatnie informacje pochodzą sprzed kilku lat,
choć jest prawdopodobne, że Genie nadal żyje. Jak pisze Geoff Rolls w swojej
fascynującej książce „Najciekawsze przypadki psychologii” – Historię
Genie można w zasadzie uznać za katalog niefortunnych pomyłek, czy wręcz za
przykład nieludzkiego traktowania jednego człowieka przez drugiego. Można też
spojrzeć na jej historię pod innym katem. Pomimo aktów straszliwej przemocy,
braku opieki i miłości, cierpienia, braku zaufania i obojętności, jakich
doświadczyła, Genie pragnęła kontaktu z ludźmi i potrafiła poruszać ich serca.
Była zafascynowana życiem i pokazała prawdziwą głębię ludzkiej zdolności
wybaczania. Na swój sposób pozostanie inspirującym przykładem dla każdego z
nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz