Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 23 lipca 2015

MOJA WALKA KLAS

Kiedyś mówiono, że dżentelmen nie rozmawia o pieniądzach, on po prostu je ma. Było tak, ponieważ bycie dżentelmenem wiązało się kiedyś z arystokratycznym statusem. Arystokrata dysponował gotówką, dlatego mógł się pasjonować fanaberiami takimi jak mecenat sztuki, palenie opium, jazda konna czy polowania na kaczki. Zabieganie o grosz charakteryzowało natomiast warstwy niższe, kupców czy burżuazję. Kogoś, dla kogo posiadanie gotówki było czymś naturalnym, niezbyt ona podniecała. Natomiast człowiek który sam dorobił się szmalu z rozkoszą podkreślał swoją pozycję finansową, dlatego w oczach arystokracji był zwykłym chamem. Tak jak syty nie zrozumie głodnego, tak dżentelmen chama. W ten sposób kultura podzieliła się na tak zwaną kulturę wysoką i niską. Karol Marks w jednym na pewno miał rację – byt określa świadomość.

Mogę kłamać, że pieniądze nie mają dla mnie żadnego znaczenia, ale wszyscy tak mówią. Lubię wydawać pieniądze o wiele bardziej niż je zarabiać. Nawet nie dlatego, żeby pokazywać na co mnie stać (nie łudźmy się, na niezbyt wiele), ale dlatego że zapewnia mi to błogi spokój. Kiedy wiem, że mam kasę, mogę spać spokojnie. Kiedy jej nie mam muszę się o nią martwić. I tak to idzie. Lubię wychodzić z pełnym koszykiem z supermarketu, swobodnie wybierać tytuły w saloniku prasowym, zjeść sobie czasem jakiś kebab albo hamburgera. A jak mam w portfelu pustki to zaczynam myśleć o forsie. Spora grupa ludzi traktuje jednak pieniądze w kategoriach fetyszu, podobnie jak nabywane za nie przedmioty. Myślę, że to jeden z powodów tego, iż nie jestem bogaty. Drugi jest taki że nie mam głowy do interesów, ani fachu w rękach, a trzeci że zarobkowe zajęcia są z reguły śmiertelnie nudne.
 






Czasami usiłuję przekonać sam siebie, że powinienem zgłębić jakąś dziedzinę, która mogłaby przynosić mi wymierne profity. Ale gdy próbuję się do tego zabrać z reguły czuję dyskomfort – usiłuję wzbudzić w sobie zainteresowanie czymś mnie nużącym, skupiam się z mozołem, brak mi zapału i motywacji. I kończy się tak jak zwykle, stwierdzeniem że to nie dla mnie. Staram się tylko odpracować swoją pańszczyznę i w zasadzie wyłączam się. Budzę się dopiero, kiedy jest już po wszystkim. Problem w tym, że aby zarabiać trzeba robić coś czego inni potrzebują. Nikogo nie obchodzi, czy czerpiesz że swojej pracy satysfakcję. Kiedy robisz coś potrzebnego, ktoś jest gotowy za to zapłacić. Kiedy nikt nie potrzebuje tego co robisz nie zarobisz na tym ani grosza. I tak to w uproszczeniu wygląda. Tylko arystokracja mogła robić niepotrzebne rzeczy, bo jej przywilejem było korzystanie z nadmiaru czasu i majątku. Dlatego mogła nadawać ton swoimi zainteresowaniami, a snobistycznym dorobkiewiczom pozostawało tylko ją naśladować. Dzisiaj system społeczny jest sprawiedliwszy i nie ma już tych znudzonych błaznów, a kult biznesu rozumianego jako sposób rozwoju osobistego dystansuje nas od spraw niepotrzebnych, czyli niedochodowych.


Lecz to że ktoś czegoś nie potrzebuje, nie oznacza że nie potrzebujesz tego Ty. Dlatego z czystym sumieniem mogę robić rzeczy niepotrzebne. Bo kiedy czegoś potrzebuję, jakiegoś towaru lub usługi, to za płacę, czyli ja też jestem komuś potrzebny. I nawet na moim niezbyt wygórowanym poziomie taka egzystencja ma ekonomiczny sens. Nie generuję społecznych kosztów takich jak osoby resocjalizowane, nie kradnę, nie pobieram opłat za usługi sakralne czy seksualne, nie sprzedaję dopalaczy, nie zatrudniam ludzi na umowach śmieciowych, nie wyprowadzam kapitału do rajów podatkowych. Rzeczywistość jest pełna niuansów. Nie ma co się na nią obrażać, ale nie ma też co się zbytnio stresować. To czy jestem komuś ekonomicznie potrzebny czy nie, to na dobrą sprawę kwestia wtórna wobec moich własnych potrzeb ekonomicznych. Wszystko sprowadza się do tego jak mocno jestem się w stanie zaangażować, żeby spełniać swoje potrzeby ekonomiczne. Nikt nie ma mi prawa odbierać przyjemności z tego, iż jestem tym kim chcę. Zabraniam.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz