Łączna liczba wyświetleń

środa, 17 sierpnia 2016

KRAINA MORDERCÓW

Lech Wałęsa nazwał ostatnio mądrzejszego z braci Kaczyńskich „smoleńskim mordercą dziewięćdziesięciu pięciu niewinnych osób”. Oczywiście wywołało to święte oburzenie. Sugerowano na przykład, że Bolek nawdychał się kadzidełek (czytaj dopalaczy) od Palikota. Medialne prostytutki najwyraźniej nie zauważają analogii pomiędzy dwoma teoriami zamachu, bo według tej pierwszej za wszystkim stoi Tusk z Putinem i dlatego jest słuszna. Druga teoria jest natomiast bluźniercza, nawet jeśli polega jedynie na niesmacznym żarcie. Wiadomo przecież, że Lech Kaczyński nie działał z premedytacją. Wiadomo jednak też, że nie poległ, tylko zginął w wypadku. Im nachalniejsza będzie pisowska propaganda, tym nieżyjący prezydent będzie bardziej ośmieszany. To prosty socjologiczny mechanizm.

 

Kto nie jest z sektą jest przeciwko sekcie. I vice versa. Żarliwe wyznania smoleńskiej wiary prowokują ironiczne komentarze, mroczne szyderstwa i bezlitosne drwiny. Jeśli zaś to wszystko dzieje się w kontekście bieżącej walki politycznej, sprawa mordu smoleńskiego (przez kogokolwiek byłby on dokonany) nabiera znaczenia instrumentalnego. I to jest w tym wszystkim najstraszniejsze. Ale politycy przecież już nas zdążyli przyzwyczaić do takich gierek. Przez ćwierć wieku pluralistycznego polskiego parlamentaryzmu nie ostała się już żadna świętość narodowa. Wałęsa, stając się w prawicowej publicystyce koniem trojańskim czerwonej hołoty i przygwożdżony ostatnimi znaleziskami teczkowymi, będzie odtąd żył w świecie nienawiści tak jak Jarosław Kaczyński.
 

Polityka to trening bezwzględności. Polega bowiem na narzucaniu swojego zdania i eliminowaniu konkurencji. Łączy się to ze zrzucaniem winy na innych i przypisywaniem sobie ich zasług. Kto ma miękkie serce ten nie nadaje się do polityki. Sprawne manipulowanie wymaga makiawelicznego cynizmu, używającego ludzi jako narzędzi do osiągania politycznych celów. Celem Jarosława Kaczyńskiego i jego spółki jest między innymi obalenie „obowiązującej” wersji historii, lecz nie w celu jej zdemitologizowania, tylko wykarczowania pod uprawę własnej narracji. Legenda topiona w szambie może być w takiej sytuacji nieobliczalna. Pytanie tylko czym jest to „dobre imię” o które wszyscy tak walczą? Ja wcale w życiu nie byłem taki zły i też nie mam dobrego imienia...   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz