Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 11 stycznia 2016

DYPLOMACJA DEFENSYWNA

Ostatnie rozstrzygnięcie wyborcze wyniosło do władzy ugrupowanie populistyczne, które mówiło ludziom to co chcieli usłyszeć. Nie dość, że omamiono lud utopijną wizją w której banki i hipermarkety sfinansują socjalne Eldorado, to jeszcze zrobiono to w przebraniu i w maskach. Gwarancją nowego stylu politycznego skompromitowanej partii, postrzeganej często wręcz w kategoriach sekty, miały być wysunięte przez nią kandydatury Andrzeja Dudy na prezydenta i Beaty Szydło na premiera. Zaproponowano nam świeże, nie budzące negatywnych skojarzeń twarze i porzucono dotychczasowe obsesje. Były to jednak tylko posunięcia taktyczne. Po kampanijnej farsie partyjny beton błyskawicznie wynurzył się z cienia, a działania skoncentrowały się na „walce z układem”, czyli instytucjonalnej demolce i ostentacyjnej politycznej dominacji.

Nie wnikając w niuanse ideologiczne, w myśl których ten kraj potrzebuje permanentnej rewolucji moralnej, czemu ma służyć wymiana kadr, centralizacja władzy i rewizja paradygmatu Monteskiusza, gołym okiem widać, iż najważniejsze dla Prawa i Sprawiedliwości jest ugruntowanie swojej pozycji. Przedstawia to się jako strategię, mającą na celu jedynie skuteczne wprowadzenie wielkich reform socjalnych. Nawet jeśli nie jest to w pełni  uświadomiona hipokryzja, tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie. Prawdziwe motywy naszych działań ujawniają się w naszym postępowaniu, a te pokazuje infantylny triumfalizm. Pisowska brać pręży się teraz dumnie w świetle fleszy jak bramkarze na wiejskich dyskotekach. Będzie z oślim uporem realizować wszystkie pomysły Jarka, byleby tylko udowodnić kto tu rządzi.
 
Na fali wyborczego zwycięstwa przystąpiono do bezpardonowej rozprawy z modelem „postkomunistycznej” demokracji liberalnej. Z wielu względów jest to polityka skrajnie krótkowzroczna, ale moherowe towarzystwo zaślepia wiara w dziejową misję i ogromne poparcie społeczne. Węgry jawią się w tej wizji jako kraj miodem i mlekiem płynący, a Zachód jako kolebka moralnej dekadencji i przytułek dla niewyżytej seksualnie arabskiej hołoty. Minister spraw zagranicznych stał się de facto adwokatem polskiej polityki wewnętrznej na arenie międzynarodowej, co najdobitniej pokazuje mizerię mocarstwowych mrzonek jakimi karmią nas dumni nacjonaliści. Możemy się obrażać i tupać nóżką, a Unia może grozić nam paluszkiem. Sprowadza to politykę zagraniczną do pustego symbolizmu, w żaden sposób nie emancypując nas gospodarczo czy finansowo. Za plecami mamy rosyjskiego niedźwiedzia, białoruską dyktaturę i uśpioną wojnę na Ukrainie. Izolacjonizm i moralne sojusze to dosyć osobliwe rozwiązania.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz