Nowocześni ludzie lubią wszystko sprowadzać do cyferek i
potem porównywać. Postanowili więc mierzyć sobie inteligencję, żeby było jasne
kto jest głupszy, a kto mądrzejszy. Na użytek tych pomiarów wymyślono testy
wyrażające wyniki w tak zwanym ilorazie inteligencji (IQ). W założeniu testy
mają być tak konstruowane, żeby dopasować iloraz do statystycznych rezultatów.
To znaczy IQ na poziomie 100 punktów ma odpowiadać średniej w całym
społeczeństwie w tym samym przedziale wiekowym. Nasz poziom intelektualny może
się jednak zmieniać, na skutek rozwoju lub regresu. Choć tak opracowane testy
mogą ilustrować zdolności umysłowe, IQ jest względną, a nie absolutną miarą
naszej inteligencji.
Testy muszą ulegać bezustannej aktualizacji. Wiąże się to z
tak zwanym efektem Flynna – ciągłym „wzrostem” ilorazu inteligencji przy
zastosowaniu tych samych norm. Choć nie zwiększa się nasz poziom wiedzy
ogólnej, a korzystanie z kalkulatorów obniża umiejętności matematyczne, wzrost
wyników następuje w obszarach myślenia abstrakcyjnego. Jeśli więc pomiary
inteligencji wymagają coraz to nowych standardów, oznacza to, iż nasze umysły
ciągle się zmieniają. Postęp cywilizacyjny przystosowuje nasze mózgi do nowych
wyzwań. Innymi słowy nie znaczy to, że jesteśmy coraz mądrzejsi. Współczesna
edukacja jest wręcz nastawiona na rozwiązywanie różnych testów i uzyskiwanie
standaryzowanych ocen.
Jak dziś już wiadomo zdolności poznawczo-analityczne nijak
się niestety mają do tego co zwykliśmy rozumieć pod pojęciem życiowego sukcesu.
Po pierwsze zasadniczo nie dochodzi w ich obrębie do transferu wiedzy, a zatem
każdej rzeczy musimy uczyć się od nowa. Po drugie większe znaczenie dla
powodzenia naszych przedsięwzięć ma inteligencja emocjonalna, umożliwiająca
werbowanie do nich innych ludzi i pełne wykorzystanie własnego potencjału.
Składają się na nią kompetencje psychologiczne (samoświadomość, samoocena,
samokontrola), społeczne (empatia, asertywność, perswazja, przywództwo,
współpraca) i prakseologiczne (motywacja, adaptacja, sumienność). Jak mówił Heraklit
z Efezu, nie wystarczy dużo wiedzieć, żeby być mądrym.
W związku z rosnącą świadomością znaczenia procesów
emocjonalnych dla wszelkich projektów (w tym zawodowych i finansowych), nasila
się potrzeba korzystania z doradztwa w tym zakresie, czy to poprzez
specjalistyczne szkolenia, czy fachową literaturę. Doprowadziło to do
wykształcenia się na marginesie „twardej” psychologii paranauki zwanej
coachingiem, która w mniej lub bardziej racjonalny sposób umożliwiać ma
zwiększanie efektywności w coraz bardziej konkurencyjnym społeczeństwie.
Znakiem naszych czasów jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jak obudzić w
sobie kapitalistyczną bestię. Stwarza to oczywiście pole dla różnego rodzaju
szarlatanerii, podobnie jak swego czasu amerykański kompleks Freuda.
Problem z rozwojem osobistym polega na tym, że w
dzisiejszych czasach coachem może ogłosić się każdy. Najlepszą rekomendacją
jest zaś to komu doradzał. Mędrzec wynajmowany przez grube ryby z wielkimi
portfelami szybko staje się „guru”, z którego energii inni chcą czerpać moc i
determinację. Trochę to przypomina doradztwo finansowe – to również
sprzedawanie wiedzy tajemnej zamiast jej stosowania. Tyle że pewne eksperymenty
pokazały, że inwestycje wskazywane przez doradców finansowych mogą być mniej trafne
niż te losowo typowane przez szympansa. Niestety jako pozbawiony
charyzmatycznej wymowy i wiary w ten bełkot, nieudolnie pozorujący swój sukces
i entuzjazm dla lukratywnych wizji, mam nikłe szanse stać się duchowym
autorytetem. Ale jeśli mogę Ci coś doradzić, to po prostu się wyluzuj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz