Srogi Allach to nasz starotestamentowy Jahwe. I nie chodzi
mi tu o inspiracje Mahometa. Chodzi mi o tożsamość religijną której nie możemy
zrozumieć. Widzimy swojego Boga przez pryzmat nauczania Jezusa, ale
starotestamentowy Bóg nie był tak tolerancyjny jak ten wielki filozof. Tezy
Jezusa wydawały się Żydom wręcz herezjami, a Paweł interpretując je w duchu
hellenistycznym oddzielił chrześcijaństwo od tradycyjnego judaizmu. Do
szerzenia religii uniwersalnej miała go obligować rewolucyjna idea – miłość.
Jej poetycki obraz, wyrażony w pawłowym „Hymnie o miłości”, do dziś uznawany
jest za jeden z największych klejnotów literatury.
– Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym
nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał
dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i
wszelką możliwą wiarę, tak iż góry bym przenosił, a miłości bym nie miał,
byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę majętność moją całą, a ciało
wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał – pisał
Paweł. Zdaniem Pawła to dopiero miłość nadaje sens wszystkim innym wartościom.
Dla starotestamentowego Boga ważniejsze od miłości było
posłuszeństwo. Dlatego wygnał ludzi z raju, kazał Abrahamowi zabić swego ukochanego
syna, a Hioba poddał okrutnym testom. Tam gdzie wymaga się bezwzględnej
uległości nie ma jednak miłości. Miłość jest afirmacją cudzej osobowości, z
wszelkimi przejawami jej indywidualizmu, autonomii i niezależności. Pragnienie
kontrolowania innych jest co najwyżej miłością własną, służy bowiem interesom
własnym. Zmuszanie ludzi do przyjmowania „właściwych” poglądów i postaw nigdy
nie jest przejawem miłości. Miłość jest liberalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz