Łączna liczba wyświetleń

sobota, 20 sierpnia 2022

POLSKA I ŚWIAT


 Polska, jeszcze niedawno ostentacyjnie prężąca gospodarcze muskuły, dzisiaj zaczyna już dostawać zadyszki po potężnej dawce kredytowych sterydów. Od siedmiu lat rządzący obiecywali nam niemieckie pensje, a wyszło jak zwykle albo jeszcze gorzej. Z pewnością tylko pogłębi to nasz niemiecki kompleks... Co prawda spadek naszej aktywności gospodarczej przy wciąż rosnących cenach to element szerszego trendu, bo hamować zaczyna nie tylko gospodarka europejska, ale i światowa.

Spadek dynamiki rozwoju ma swoje źródła już w pandemii koronawirusa, po jakiej wprawdzie normalność zdawała się szybko powracać, lecz kosztem bardzo ekspansywnej polityki fiskalnej polegającej na rozdawaniu przedsiębiorcom pieniędzy. Dzięki temu bezrobocie istotnie nie wzrosło, a sytuacja finansowa zwykłych zjadaczy chleba pozostała na tyle stabilna, iż ponownie ożywiła popyt. Ale po czasowym zamknięciu niektórych fabryk i portów pojawiły się niedobory komponentów takich jak półprzewodniki, co miało swoje dalsze implikacje, takie jak opóźnienia w realizacji zamówień. 


Bariery podażowe doprowadziły do wzrostu cen, a zatem pierwszej fali wzmożonej inflacji. Po pewnym czasie, w "normalnych" warunkach, skutki pandemii pewnie byłyby stopniowo korygowane, gdyż spowolnienie popytu i stopniowy wzrost podaży zmierzałyby do jakiejś równowagi. Niestety los, a dokładniej jego polityczni demiurdzy, zgotowali nam niemiłe niespodzianki.

Krytykowana za zaniedbania mające doprowadzić do światowej pandemii Komunistyczna Partia Chin, przyjęła drakońską strategię "zero covid", pozwalającą pod pretekstem walki z zagrożeniem ściślej kontrolować społeczeństwo. Niestety ograniczenia, restrykcje i kwarantanny, na dłuższą metę powodują zaburzenia gospodarcze, nie tylko dławiąc wewnętrzną konsumpcję czy ograniczając inwestycje w Chinach, ale też zaburzając światowe łańcuchy dostaw. 

Odbudowa gospodarki po pandemii zwiększyła też popyt na energię, przez co wzrosły ceny surowców. Oczywiście efekt ten skrajnie spotęgowała rosyjska agresja na Ukrainę i wynikające z niej embarga. Na dłuższą metę wszystkie te czynniki doprowadzą pewnie do jakiejś formy deglobalizacji i regionalizacji produkcji - dajmy na to Europa może powrócić do wytwarzania produktów jakie do tej pory mogła sprowadzać po korzystniejszych cenach. Dużo się mówi zwłaszcza o rozwijaniu - zarówno na Starym Kontynencie jak i w Stanach Zjednoczonych - suwerenności technologicznej w kwestii mikroczipów. 

Deficyty układów scalonych to nie tylko postpandemiczne perturbacje, lecz też skutek postępującej cyfryzacji, zwiększającej zapotrzebowanie w tempie wprost wykładniczym. Coraz bardziej wyrafinowana technologia komplikuje też proces własnej produkcji, przez co ten wymaga coraz więcej czasu. Problemem jest też brak ukraińskiego neonu, niezbędnego do laserów wykorzystywanych przy produkcji półprzewodników. 

Jeśli Chiny w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości zaatakują Tajwan będzie to wojna właśnie o półprzewodniki, których Tajwan jest największym na świecie producentem. Takie starcie miałoby więc nieobliczalne konsekwencje dla światowej gospodarki, a wiele branż zapewne całkowicie by upadło... Siłą rzeczy wywołuje to na rynku ogromny niepokój. W dodatku ewentualne sankcje Zachodu wobec Chin, będących jego największym handlowym partnerem, miałyby skutki uboczne znaczenie poważniejsze od sankcji nałożonych na Rosję. 

Miejmy nadzieję, że do otwarcia drugiego frontu w Azji jednak nie dojdzie. Tak czy siak czeka nas jakiś kryzys o bliżej nieokreślonej skali, co utrudnia planowanie i wstrzymuje dalekosiężne inwestycje. Polska niestety dołożyła do własnej katastrofy wielkie programy socjalne i płace rosnące dwukrotnie szybciej od wydajności, co skutkuje teraz największym spadkiem PKB w całej Unii Europejskiej. Skala naszego spowolnienia zaskoczyła nawet ekspertów, choć wszyscy wieszczyli że wchodzimy już w okres stagflacji, spadku popytu i wzrostu bezrobocia, a przegrzany rynek czeka zimny prysznic. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz