"Nowy" plan pokojowy Donalda Trumpa to znowu oddanie ukraińskich terytoriów za dosyć wątpliwe zapewnienie, że rosyjskie apetyty zostaną w ten sposób na wieki zaspokojone. Czyli gościu lawiruje, kluczy, grozi palcem, a w końcu powraca znowu do tej samej śpiewki. Nigdy mu nie wierzyłem, ale momentami przynajmniej miałem nadzieję, że rzeczywiście zaostrzy kurs. Wielki amerykański "twardziel" ma niestety słabość do swojego krwawego kumpla z Kremla.
Miażdżące sankcje które wieszczyła podniecona "patriotyczna" gawiedź opłacanych pismaków i hobbystów z sieci to kolejny kapiszon puszczony w przestrzeń medialną. Trump ma zresztą to do siebie, że mówi to co mu ślina na język przyniesie, a wyznawcy zawsze doszukują się w tym głębszego sensu. Niebawem dwóch pajaców ma spotkać się na Alasce. Już sama lokalizacja wydaje się mocno niefortunna, a rzekome ustępstwa ze strony Rosji będą w zasadzie symboliczne.
Rosja po prostu "zrezygnuje" z części swoich bandyckich roszczeń, będą to jednak jakieś skrawki obwodów których nie udało się jej jeszcze w pełni zająć. Czyli zrezygnuje z tego do czego i tak nie ma żadnego prawa, ani czego nawet nie udało się jej militarnie zdobyć. Trump zaś - dążąc do jak najszybszego odfajkowania sprawy - będzie kupczył cudzą ziemią. Narzędziem nacisku na Ukrainę pozostanie groźba odcięcia amerykańskiej pomocy.
A jak wiadomo amerykańska pomoc jest dla niej kluczowa. Pomimo twardej retoryki władz w Kijowie ich postawa może niestety zmięknąć... Ukraina ma poważne problemy, lecz Rosja także. Z jakichś tajemniczych powodów Zachód boi się zadać ostateczne ciosy. Może to faktycznie lęk przed eskalacją, a może obawa przed popsuciem interesów kilku bogatych dupków? Jest też kwestia chińska i izraelska, które wydają się dla Stanów Zjednoczonych priorytetowe. Pytanie tylko czy nie jest to część tej samej rozgrywki.
Bo przecież działania Rosji wydają się skoordynowane z Chinami. Z tajnych dokumentów ujawnionych przez grupę hakerską Black Moon wynika, że Rosja jest gotowa pomóc Chinom w ewentualnej inwazji na Tajwan. Wielu analityków powątpiewa jednak w scenariusz chińskiej agresji, gdyż na Pacyfiku roi się od baz amerykańskich, a konflikt mógłby doprowadzić do zniszczenia technologicznej struktury na której najbardziej zależy Chińczykom. Chodzi o produkcję najważniejszych w XXI wieku układów scalonych.
Bardziej realistyczny wydaje się pomysł blokady morskiej Tajwanu, co nie pociągając za sobą kinetycznych zniszczeń wywierałoby dotkliwą i przemożną presję na wyspiarzy. Oczywiście wiązałoby się to z ryzykiem zaognienia sytuacji, a nawet wybuchem III wojny światowej. Chiny wydają się jednak zdeterminowane żeby z czasem przejąć wyspę, choć póki co nie wykonują żadnych nerwowych ruchów. Rosyjski rewizjonizm okazał się za to świetnym narzędziem do namieszania za Zachodzie.
Chiny udzieliły wojującej Rosji dużego wsparcia materiałowego w zakresie mikroelektroniki, nitrocelulozy czy produkcji silników, a także kupują sporo rosyjskiej ropy. Także Iran wspomagał Rosję, dopóki sam nie dostał ostatnio po dupie. Bliskowschodnia awantura to fragment geopolitycznych puzzli, który absorbuje uwagę coraz bardziej wątpliwego światowego hegemona. Przy okazji tragedia Palestyńczyków pokazuje Globalnemu Południu jakie to skurwysyny i hipokryci z tych liberalnych zachodnich obrońców praw człowieka.
Przekonani o wyjątkowości Europy - kolebki zachodniej cywilizacji - możemy być zdziwieni, że chipy i biblijne historie są za Atlantykiem ważniejsze od europejskiej tradycji niesienia dzikiemu światu kaganka jakże wysublimowanej kultury. Historyczna renta powoli jednak traci na znaczeniu, a kulturowe sentymenty ustępują miejsca brutalnym interesom i technologicznym wyścigom. Żółci tajwańscy inżynierowie są Amerykanom bardziej potrzebni od polskich monterów i ukraińskich żołnierzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz