Wielki Piątek to jeden z najważniejszych dni w
chrześcijańskim kalendarzu. Tego dnia upamiętniamy śmierć twórcy
chrześcijaństwa – Jezusa z Nazaretu. Jego ciało rozpięte na krzyżu jest dziś
symbolem chrześcijaństwa, choć w kulturze śródziemnomorskiej krzyż oznaczał
wcześniej ostateczną hańbę. Jezus był cwelem swoich czasów. Jego uczniom udało
się jednak przewartościować poniżenie i uwznioślić egzekucję do rangi
mistycznej ofiary. Odtąd tragiczne wydarzenia były kosmiczną koniecznością,
umożliwiającą zawarcie ludziom nowego przymierza z siłą wyższą. Choć teoria ta
jest fundamentem naszej kultury nie mamy powodu, żeby traktować ją inaczej niż
każdy mit religijny.
Sadomasochistyczna koncepcja świętego męczeństwa jest szczególnie odporna na obnażanie jej absurdu. Cierpienie mesjasza wzbudza
bowiem tak wielką litość, że kwestionowanie znaczenia tej męki jest wręcz
niemożliwe. Stajemy się moralnymi dłużnikami ukrzyżowanego odkupiciela. I jemu
podobnych. Za Jezusem idzie wszak cały zastęp mniej lub bardziej legendarnych
cierpiętników. Tylko zmasakrowanie Jezusa gwarantuje jednak odpuszczenie grzechów
na które skazuje nas niedoskonałość. Zgodnie z doktryną religijną jesteśmy
współwinni tej śmierci bo jesteśmy grzeszni, choć to oczywisty absurd. Co
więcej na przestrzeni dziejów miliony ludzi poległo w porównywalnych boleściach
stając się jedynie anonimowym nawozem historii.
Nie mamy żadnych podstaw żeby wierzyć w coś takiego jak
zmartwychwstanie, choć można się upierać, że jest to kwestia tajemnicy i tak
dalej. Lecz jak dotąd nie mieliśmy do czynienia z żadnym naukowo potwierdzonym
przypadkiem odwrócenia procesu śmierci mózgowej. Możemy więc zakładać, że jest
to całkowicie nieprawdopodobne. Problem w tym, że wielu ludzi jest
przekonanych, że Jezus powstał z martwych. Ale większość mieszkańców Islandii
wierzy w istnienie elfów, więc wierzyć można w różne rzeczy. Społeczny dowód
słuszności nie jest żadnym dowodem. Dlatego wierzenia innych kultur, zwłaszcza
tych rozwijających się gdzieś w izolacji, wydają nam się tak prymitywne i
infantylne.
Historię ukrzyżowania można odczytywać w ramach pewnej
narracji artystycznej i wtedy dostrzegamy cały jej tragizm. Czy będziemy
odnosić się do niej z namaszczeniem czy pobłażaniem, jest to jedna z
najważniejszych opowieści naszej kultury. Choć dzięki Bogu Wielki Piątek
obchodzi się jeszcze u nas inaczej niż na Filipinach, w poszukiwaniu
atrakcyjniejszych form komunikacji kultura katolicka coraz śmielej sięga do
różnych środków artystycznych. Oznaką jej żywotności są więc celebrowane dziś
inscenizacje. Swego czasu naturalistyczny obraz drogi krzyżowej miała nam
pokazać „Pasja” Mela Gibsona, ale nawet tam nie obnażono torturowanego zbawcy.
Widocznie dyndający pod krzyżem jezusowy penis byłby bardziej przerażający niż
tryskające na wszystkie strony hektolitry krwi.
W kultowej rosyjskiej powieści „Mistrz i Małgorzata” sądzący
Jezusa Piłat wdaje się z nim w dyskusję na temat natury ludzkiej. Jezus
twierdzi bowiem, że nie ma ludzi złych – są tylko ludzie nieszczęśliwi. Piłat
uważa taki punkt widzenia za naiwny, lecz na swój sposób próbuje ocalić Jezusa,
w którym widzi tylko nieszkodliwego frajera. Nie wie tylko tego, że
paradoksalnie potwierdza tym samym teorię o przyrodzonej ludzkiej dobroci.
Ostatecznie Piłat ugina się pod presją i „umywa ręce” co ukazuje jego słabość,
ale być może to z niej wynika całe zło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz