Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 lipca 2015

LAS VEGAS DOPALATOR

- San Francisco w połowie lat sześćdziesiątych, wyjątkowy czas i wyjątkowe miejsce. Ale żaden opis, mieszanka słów, muzyki czy wspomnień nie oddadzą odczucia, że byłeś tam i żyłeś w tym zakątku świata w tym czasie, cokolwiek to znaczyło. Obłęd panował wszędzie i o każdej porze, wszędzie mogłeś wskrzeszać iskry, mieliśmy kosmiczne poczucie sensu naszych działań, czuliśmy że wygrywamy. I to dawało nam siłę – poczucie nieuchronnego zwycięstwa nad siłami zła. Nie w sensie militarnym, tego nie chcieliśmy, Triumfowała nasza energia, mieliśmy wiatr w żaglach, jechaliśmy na grzebieniu pięknej wysokiej fali. A teraz, ledwie pięć lat później, można ze stromego wzgórza w Las Vegas spojrzeć na zachód i przy dobrym wzroku dostrzec linię wodną, miejsce gdzie fala się cofa – pisał  Hunter Thompson w swojej kultowej powieści „Lęk i odraza w Las Vegas” o rewolucji hipisowskiej. Widzimy w tym nostalgię, ale też bezkompromisową diagnozę – utopia okazała się mrzonką.

KRÓLOWA DOPALACZY
Hunter Thomson inspirował się w tej powieści swoimi prawdziwymi przeżyciami. Jako dziennikarz udał się swego czasu do Las Vegas w celu napisania relacji z zawodów motocyklowych. Zabrał ze sobą swojego prawnika i walizkę pełną wszelakich narkotyków, po czym zajął się demolowaniem pokoi wynajmowanych pod fałszywym nazwiskiem i opuszczaniem hoteli bez płacenia rachunków. Tak wyglądała jego „walka z kapitalizmem”. Książka uczyniła go w pewnych kręgach nieśmiertelnym, choć pisał i rzeczy bardziej trzymające się kupy. Debiutował słynnym reportażem o gangu motocyklowym Hells Angels, do którego udało mu się przeniknąć. Po publikacji dostał od niedawnych koleżków solidne lanie, ale przeżył. Parał się też felietonistyką i z pasją komentował życie polityczne w Stanach Zjednoczonych. Jego analizy pojawiały się w najbardziej prestiżowych tytułach amerykańskich. Ostatecznie pogrążył się w alkoholizmie i strzelił sobie w łeb. Jego narkomańska legenda jednak przetrwała. Twarz Johnnego Deppa, występującego w słynnej ekranizacji jego książki „Las Vegas Parano”, stała się ikoną pop. Wizerunek ten wykorzystywano na szeroką skalę przy promocji pierwszej fali biznesu dopalaczowego w Polsce. Pojawiał się on na opakowaniach towaru, stronach internetowych, w wystroju sklepu. Podobnie jak w jego powieści widzimy dziś jednak wyraźnie jak „fala się cofa”. Zalewa nas syfem.

Rewolucja dopalaczowa, tak jak rewolucja hipisowska, pożera własne dzieci. Nikt już nie kontroluje tego co pojawia się na rynku. A są to rzeczy groźniejsze od amfetaminy, heroiny i kokainy razem wziętych. Nawet osławiony mefedron, niegdyś hit zachwycający nawet starych narkomanów, a dziś zepchnięty do podziemia „wynalazek”, to stosunkowo bezpieczny środek, w porównaniu z tym co serwują ludziom laboratoria po kolejnych delegalizacjach. Dzięki internetowi udało się producentom zbudować ogromną grupę docelową wymieniającą się informacjami o produktach, czyli stworzyć rynek który już nie zniknie. W reklamy dopalaczy angażuje się nawet celebrytów, np. modelka Ewa Lubert reklamowała w internecie „Mocarza”. Skomercjalizowany rynek dopalaczy narodził się jednak z idei ratowania ludzi od narkotyków i to jest wielki paradoks. Pierwszy popularny dopalacz, BZP, był wielokrotnie słabszy od amfetaminy i w zasadzie niezbyt groźny. Jak wyglądały początki tej zabawy możemy się dowiedzieć z filmu dokumentalnego „Dopalacze” nakręconego przez raczej poważane wydawnictwo „National Geographic”. W każdym bądź razie dziś to już tylko komercja. Tak jak twarz Johnnego Deppa w okularach i kapeluszu, która nie mówi nam już nic o ideałach, tylko śmieszy brawurowymi wybrykami. Na śmierć.               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz