Lech Wałęsa nazwał ostatnio mądrzejszego z braci Kaczyńskich
„smoleńskim mordercą dziewięćdziesięciu pięciu niewinnych osób”. Oczywiście
wywołało to święte oburzenie. Sugerowano na przykład, że Bolek nawdychał się
kadzidełek (czytaj dopalaczy) od Palikota. Medialne prostytutki najwyraźniej
nie zauważają analogii pomiędzy dwoma teoriami zamachu, bo według tej pierwszej
za wszystkim stoi Tusk z Putinem i dlatego jest słuszna. Druga teoria jest
natomiast bluźniercza, nawet jeśli polega jedynie na niesmacznym żarcie.
Wiadomo przecież, że Lech Kaczyński nie działał z premedytacją. Wiadomo jednak
też, że nie poległ, tylko zginął w wypadku. Im nachalniejsza będzie pisowska
propaganda, tym nieżyjący prezydent będzie bardziej ośmieszany. To prosty
socjologiczny mechanizm.
Kto nie jest z sektą jest przeciwko sekcie. I vice versa. Żarliwe
wyznania smoleńskiej wiary prowokują ironiczne komentarze, mroczne szyderstwa i
bezlitosne drwiny. Jeśli zaś to wszystko dzieje się w kontekście bieżącej walki
politycznej, sprawa mordu smoleńskiego (przez kogokolwiek byłby on dokonany)
nabiera znaczenia instrumentalnego. I to jest w tym wszystkim najstraszniejsze.
Ale politycy przecież już nas zdążyli przyzwyczaić do takich gierek. Przez
ćwierć wieku pluralistycznego polskiego parlamentaryzmu nie ostała się już
żadna świętość narodowa. Wałęsa, stając się w prawicowej publicystyce koniem
trojańskim czerwonej hołoty i przygwożdżony ostatnimi znaleziskami teczkowymi,
będzie odtąd żył w świecie nienawiści tak jak Jarosław Kaczyński.
Polityka to trening bezwzględności. Polega bowiem na
narzucaniu swojego zdania i eliminowaniu konkurencji. Łączy się to ze
zrzucaniem winy na innych i przypisywaniem sobie ich zasług. Kto ma miękkie
serce ten nie nadaje się do polityki. Sprawne manipulowanie wymaga
makiawelicznego cynizmu, używającego ludzi jako narzędzi do osiągania
politycznych celów. Celem Jarosława Kaczyńskiego i jego spółki jest między
innymi obalenie „obowiązującej” wersji historii, lecz nie w celu jej
zdemitologizowania, tylko wykarczowania pod uprawę własnej narracji. Legenda
topiona w szambie może być w takiej sytuacji nieobliczalna. Pytanie tylko czym
jest to „dobre imię” o które wszyscy tak walczą? Ja wcale w życiu nie byłem
taki zły i też nie mam dobrego imienia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz