Ludziom nie dogodzisz. Nie pracuj wcale, a uznają Cię za
wałkonia. Podejmij niskoprestiżowe zajęcie, a uznają za nieudacznika. Czytaj
książki, a będziesz grzecznym nudziarzem. Ale tylko weź LSD, a zostaniesz
degeneratem. Nie przechwalaj się erotycznymi podbojami to powiedzą, że kiepsko
z Twoim popędem. Wyznaj swoje potrzeby, a będą gadać, że jesteś zboczony.
Człowiek robi co może, lecz najwidoczniej może mało. Bez przerwy oceniany jest
pod kątem swojego statusu, eksploatacji własnego bytu i męskości (lub kobiecości).
Pozostaje nam więc albo imponować innym, albo być tacy sami jak oni. A więc
albo mieć fajne zabawki, albo bawić się w te same gry.
Bo ludzie lubią przebywać między podobnymi sobie. Tak
bardzo, że kiedy przebywają między niepodobnymi, starają się do nich upodobnić.
Z kolei grupa usiłuje wyeliminować ze swojego kręgu jednostki do niej
niedopasowane. Dlatego zazwyczaj wiążemy się towarzysko z osobami
podzielającymi nasze wartości, poglądy i pasje. Ewentualnie z takimi którzy nam
imponują tak bardzo, że gotowi jesteśmy się do nich dopasować. Niemal
automatycznie czerpiemy wtedy poczucie wyższości z wybranej cechy. Z tej
perspektywy postrzegać można innych jako hołotę lub snobów, błaznów lub
sztywniaków, kryminalistów lub konfidentów.
Jeden z największych tuzów współczesnej fizyki, Stephen
Hawking, pytany o swój iloraz inteligencji odpowiada, że ma pojęcia jaki jest,
a ludzie którzy przywiązują do tego wagę są zakompleksieni. Myślę, że podobnie
jest z innymi wskaźnikami naszej „zajebistości”. Rozmiar portfela, bicepsa czy
członka przedłużanego zabawkami na kółkach i sprzętem elektronicznym, istotny
jest o tyle, o ile pomaga nam w osiąganiu życiowej satysfakcji. Z powodu
zawansowanej niepełnosprawności Hawking porozumiewa się ze światem tylko dzięki
nowym technologiom. Gdyby jednak nie jego dorobek naukowy większość z nas
postrzegałaby go jedynie jako godnego litości.
Przypadek niepełnosprawnego naukowca jest bardzo krzepiący,
lecz choć tak niezwykły, umieszczamy go gdzieś na skrzyżowaniu osi ciała i umysłu,
które postrzegamy jako niezależne od siebie, pomimo fizycznej natury mózgu.
Poza tym niepełnosprawność Hawkinga nie była wrodzona, ale dopadła go już po
skończeniu studiów. Jakkolwiek to oksymoron, i to niezbyt pochlebny, medycyna
opisuje także przypadki „genialnych idiotów”, kiedy ludzie dotknięci
upośledzeniem intelektualnym wykazywali niezwykłe uzdolnienia, na przykład
artystyczne czy matematyczne. Dotychczas zdiagnozowano około stu przypadków tak
zwanego zespołu sawanta, w którym osoba niepełnosprawna umysłowo jest
jednocześnie wybitnie uzdolniona.
Zmierzam do tego, że oceniając innych powierzchownie często
możemy nie zauważać drzemiących w nich zdolności i wewnętrznego bogactwa. A co
więcej śmiem twierdzić, że oprócz „genialnych idiotów” spotykamy też „debilnych
inteligentów”, czyli ludzi którzy znając się na czymś bardzo dobrze, potrafią
jednocześnie wykazywać się zaskakującą głupotą. Oczywiście nie można od nikogo
wymagać żeby wiedział wszystko, a tym bardziej żeby był inteligentniejszy niż może
być. „Debilna inteligencja” może jednak tworzyć niebezpieczne kombinacje,
choćby kiedy uzdolniony mówca i manipulator tworzy jakąś społeczną iluzję, nie
zdając sobie sprawy z konsekwencji rozpościeranej wizji.
Pomimo niespotykanego nigdy wcześniej dobrobytu cywilizacja
euroatlantycka zwraca się ku podejrzanemu populizmowi i pozostaje tylko mieć
nadzieję, że więcej w tej krzykliwej retoryce jest cynizmu niż prawdziwej
ideologii. Komercyjny rynek bardziej niż „lewacka propaganda” zniszczył
tradycyjne, rodzinne wartości, kreując kulturę konsumpcji i sukcesu, w której
nie dościgając telewizyjnych wzorców wstydzić się musimy samych siebie.
Niestety ten problem już na stałe wpisany jest w ramy cywilizacji
informacyjnej. Przekaz kuszący nas wyreżyserowanymi mirażami zmuszać nas będzie
do coraz boleśniejszych porównań, wobec czego coraz trudniej będzie nam
dogodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz