Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 sierpnia 2025

TANIEC AZTEKÓW


 Po uszkodzeniu naczynia krwionośnego moglibyśmy wykrwawić się na śmierć gdyby nie krzepnięcie krwi. Dzięki odpowiedniej adaptacji ewolucyjnej czop utworzony z płytek krwi wstępnie zasklepia ranę. Następnie dochodzi do tak zwanej kaskady krzepnięcia czyli serii reakcji enzymatycznych w których uczestniczą białka osocza. W czasach prehistorycznych często bywaliśmy narażeni za zranienie, więc był to bardzo przydatny mechanizm.

Niestety w nowoczesnym świecie bezruchu i przesytu krzepliwość może doprowadzić do śmierci. W naszych żyłach gromadzi się sporo syfu. Cukier, sól, tłuszcze, nikotyna i smoła z papierosów powodują zaburzenia lipidowe - przekształcają się w blaszkę miażdżycową, która odkładając się na ściankach utrudnia przepływ życiodajnej krwi. Skutkiem może być udar mózgu lub zawał serca.

Kiedy blaszka miażdżycowa pęknie wydostają się z niej substancje sygnalizujące uszkodzenie. Aktywuje to krzepnięcie które może zablokować naczynie i krew nie dopłynie tam gdzie dopłynąć powinna. Jeśli nie dostarczy do komórek mózgowych tlenu to czekają cię problemy neurologiczne, poznawcze, a nawet psychiczne. Jeśli skrzep powstanie na drodze do mięśnia sercowego jego fragment obumrze, co w przyszłości obniży twoją sprawność fizyczną.

W skrajnych przypadkach możesz wyciągnąć kopyta. Koszmarem współczesnego kanapowca, piwosza, palacza i tłuściocha bywa więc raczej nadmierna krzepliwość krwi. Rozwiązaniem może być choćby stara dobra aspiryna - choć drażni układ pokarmowy. Ale kto by chciał przez całe życie łykać aspirynę? A poza tym jak tu żyć bez batoników, chipsów, browaru i telewizji? Ewolucja nie przewidziała supermarketów i wyświetlaczy stymulujących dopaminę.

Dlatego mechanizm który miał nas chronić tak często nas zabija. Rozwojowi miażdżycy sprzyja niedostosowanie do konsumpcyjnego stylu życia. Choć ewolucja wykształciła równowagę pomiędzy krzepnięciem krwi a jej krążeniem cywilizacyjna miażdżyca rozpierdala ten system. O tym jak ważne to są sprawy świadczą spekulacje niektórych ewolucjonistów - istnieją teorie jakoby to nowe warianty grup krwi wykształcone u homo sapiens zapewniły gatunkowi przetrwanie.


Układ krwionośny jest "rzeką życia" roznoszącą po organizmie tlen, składniki odżywcze i hormony, a także usuwającą produkty przemiany materii. To w nim pływają przeciwciała układu odpornościowego. Reguluje poziom płynów, elektrolitów i temperatury, a tym samym całą homeostazę. Ewolucja dostosowała więc budowę układów krwionośnych do specyficznych wymagań środowiskowych - zaobserwować można adaptacje do życia na wysokości lub w głębinach, do ekstremalnych temperatur czy niedostatku tlenu.

Dysponujemy układem krwionośnym zamkniętym, ponieważ pozwala to na najbardziej efektywny transport tlenu i składników odżywczych, lecz proste organizmy bezkręgowe cechuje układ otwarty w którym krew krąży w otwartych przestrzeniach ciała, kontaktując się bezpośrednio z tkankami. W różnych religiach krew symbolizowała ostateczną ofiarę, ale też świętą siłę witalną - w islamie i judaizmie zabronione jest spożywanie kaszanki czy czarniny. Aztekowie zaś karmili Słońce krwią zgładzonych jeńców.

W wielu kulturach praktykowano też obrzęd braterstwa krwi, polegający na symbolicznym jej zmieszaniu, choć praktyki takie mogą przenosić choroby zakaźne. W chrześcijaństwie krew symbolizuje męczeństwo Jezusa, świętych, krzyżowców i innych samobójców. W socjalizmie czerwony sztandar przypomina o wyzysku robotników przez kapitalistycznych krwiopijców. Mityczne stwory zwane wampirami odżywiają się tylko ludzką krwią. Podobnie jak komary, pijawki i pasożyty społeczne.

sobota, 16 sierpnia 2025

WOJNA KULTUROWA

 
Wczoraj Donald Trump rozwinął czerwony dywan przed człowiekiem, któremu należałoby wsadzić w dupę rozżarzony pręt, a jaja położyć na rozgrzanej patelni i zapytać jak się czuje. Tego jednak z przyczyn geopolitycznych prezydent Stanów Zjednoczonych zrobić nie mógł. Nie musiał jednak bić terroryście oklasków ani zabierać go na przejażdżkę swoją luksusową limuzyną.

Tym bardziej, że pomimo absurdalnej pompy rozmowy okazały się całkowicie bezproduktywne. Na dobrą sprawę mogli się wcale nie spotykać, ale okej - powiedzmy że Donald chciał spróbować, czego się nie robi dla pokoju et cetera. Warto byłoby nawet wysłać Putinowi rzeczniczkę Białego Domu na pożarcie, czy dać jakąś gospodarczą marchewkę. Ale coś za coś.

Tymczasem urządzono chujowi medialny show, potraktowano jak równorzędnego i wiarygodnego partnera, a na koniec wygłoszono kilka rytualnych frazesów. Moim zdaniem nie jest to droga do pokoju, tylko do legitymizacji tej awantury. Tradycyjnie Władek wybełkotał na koniec formułkę o konieczności eliminacji głównych przyczyn wojny, myśląc chyba o istnieniu suwerennej i demokratycznej Ukrainy.

Lecz głównym problemem jest syndrom upadłego imperium, które usiłuje się restaurować. Co prawda traci swoje wpływy w Azji Środkowej, lecz nawet taki mongolski kacap wie, że chińskich ambicji nie da się już zatrzymać. A Turcja w razie czego zestrzeli nawet rosyjski samolot. Europa natomiast będzie prosić o amerykańską pomoc, debatować, deklarować, kłócić się i koncentrować na kwestiach ideologicznych oraz konsumpcji.


Nawet dla polskich polityków kluczowe jest czy lizać dupę Niemcom czy Amerykanom, czy wspierać gejów czy kościół i kto podłączy do koryta więcej pijawek. Nie ma jednego pomysłu jak rozgrywać kwestię ukraińską, bo najważniejsze jest żeby zaszkodzić konkurencji politycznej. Wyłączając się na chwile z tych sporów - w których szczerze mówiąc mam średni interes, bo jestem tylko składnikiem wyborczej biomasy - mógłbym więc spróbować przyjąć dyplomatyczną perspektywę.

Swego czasu zaciekle krytykowano Angelę Merkel (czy innych zachodnioeuropejskich polityków), za jej kontakty z kremlowskim reżimem. Po wybuchu wojny do znudzenia przytaczano archiwalną wypowiedź Donalda Tuska o potrzebie dialogu za Rosją, taką jaka ona jest. Przypominano proroctwa Lecha Kaczyńskiego z Tbilisi. Wskazywano na powiązania gospodarcze Zachodu z Moskwą. Moralizowano o zachowawczej postawie eurokołchozu, wymachując szabelką za plecami Bidena.

Po elekcji Trumpa polska prawica dziwnie zmiękła... Nagle więcej niż pięknych słów, pada rzekomych argumentów o "racjonalności". Zgadzam się co do tego, że nie ma co przeć do wojny z Rosją, choć należy jej szkodzić na wszelkie możliwe sposoby. Problem w tym, że Trump nie wydaje mi się politykiem zbyt racjonalnym - jest raczej emocjonalny i skoncentrowany na sobie, a w dodatku autorytarny i przywiązany bardziej do interesów niż wartości.


Choć być może wartości te były w kulturze politycznej Zachodu tylko rodzajem zasłony, odgrywały jakąś rolę. Uważaliśmy choćby że w Europie nie można zabijać - w Czeczeni czy Syrii niech się dzieje co chce, ale tutaj żyją cywilizowani ludzie, którzy nawet wysyłają różnym dzikusom z Afryki paczki. Dobrobyt sprawiał że zainteresowaliśmy się ekologią, tolerancją, losem bezdomnych psów, zdrowym odżywianiem i tymi wszystkimi rzeczami które wydają się głodnemu uchodźcy objawem dekadencji.

Im dłużej cała sprawa trwa, tym bardziej uświadamiamy sobie, że nikt w Polsce, a tym bardziej we Włoszech, Hiszpanii czy Portugali, nie ma najmniejszej ochoty umierać za Ukrainę. Nie mamy już dłużej ochoty płacić za tę wojnę, a tym bardziej ochoty takiej nie mają Amerykanie, którzy żyją na zupełnie innym kontynencie. W tym sensie pewien geopolityczny populizm mógłby być nawet zrozumiały, lecz nawet połowiczne zwycięstwo Putina będzie miało dalekosiężne skutki.

To co już widzimy to na przykład wzrost znaczenia prorosyjskich partii takich jak Fidesz, SMER, AfD czy Zjednoczenie Narodowe, a także ruchu MAGA. Wojna - odczuwana jedynie w portfelu i mediach - już zmienia sposób myślenia Europejczyków i Amerykanów, a cała "wspólnota wartości" wydaje się rozpadać. To co zaczęło się od "zielonych ludzików" i trolli nabiera już cech cywilizacyjnego nowotworu, który doprowadzi zapewne do głębokiego przewartościowania dotychczasowych paradygmatów.

czwartek, 14 sierpnia 2025

NIE RÓB TEGO W DOMU


 Kiedy byłem nastolatkiem panowało przekonanie, że psychodeliki to wyjątkowo groźne narkotyki. Mit taki rozpowszechniali specjaliści od pomagania młodzieży - różnego rodzaju pedagodzy, psycholodzy, terapeuci i tak dalej, jak również policjanci i lekarze, gdyż tak zwana trudna młodzież wpadała w różne tarapaty. Sęk w tym, że nieletni eksperymentatorzy na ogół mieszali wszystko ze wszystkim.

Z broszurek poświęconych narkomanii - których treści prawdopodobnie kopiowano z jakichś zagranicznych i dosyć przestarzałych źródeł - dowiedzieć się było można, że nawet jednorazowe zażycie LSD, grzybów czy meskaliny spowodować może chorobę psychiczną. Zdaniem wojowników antynarkotykowej krucjaty substancja taka mogła się "zawiesić" czyli już na trwałe zmienić percepcję w straszliwą halucynację.

Mówiło się też o tak zwanych flashbackach, czyli powracających doświadczeniach psychotycznych o nieznanej patogenezie, będących dalekosiężnym następstwem tripów. Dzisiaj wiadomo, że takie opowieści można między bajki włożyć. Krążyła nawet legenda miejska o małżeństwie, które miało usmażyć w piekarniku własne niemowlę myląc je z kurczakiem. Ponadto uczucie dezorientacji towarzyszące psychodelicznym inicjacjom podsycało wiarę, że kwas rzeczywiście miesza w głowie.

Lepiej było sobie walnąć kreskę, bo to "pomaga w nauce". Poza tym można długo po tym gadać o ile znajdzie się słuchacza, a w ostateczności grać w maszyny albo trzepać kapucyna. Amfetamina ma też większy potencjał uzależniający, więc dilerom bardziej opłaca się nią handlować. Zmiany kulturowe przyniosły klubowe "piguły" czyli tabletki zawierające MDMA albo jego mniej lub bardziej udane zamienniki, a niekiedy mieszanki różnych substancji w połączeniu z tańcem i alkoholem groźne dla zdrowia.

Po roku 2000 LSD zaczęło więc odchodzić do lamusa. Tu i ówdzie pojawiało się jako ciekawostka, lecz nie było już składnikiem głównego menu polskiego patoblokersa. Niektórzy wspominali je z sentymentem, inni - na ogół nudziarze fascynujący się kontrkulturą lat sześćdziesiątych czy artystycznymi wizjami w stylu Witkacego - zastanawiali się gdzie to można kupić. Najbardziej zdeterminowani hodowali grzyby i kaktusy. Tak czy siak psychodela zeszła z ulic na kanapowy margines.


Paradoksalnie psychodeliki powróciły razem z dopalaczami. Sprzedawcy tak zwanych "odczynników chemicznych" wpuścili je znowu do masowego obrotu, obok paskudztw takich jak mefedron czy inne gówniane kryształy. Być może niektórym ćpunom przestawiło to coś na lepsze w głowie, a z pewnością zgrało się w czasie z tak zwanym "renesansem psychodelicznym" czyli pogłębiającymi się interdyscyplinarnymi badaniami nad terapeutycznym potencjałem psychodelików.

Wykazano ich pozytywne odziaływanie na reorganizację schematów komunikacyjnych mózgu, produkcję białek odpowiedzialnych za neuroplastyczność, stymulację neurogenezy, neutralizację wolnych rodników tlenowych w hipokampie, usprawnienie procesów metabolicznych...  Badań naukowych na ten temat jest już tyle, że nie sposób ich zakwestionować. Ostatnio okazało się nawet, że psylobicyna nie tylko leczy mózg, lecz wręcz przedłuża życie spowalniając procesy starzenia się komórek!

Co prawda naukowcy zawsze zastrzegają, że nie można bawić się tym samemu, tylko pod kontrolą lekarza, bo każdy mózg jest inny i nigdy nie wiadomo jak zareaguje. Nigdy na przykład nie wiadomo, czy ktoś kogo poczęstujesz alkoholem nie dokona morderstwa czy gwałtu, choć statystycznie jest to bardziej prawdopodobne niż po zażyciu psychodelików. To jednak tylko werbalna asekuracja, gdyż wielu z nich samemu po cichu wspomaga swój umysł, podobnie jak inżynierowie z Doliny Krzemowej, rekiny biznesu czy kreatywni artyści.

wtorek, 12 sierpnia 2025

PRZYSTANEK ALASKA


 "Nowy" plan pokojowy Donalda Trumpa to znowu oddanie ukraińskich terytoriów za dosyć wątpliwe zapewnienie, że rosyjskie apetyty zostaną w ten sposób na wieki zaspokojone. Czyli gościu lawiruje, kluczy, grozi palcem, a w końcu powraca znowu do tej samej śpiewki. Nigdy mu nie wierzyłem, ale momentami przynajmniej miałem nadzieję, że rzeczywiście zaostrzy kurs. Wielki amerykański "twardziel" ma niestety słabość do swojego krwawego kumpla z Kremla.

Miażdżące sankcje które wieszczyła podniecona "patriotyczna" gawiedź opłacanych pismaków i hobbystów z sieci to kolejny kapiszon puszczony w przestrzeń medialną. Trump ma zresztą to do siebie, że mówi to co mu ślina na język przyniesie, a wyznawcy zawsze doszukują się w tym głębszego sensu. Niebawem dwóch pajaców ma spotkać się na Alasce. Już sama lokalizacja wydaje się mocno niefortunna, a rzekome ustępstwa ze strony Rosji będą w zasadzie symboliczne.

Rosja po prostu "zrezygnuje" z części swoich bandyckich roszczeń, będą to jednak jakieś skrawki obwodów których nie udało się jej jeszcze w pełni zająć. Czyli zrezygnuje z tego do czego i tak nie ma żadnego prawa, ani czego nawet nie udało się jej militarnie zdobyć. Trump zaś - dążąc do jak najszybszego odfajkowania sprawy - będzie kupczył cudzą ziemią. Narzędziem nacisku na Ukrainę pozostanie groźba odcięcia amerykańskiej pomocy.

A jak wiadomo amerykańska pomoc jest dla niej kluczowa. Pomimo twardej retoryki władz w Kijowie ich postawa może niestety zmięknąć... Ukraina ma poważne problemy, lecz Rosja także. Z jakichś tajemniczych powodów Zachód boi się zadać ostateczne ciosy. Może to faktycznie lęk przed eskalacją, a może obawa przed popsuciem interesów kilku bogatych dupków? Jest też kwestia chińska i izraelska, które wydają się dla Stanów Zjednoczonych priorytetowe. Pytanie tylko czy nie jest to część tej samej rozgrywki.

Bo przecież działania Rosji wydają się skoordynowane z Chinami. Z tajnych dokumentów ujawnionych przez grupę hakerską Black Moon wynika, że Rosja jest gotowa pomóc Chinom w ewentualnej inwazji na Tajwan. Wielu analityków powątpiewa jednak w scenariusz chińskiej agresji, gdyż na Pacyfiku roi się od baz amerykańskich, a konflikt mógłby doprowadzić do zniszczenia technologicznej struktury na której najbardziej zależy Chińczykom. Chodzi o produkcję najważniejszych w XXI wieku układów scalonych.


Bardziej realistyczny wydaje się pomysł blokady morskiej Tajwanu, co nie pociągając za sobą kinetycznych zniszczeń wywierałoby dotkliwą i przemożną presję na wyspiarzy. Oczywiście wiązałoby się to z ryzykiem zaognienia sytuacji, a nawet wybuchem III wojny światowej. Chiny wydają się jednak zdeterminowane żeby z czasem przejąć wyspę, choć póki co nie wykonują żadnych nerwowych ruchów. Rosyjski rewizjonizm okazał się za to świetnym narzędziem do namieszania za Zachodzie.

Chiny udzieliły wojującej Rosji dużego wsparcia materiałowego w zakresie mikroelektroniki, nitrocelulozy czy produkcji silników, a także kupują sporo rosyjskiej ropy. Także Iran wspomagał Rosję, dopóki sam nie dostał ostatnio po dupie. Bliskowschodnia awantura to fragment geopolitycznych puzzli, który absorbuje uwagę coraz bardziej wątpliwego światowego hegemona. Przy okazji tragedia Palestyńczyków pokazuje Globalnemu Południu jakie to skurwysyny i hipokryci z tych liberalnych zachodnich obrońców praw człowieka.

Przekonani o wyjątkowości Europy - kolebki zachodniej cywilizacji - możemy być zdziwieni, że chipy i biblijne historie są za Atlantykiem ważniejsze od europejskiej tradycji niesienia dzikiemu światu kaganka jakże wysublimowanej kultury. Historyczna renta powoli jednak traci na znaczeniu, a kulturowe sentymenty ustępują miejsca brutalnym interesom i technologicznym wyścigom. Żółci tajwańscy inżynierowie są Amerykanom bardziej potrzebni od polskich monterów i ukraińskich żołnierzy.

piątek, 8 sierpnia 2025

KWESTIA PALESTYŃSKA

Państwo Izrael to z bękart drugiej wojny światowej. Hitler prowadził wojnę ze słowiańskim bydłem, żeby zyskać przestrzeń życiową i niewolników. Ze zgniłym Zachodem, który pogrążał się w liberalnej dekadencji, o dominację w Europie. A przede wszystkim ze Związkiem Radzieckim - a tam z bolszewizmem, azjatycką dziczą i żydokomuną. Przy okazji postanowił rozwiązać kwestię semickiej rasy ostatecznie, z powodu jej mitologicznego znaczenia w spiskowej teorii dziejów.

Dlatego wielki wódz Trzeciej Rzeszy Niemieckiej stworzył fabryki śmierci, do których bydlęcymi wagonami zwoziło się żydowskich nieszczęśników, a następnie morzyło się ich głodem oraz pracą ponad siły, a ostatecznie gazowało w specjalnych komorach i puszczało z dymem. Furorę w Polsce robi ostatnio pewien polityk kwestionujący taką wersję historii - w wyborach prezydenckich niejaki Grzegorz Braun zdobył przeszło milion głosów. Ale to już fenomen rosyjskiej dezinformacji i prowokacji, a holocaust jest faktem historycznym.

Niektórym ignorantom na Zachodzie zdarzało się nawet nazywać te administrowane przez Niemców ośrodki kaźni polskimi obozami śmierci, lecz to już kwestia wtórnego analfabetyzmu historycznego - gorzej że czasami uprawianego w tak zwanych "poważnych gazetach". Tak czy siak w masowe mordy i wywózki uwikłane było pół Europy. I nie chodzi tu tylko o jej wschodnią część, przez niektórych nieuznawaną nawet za Europę, a może raczej jakieś cywilizacyjne peryferia. Bo wiadomo że Niemcy korzystali w swym morderczym dziele z usług Ukraińców, Litwinów, Łotyszy, Chorwatów czy Rumunów.


Znaczącą rolę w organizacji nazistowskiego przemysłu zagłady Żydostwa odegrała chociażby kolaborująca Francja, której państwowe struktury aktywnie uczestniczyły w organizowaniu deportacji. Francuska policja wyłapywała żydowskie robactwo i nawet transportowała je własnymi pociągami we wiadomym kierunku... Po zwycięstwie aliantów takie niecne występki budziły pewien dysonans, a nawet wyrzuty sumienia, które należało jak najszybciej ukoić. Bez większych oporów zaakceptowano więc przekształcenie syjonistycznej kolonii w Palestynie w państwo Izrael.

Przymknięto przy tym oczy na kwestie humanitarne i prawa rdzennej ludności, gdyż Żydzi wycierpieli więcej i tak dalej... Towarzyszyło temu niby jakieś uzasadnienie historyczne, a w zasadzie religijne, o powrocie do Ziemi Obiecanej i tym podobnych mistycznych bredniach. Tym łatwiejsze do przełknięcia, że w Europie bardzo popularna jest książka o Abrahamie i Mojżeszu. Lecz pierwszym państwem które uznało nowy twór o nazwie Izrael był Związek Radziecki, mający nadzieję odgrywać w stosunku do niego rolę Wielkiego Brata. Ostatecznie jednak funkcję taką od dekad sprawuje Ameryka.


Chociaż leży na Bliskim Wschodzie Izrael uznawany jest za państwo zachodnie - uczestniczy we wielu europejskich wydarzeniach sportowych i kulturalnych, takich jak mistrzostwa Europy w piłce nożnej czy festiwal Eurowizji. Jest nawet stowarzyszony z Unią Europejską. Z powodu zaszłości historycznych bywa traktowany ulgowo, zwłaszcza w krajach takich jak Niemcy. Krytykom Izraela łatwo przypiąć łatkę antysemitów jak zrobił to ostatnio Donald Trump wobec niepoprawnych studentów i  intelektualistów.

Jednocześnie w samym Izraelu rozwinęła się religia holocaustu sakralizująca narodowe doświadczenie cierpienia i czyniąca je fundamentem nowej tożsamości. Ciemną stroną jej kultywowania jest nurzanie się w wyjątkowości własnego cierpienia w stopniu uniemożliwiającym empatię wobec cierpienia innych. Holocaust jest cierpieniem ekskluzywnym, a wszelkie inne tragedie historyczne to przy tym nic nie znaczące błahostki. Taki sposób myślenia plus świeża trauma wywołana przez atak Hamasu dają Żydom swoisty mandat moralny do popełniania największych nawet potworności w imię świętej sprawy.

Obrazy głodujący palestyńskich dzieci jako żywe przypominają szkielety znane nam z filmów o nazistowskich obozach i gettach. Nie gazuje się ich jeszcze, ani nie przeprowadza na nich eksperymentów medycznych, chociaż dla niemowlaka który nie zaznał w życiu nic oprócz cierpienia marna to pociecha. Dla zgniłego Zachodu do sytuacja dosyć trudna moralnie - z uwagi na jego rzekomą wyższość moralną i poszanowanie praw człowieka zwykł przecież pouczać resztę świata. Wypada więc burknąć coś pod nosem i zrzucić jakieś paczki z żywnością. I tyle.

piątek, 1 sierpnia 2025

GENEALOGIA NARODOWA


Doktor genetyki Eugene McCarthy uważa, że człowiek pochodzi od świni. A konkretnie od małpy i świni, które się ze sobą skrzyżowały. Choć to kontrowersyjny, żeby nie powiedzieć kuriozalny pogląd, jego autor jest akademikiem, a zatem wolno mu pieprzyć głupoty. Specjalista od hybrydyzacji zwierząt nie przedstawił jednak żadnej analizy genetycznej, a jedynie w elokwentny sposób powołał się na podobieństwa anatomiczne.

Gdy tak jednak popatrzysz na bliźniego swego to często ma w sobie coś z knura lub maciory. Przede wszystkim jest wszystkożerny, lubi świntuszyć, a także podkładać świnię. Już Biblia mówiła, że świnie to zwierzęta nieczyste, powtórzył to potem Koran. Ortodoksyjni Żydzi i muzułmanie nie mogą więc spożywać wieprzowiny - w świetle teorii pochodzenia człowieka od wieprza to nawet logiczne. W końcu byłby to kanibalizm.

Chrześcijanie lubują się jednak w soczystym mięsiwie tego kwiczącego potencjalnego przodka. Nie mówiąc już o obywatelach Polski, która swego czasu była nawet świńskim zagłębiem Europy. Niestety pogłowie świń w Polsce systematycznie spada, choć nie konsumpcja. Rynek wieprzowiny jest o wiele większy niż wołowiny, ale konsumenta tak naprawdę chuj obchodzi czy to towar polski, niemiecki czy ukraiński. Piękną tradycję chałupniczego świniobicia już dawno uniemożliwiły przepisy sanitarne.


Jeśli jednak kogoś kusi by zostać świniojebcą to ryzyko niepożądanej prokreacji jest w tym wypadku znikome. Bariery genetyczne i fizjologiczne uniemożliwiają spłodzenie ludzko-świńskiego potomstwa, możesz więc do woli rozkoszować się apetyczną szynką. Co prawda naukowcy w laboratoriach mieszają geny homo sapiensa lub małpy z genami świni w celach medycznych czy też bawiąc się w Boga, ale to nie to samo co zwykłe pieprzenie.

Nawet gdybyś w zestawieniu z gumową lalą uznał jakąś loszkę za atrakcyjną to dzieciak z takiego związku miałby w przedszkolu, szkole czy pracy zupełnie przesrane. Bo mówiąc wprost ludzie nie akceptują inności. Więc to dobrze że jednak nie możemy krzyżować się ze świniami. W ewolucyjnej przeszłości krzyżowaliśmy się jednak z Neandertalczykami czy Denisowianami, a prawdopodobnie także innymi nieznanymi gatunkami.

Dlaczego? Pomijając osobistą żądzę zapewniało to ludzkości porcję świeżych genów. A długotrwała introgresja genów zwiększała zmienność genetyczną populacji. Geny przejmowane od archaicznych homininów umożliwiały lepszą adaptację do lokalnych warunków środowiskowych. Jednocześnie zachodziła introgresja kulturowa czyli przenoszenie idei, wzorców zachowań czy technicznych innowacji... W biologii i historii to właśnie zmienność stymuluje rozwój.

W DNA Polaków znajdujemy ślady Słowian, Celtów, Wikingów czy Żydów. Nie da się nawet wyodrębnić specyficznej  mieszanki genów typowej dla Polaka - nie odróżnisz jego genomu od słowackiego czy ukraińskiego. Pierwsze migracje "ludzi rozumnych" przybyły tu bezpośrednio z Afryki, a kolejne fale już z Bliskiego Wschodu i stepów nadczarnomorskich. Ludzkość napływowa mieszała się z tubylczą i tak Słowianie pomieszali się z Germanami i Bałtami.


Tożsamość etniczna to już wynik krystalizowania się wspólnot językowych, obrzędowych, politycznych, a następnie historycznych. Prawdziwy Polak to taka sama bzdura jak prawdziwy Aryjczyk. Łączy nas znajomość pewnych kodów - nie tylko hymnu, roty i kotwicy, ale też filmów komediowych, piosenek o miłości, dowcipów czy przepisów kulinarnych. Nacjonaliści chcą jednak konserwować jakieś mityczne wartości, które tak naprawdę uroili sobie w ciągu ostatnich trzech dekad.

Powstanie Warszawskie mieszają ze stadionowym folklorem, religię z rasizmem, a dumę z poczuciem krzywdy. Nie chce mi się nawet w to wszystko zagłębiać - to totalny bigos pomieszanych razem naszych wszystkich strachów, zupełnie oderwany od tysiącletniej wydawałoby się historii. Chroni nas przed tym rząd w zasadzie techniczny, którego jedynym atutem jest to, że nie jest pisowski. Obóz rządzący cementuje zaś tylko lęk przed wynikiem kolejnych wyborów.

Skoro hitlerowcy szukali korzeni swojej wspaniałej rasy w Tybecie to my równie dobrze możemy szukać ich w Ameryce. Bo w Europie to nawet przed zaborami byliśmy rosyjskim protektoratem czy też innym kondominium, a potem była już tylko sanacja, komuna i postkomuna. Nasze "złote stulecie" przypadało gdzieś w szesnastym wieku, tyle że pod rządami litewskiej dynastii. Pytanie tylko czy lepiej pochodzić od Litwina czy od świni. Dlatego przyjmijmy, że Polak pochodzi od małpy.