Człowiek – to brzmi dumnie. Jeszcze dumniej – Ja. No bo
przecież nie ma nic ważniejszego dla każdego z nas. Nawet jeśli robię coś dla
ludzkości to przecież robię to dla człowieka, czyli w jakimś sensie dla siebie.
Wspólnota genetyczna każe mi robić więcej dla człowieka niż dla tchórzofretki.
To syndrom człowieczeństwa. Zawsze zastanawiało mnie jaka jest istota
prawdziwego skurwysyństwa. No bo jeśli taki jeden drań z drugim tak naprawdę
nie kocha ludzi i gardzi nimi, to jakiego rodzaju satysfakcję może czerpać z
życia?
Po cholerę ma imponować ludziom pieniędzmi, sukcesami i
władzą, skoro uważa ich za kupy gówna? Przecież to bez sensu.
Najprawdopodobniej więc sam się uważa za kupę gówna. I postanawia przy okazji
kogo popadnie ochlapać tym łajnem. Kto zaś uważa się za kogoś wspaniałego
pragnie wszystkich sobą obdarować. Jezus uważał się za syna bożego. Dlatego
uznał, że wszystkie nieszczęścia jakie go spotykają to nieszczęścia pozorne.
Dzisiaj kiedy ktoś podaje się za syna bożego, albo chociaż proroka, najczęściej
uznaje się go za nawiedzonego czubka. Chociaż jeśli taki pomazaniec ma charyzmę
to może nawet zostać jakimś guru.
Nie wiem czy Jezus był czubkiem, tylko piszę jakby to
dzisiaj wyglądało z perspektywy społecznej. Dzisiaj przynajmniej by go nie ukrzyżowali.
Ale na pewno robiliby sobie z niego jaja. Bo w żydowskim społeczeństwie Jezus
był odmieńcem, a co więcej nie bał się mówić, że milszy niż Żyd może być
Samarytanin. To tak jakby dziś powiedzieć, że milszy niż katolik może być
wyznawca Allacha. A ponieważ potencjalni terroryści nie są tu mile widziani,
nie jest tu mile widziany także Jezus. No chyba, że na obrazkach.
Pomijając mistyczne odloty Jezus był lewakiem. Dlatego nie
gardził towarzystwem celników czy prostytutek. Nie oznacza to, że nurzał się w
dekadencji. Jezus szukał dobra w człowieku i dlatego je znajdował. Dlatego był
największym z ludzi, dumnym ze swojego człowieczeństwa tak bardzo, że nazywał
się Bogiem. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz