Boże, chroń mnie od przyjaciół, a z wrogami sam sobie
poradzę. Sam jestem swoim najlepszym przyjacielem, bo wiem czego chcę i co jest
mi potrzebne. A inni ludzie chcą innych rzeczy. Poza tym każdy mówi w kółko o
tym samym. Jeden o samochodzie, drugi o pracy, a trzeci powtarza jakieś plotki.
Istnieje też ryzyko spotkania rozpolitykowanego staruszka, sportowego grubasa
czy pijanego filozofa. Dużo osób zajmuje się biznesem, podbojami erotycznymi i
zorganizowaną działalnością przestępczą. Nawet na wioskach. Każdy człowiek
uprawia jakąś farsę. Ubiera jakąś maskę. Chce być kimś. Po to by czynić pozory,
a nie żeby bawić się swoim błazeństwem. Lepiej więc uważać. No i samego siebie
nie można zdradzić. A jeśli to się zdarzy to można mieć pretensje tylko do
siebie.
Problemem jest tu niestety instynkt społeczny. Otrzymałem go w
kodzie genetycznym. Czyli nawet nie musiałem go wyssać z mlekiem matki. Ileż by
znikło komplikacji z naszego życia, gdybyśmy nie odgrywali przed swoimi
bliźnimi ciągłego przedstawienia. Gdybyśmy nie stroili min w przybieranych z
premedytacją pozach. Ta relacja pomiędzy tym co wewnątrz, a tym co na
zewnątrz, to nasz kanał komunikacji z odrębnymi jestestwami. Mogą one znajdować
się w innym stanie emocjonalnym, intelektualnym, finansowym i zdrowotnym od nas
samych. A co najważniejsze mogą mieć inne poglądy i spojrzenie na
rzeczywistość. Niekiedy mogą należeć do innego kręgu kulturowego i to nie tylko
w sensie narodowym czy religijnym. Rewolucja informatyczna sprzyja
różnorodności postaw. Tworzeniu się internacjonalnych plemion, np. fanów rocka,
masonerii czy ekologów, o cyklistach i wegetarianach nie wspominając.
Pan Waszczykowski to bardzo spokojny człowiek. Radek
Sikorski mówił, że problem Polski jest płytka duma czyli murzyńskość. Natomiast
zdaniem Witolda najgorsze jest międzynarodowe i krajowe lewactwo. Jeden i drugi
myśli, że Polska tak naprawdę nie ma przyjaciół. A przysłowie mówi, że w ogóle
ma nie przyjaźni w polityce. – Dajcie Polakom rządzić, to sami się wykończą –
mawiał z kolei Otto von Bismarck. Pewien szef dyplomacji chciał budować sojusze
przymilając się, a inny zgrywając twardziela. Jeśli mogę wyrazić własne skromne
zdanie, sekret dyplomatycznej gry pozorów tkwi pewnie w odpowiednim
zbilansowaniu obydwu tych taktyk. Zresztą tak jak w życiu. Podobnie jak Polska
też nie mam za sobą siły gospodarczej. Sęk w tym, że blefować trzeba tak, żeby
ktoś w to uwierzył. W przeciwnym razie człowiek robi z siebie idiotę. Dlatego
tylu jest wokół durniów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz