Z broszurek poświęconych narkomanii - których treści prawdopodobnie kopiowano z jakichś zagranicznych i dosyć przestarzałych źródeł - dowiedzieć się było można, że nawet jednorazowe zażycie LSD, grzybów czy meskaliny spowodować może chorobę psychiczną. Zdaniem wojowników antynarkotykowej krucjaty substancja taka mogła się "zawiesić" czyli już na trwałe zmienić percepcję w straszliwą halucynację.
Mówiło się też o tak zwanych flashbackach, czyli powracających doświadczeniach psychotycznych o nieznanej patogenezie, będących dalekosiężnym następstwem tripów. Dzisiaj wiadomo, że takie opowieści można między bajki włożyć. Krążyła nawet legenda miejska o małżeństwie, które miało usmażyć w piekarniku własne niemowlę myląc je z kurczakiem. Ponadto uczucie dezorientacji towarzyszące psychodelicznym inicjacjom podsycało wiarę, że kwas rzeczywiście miesza w głowie.
Lepiej było sobie walnąć kreskę, bo to "pomaga w nauce". Poza tym można długo po tym gadać o ile znajdzie się słuchacza, a w ostateczności grać w maszyny albo trzepać kapucyna. Amfetamina ma też większy potencjał uzależniający, więc dilerom bardziej opłaca się nią handlować. Zmiany kulturowe przyniosły klubowe "piguły" czyli tabletki zawierające MDMA albo jego mniej lub bardziej udane zamienniki, a niekiedy mieszanki różnych substancji w połączeniu z tańcem i alkoholem groźne dla zdrowia.
Po roku 2000 LSD zaczęło więc odchodzić do lamusa. Tu i ówdzie pojawiało się jako ciekawostka, lecz nie było już składnikiem głównego menu polskiego patoblokersa. Niektórzy wspominali je z sentymentem, inni - na ogół nudziarze fascynujący się kontrkulturą lat sześćdziesiątych czy artystycznymi wizjami w stylu Witkacego - zastanawiali się gdzie to można kupić. Najbardziej zdeterminowani hodowali grzyby i kaktusy. Tak czy siak psychodela zeszła z ulic na kanapowy margines.
Paradoksalnie psychodeliki powróciły razem z dopalaczami. Sprzedawcy tak zwanych "odczynników chemicznych" wpuścili je znowu do masowego obrotu, obok paskudztw takich jak mefedron czy inne gówniane kryształy. Być może niektórym ćpunom przestawiło to coś na lepsze w głowie, a z pewnością zgrało się w czasie z tak zwanym "renesansem psychodelicznym" czyli pogłębiającymi się interdyscyplinarnymi badaniami nad terapeutycznym potencjałem psychodelików.
Wykazano ich pozytywne odziaływanie na reorganizację schematów komunikacyjnych mózgu, produkcję białek odpowiedzialnych za neuroplastyczność, stymulację neurogenezy, neutralizację wolnych rodników tlenowych w hipokampie, usprawnienie procesów metabolicznych... Badań naukowych na ten temat jest już tyle, że nie sposób ich zakwestionować. Ostatnio okazało się nawet, że psylobicyna nie tylko leczy mózg, lecz wręcz przedłuża życie spowalniając procesy starzenia się komórek!
Co prawda naukowcy zawsze zastrzegają, że nie można bawić się tym samemu, tylko pod kontrolą lekarza, bo każdy mózg jest inny i nigdy nie wiadomo jak zareaguje. Nigdy na przykład nie wiadomo, czy ktoś kogo poczęstujesz alkoholem nie dokona morderstwa czy gwałtu, choć statystycznie jest to bardziej prawdopodobne niż po zażyciu psychodelików. To jednak tylko werbalna asekuracja, gdyż wielu z nich samemu po cichu wspomaga swój umysł, podobnie jak inżynierowie z Doliny Krzemowej, rekiny biznesu czy kreatywni artyści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz