Jak zwykle będę się wymądrzał, jak to jest możliwe, że w
ogóle mogę się wymądrzać. Bo co by nie mówić nawet żeby gadać głupoty trzeba
mieć mózg. Zwykliśmy przyjmować do wiadomości to, że mamy mózgi, a tymczasem są
to niezwykle precyzyjne urządzenia przez cały czas dokonujące pomiarów
rzeczywistości. Nawet żeby zwalić sobie konia nasz mózg musi dokonywać
mistrzowskich obliczeń – wymaga to bowiem fantazjowania, czyli symulowania
potencjalnych możliwości. Każda, nawet najbardziej absurdalna nasza aktywność, wymaga
świadomości – „ja” zakotwiczonego gdzieś pomiędzy przeszłością a przyszłością.
Symulowanie przyszłości odbywać się musi w oparciu o fundamenty naszej wiedzy
czyli to co mamy już w głowach. Nawet pierwotne fizyczne potrzeby z czasem
zostają ubogacone o elementy kulturowe – czyli fetysze. Najdobitniej ujawnia to
niezrozumiała dla nas estetyka różnych kultur odrębnych od tak zwanej
„cywilizacji”.
W różnych lasach tropikalnych kryją się jeszcze różne
„skamieliny” kulturowe zupełnie inaczej pojmujące piękno. Różne, bywa że
ekstremalne ingerencje w swoje ciało, jakie obserwować możemy u „dzikusów”
wydają się zaskakujące. Lecz tylko dlatego, że przyjęliśmy jakieś kanony. W
świecie innych estetyk to nasze wizje jawią się jako zboczenie. Nie chcę wnikać
tu w rozważania czy powinniśmy traktować pewne wrażliwości jako barbarzyńskie,
ale nie możemy uwolnić się od poczucia, że to my wiemy lepiej. Kultura jest
matrycą która pozwala nam zaspokajać swoje potrzeby w ramach narzuconych przez
siebie interpretacji. To ona preparuje dla nas potrzeby wtórne, za którymi
uganiamy się jak jaskiniowcy – symbole statusu, sukcesu i spełnienia. Ludzki
mózg może dowolnie zapełnić tę lukę doświadczeniem. Plastyczność naszych mózgów
umożliwia nam funkcjonowanie w różnych kulturach i środowiskach. To że
potrafimy przyswajać różne wersje rzeczywistości kulturowej jest naszym
największym potencjałem. Niestety w ciągu naszego życia potencjał ten się
wyczerpuje.
Młody umysł bywa bystrzejszy od „doświadczonego” – nie jest
tak uwikłany w różne schematy myślenia. W praktyce sprowadza się to do tego, że
nie bierze pod uwagę różnych alternatyw które kiedyś rozważał, powracając
nawykowo do recept, patentów i rozwiązań oferowanych mu przez kulturę. Wbrew
intuicji obrastanie w wiedzę nie wiąże się ze stałym przyrostem naszego drzewa
neuronalnego. Paradoksalnie w procesie swojego rozwoju jest ono przycinane tak,
żeby wyrzucać z niego to co zbędne (bo nieużywane). Nadmiar informacji
spowalnia bowiem proces decyzyjny. W okresie dzieciństwa – kluczowym dla
rozwoju naszego mózgu – nasz mózg zapisuje wszystkie informacje nie poddając
ich selekcji. Dłuższe funkcjonowanie w tym trybie jest jednak niemożliwe – z
chaosu wyłania się struktura, która z biegiem czasu coraz bardziej tężeje. Choć
istotą nabywania życiowego doświadczenia jest tworzenie nowych połączeń
neuronowych mózg dorosłego człowieka ma mniej takich połączeń niż mózg
dziecka!!!
Dzięki takiemu przystosowaniu z biegiem czasu stajemy się
jednak coraz mniej elastyczni. A zatem wiedząc coraz więcej ograniczamy swoje
horyzonty. Jesteśmy coraz mniej otwarci na „nowe spojrzenie” – rewizje swoich
poglądów, wartości, filozofii życiowej. Mądrość gówniarzy i starych wyjadaczy
pozostaje więc w nieustannej dialektycznej walce. Bo doświadczanie jest
fundamentem kultury, ale też betonowym totemem. Choć bywa przydatną podporą,
może też ograniczać. Bezustanne „stawanie się” cywilizacji wymusza jednak
nadążania za nią. Poza tym zawsze warto czegoś poszukiwać – uważam to za istotę
życia. To wszystko wymaga podtrzymywania „młodości umysłu” – dziecko, młokos,
buntownik jest najbardziej zachwycone tajemnicą życia. Wydaje mi się, że
kluczem do radości jest ciągłe doświadczenie czegoś nowego i zaskakującego.
Cała machina konsumpcyjna kręci się więc wokół coraz nowych „wymysłów”.
Narzędzie ekstazy mamy tymczasem we własnych czaszkach.
Wyzwolenie umysłu to prawdziwa esencja bytu tęskniącego za
młodzieńczą ekscytacją, kiedy to co chwila przydarzały nam się rzeczy szalenie
ważne. Bo kiedy pożera nas rutyna, powtarzalność, nuda, nie cieszymy się czasem
tylko usiłujemy go zabić. Każdy z nas ma swoją drogę – swoją pasję – ale nasze
mózgi działają w podobny sposób. To znaczy mają skłonność do wypalania się
kiedy je zbytnio eksploatujemy. W obliczu nadciągającej katastrofy czyli śmierci
nasz mózg ciągle robi porządki. Ciągle pozbywa się nadmiaru połączeń.
Neurolodzy nazywają to strzyżeniem synaptycznym. Sztuka polega na tym, żeby
monitorować własne nawyki – to w nich zwykle czają się demony. Różne złe emocje
– pragnienie zemsty, rewanżu, społecznego triumfu – mogą zaburzać radość z
przetwarzania rzeczywistości, ograniczając nas do wewnętrznego jadu. Nasz
wewnętrzny ogrodnik wciąż strzyże synapsy. Dlatego wciąż od nowa musimy
zastanawiać się co jest dla nas ważne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz