To co najlepsze, bo energiczne i witalne, ale też
najbardziej odkrywcze, zwykliśmy wiązać z młodością. Często wydaje się nam, że
to wtedy byliśmy najszczęśliwsi. W naszych podkoloryzowanych wspomnieniach
jawimy się sobie jako pełni pasji życia młodzieńcy. Tymczasem gdy już
przekroczymy bramy wieku średniego „szczeniaki” zaczynają nas irytować – jako
egocentryczne, teatralne i impulsywne gówniarstwo kwestionujące naszą
„mądrość”. Ten obyczajowy algorytm wynika po części ze zblazowania tych którzy
stracili już naiwny entuzjazm i skoncentrowali się na narzucanych sobie
zadaniach. Niezrozumienie wzajemnych stanów mentalnych wynika jednak nie tylko
z różnych bagaży życiowej praktyki, ale też kwestii ściśle fizjologicznych.
Mózg nastolatka różni się od mózgu trzydziestolatka nie
tylko pod względem zapisanych w nim doświadczeń. Być może czeka go weryfikacja
różnych złudzeń, ale jego maszynka do myślenia pracuje jeszcze w trybie inaczej
przetwarzającym informacje. Zwłaszcza kora przedczołowa, odpowiadająca za kontrolę
nad emocjami, nie jest jeszcze w pełni ukształtowana. Przyjmuje się, że pełną
dojrzałość emocjonalną człowiek osiąga w wieku 30-40 lat (dopiero wtedy
jesteśmy pewni swoich talentów i umiejętności), co i tak jest dosyć umowne.
Optymalne możliwości w zakresie rozumienia cudzych emocji zdobywamy na przykład
dopiero przed pięćdziesiątką. Dzięki rozwojowi neuroobrazowania możemy dziś
obserwować dynamikę wewnętrznych przemian.
Dojrzewanie zaczyna się od burzy hormonów zmieniających nie
tylko naszą seksualność, ale i percepcję siebie w społeczeństwie – tyle że nie
jesteśmy na to w żaden sposób przygotowani. To tak jakby podać komuś znienacka
porcję środków pobudzających czy afrodyzjaków. Końcem tego procesu jest dopiero
osiągnięcie pełnej niezależności i stabilizacji społecznej, co zwykle nie
następuje wcale z osiemnastym rokiem życia. Skutkiem nagłego zastrzyku hormonów
jest wielka niepewność zmuszająca do potwierdzania własnej wartości na drodze
ostentacyjnej ekspresji, wiążąca się zwykle z infantylną obsesją na punkcie
własnego wizerunku i prezentowanej światu „tożsamości”. Choć przez całe życie
jesteśmy istotami społecznymi fiksacja na obrazie własnej osoby nigdy nie jest
tak wielka jak wtedy.
Nasza kora przedczołowa zaczyna przejmować kontrolę nad
emocjami około 25 roku życia. I to wtedy stajemy się zasadniczo rozsądniejsi.
Przynajmniej teoretycznie, bo można pozostawać niewolnikiem swoich impulsów
przez całe życie – nie służy to jednak jego organizowaniu. Z wiekiem nasze
mózgi tak jak cały organizm degenerują się, lecz gromadzą tak zwaną rezerwę
poznawczą, umożliwiającą korzystanie ze skrystalizowanej wiedzy. Im wyższe
zgromadzimy zasoby poznawcze tym uszkodzenia mózgu mniej będą zaburzać jego
funkcjonowanie, choć oczywiście kompensacja taka ma swoje granice. Paradoksem
jest to, że z biegiem czasu dziecinne namiętności stają się tylko wspomnieniem,
a na wartości zyskuje spokój wewnętrzny, czyli to co dla młodzieży jest czystą
abstrakcją.
Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji staje się bardziej
pożądane od pragnienia ekscytacji. Im jesteśmy starsi tym skłonniejsi do
ochrony jakkolwiek rozumianego dorobku życiowego, a mniej do ryzyka i brawury.
Choć z rozrzewnieniem wspominamy „stare dobre czasy” zmieniają się nasze
życiowe priorytety. I to dlatego nie jesteśmy już tak skłonni do wybryków.
Rozważanie co by kto zrobił, gdyby miał ten rozum i tamte lata nie ma jednak
sensu, bo gdyby nie popełniał tamtych błędów nie miałby tego rozumu. Jak w
buddyjskiej nauce to do czego dążymy okazuje się zawsze swego rodzaju mirażem,
ale podróż pozwala nam coś zrozumieć. I po to tu jesteśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz