Nasz system nerwowy jest przyrodniczym fenomenem, bo zdaje
się najlepiej rozpoznawać rzeczywistość. Co prawda i tak percepcja jest tylko
jej interpretacją, ale wygląda na to, że żaden ziemski gatunek nie dysponuje
tak rozległą i usystematyzowaną wiedzą o wszechświecie. Pozwoliło nam to
stworzyć cywilizację której podtrzymywanie i rozwijanie również wymaga
przyswajania ogromu informacji i rozumienia ich wzajemnych powiązań. Pierwotnie
percepcja służyła do przetrwania, ale ciekawość stała się jedną z naszych podstawowych motywacji. Poszukiwanie we wszystkim przyczynowości (i celu) przyczyniło się
tyleż do odkrywania praw natury co ich uteoretyzowania. Wyjaśnianie świata i
naszego na nim pobytu zawsze zmagać się niestety musi z interpretacyjnymi
ograniczeniami.
Skutkiem stopniowego poszerzania wiedzy o przyczynach i
skutkach jest jej zniekształcanie. Zawsze mamy w głowie jakiś model
rzeczywistości, do którego dopiero wprowadzamy nowe dane. Niestety nasze teorie
mogą być błędne i przez to deformować napływające informacje. Wnioskowanie
opierając się na wcześniejszej teorii, odsiewa to co w jej świetle wydaje się
nieistotne, a resztę interpretuje zgodnie ze schematem. Od zarania dziejów co
rusz okazuje się jednak, że teorie bywają naiwne i wymagają regularnych rewizji.
Współczesna dumna nauka zaczynała do takich czarodziejskich praktyk jak
astrologia czy alchemia, ale koncentrując się na twardych danych matematycznych
nie uwolniła się od poszukiwania w nich sensu. Zmieniają się więc naukowe
paradygmaty, to znaczy zbiory poglądów i standardów modelujących dziedziny
nauki.
Najlepiej pokazuje nam to historia fizyki, uważanej skądinąd
na najbardziej „twardą” – bo opisującą samą konstrukcję świata – naukę. Nawet
mój robotniczo-chłopski rozum zarejestrował, że posługując się empirycznie
pustą matematyką nie jest w stanie stworzyć wzoru na wyrost nazywanego „teorią
wszystkiego”, który miałby opisać wszystkie znane nam zjawiska fizyczne.
Jeszcze dziś w ramach niekompatybilnych teorii fizycznych natrafiamy na różne
osobliwości czy nieoznaczoności, których istoty nie jesteśmy w stanie pojąć – a
co dopiero wyjaśnić je jedną teorią. Już czasoprzestrzeń Einsteina tak bardzo
różniła się od wizji Newtona, że zburzyła „wiarę” w uniwersalny i absolutny
wszechświat, a na poziomie kwantowym cząstki komunikują się poza czasem i
przestrzenią.
Najpopularniejszej obecnie teorii unifikacyjnej, zwanej
teorią superstrun, nie da się nawet zweryfikować eksperymentalnie, a jej
uzasadnienie wymagało rozwinięcia nowych koncepcji matematycznych. Zresztą
słynny austriacki matematyk Kurt Godel już dawno miał dowieść, że nawet w
matematyce nie sposób wskazać twierdzeń podstawowych, na których opierają się
pozostałe twierdzenia – podobnie jak w przypadku języka, którego pojęć nie da
się definiować innymi nie znając ich znaczenia. Podobno gdy fakty nie zgadzają
się z teorią tym gorzej dla faktów... Być może dlatego różnych przełomów
dokonywali często młodzieńcy czy dziwacy zdolni jeszcze do niekonwencjonalnego
myślenia. Obowiązujących paradygmatów bronią zazwyczaj grupy interesów dla
których są one fundamentami dochodów i prestiżu, a przekazywane edukacyjnie
ugruntowują swoje oddziaływanie na umysły.
Niektóre szacunki wskazują, że nawet 40% studentów podczas
pisania prac licencjackich i magisterskich łamie prawa autorskie, a przecież
jej formuła i tak nie zachęca do kreatywności, bo grozi to szerzeniem
„fałszywych poglądów”. Siłą rzeczy uwikłani jesteśmy w różne teorie, których
podstaw nie mamy zamiaru dociekać, ponieważ komplikowałoby nam to życie. Czasami
łatwiej uznawać siebie za głupka niż na niego wychodzić zadając trudne pytania.
Wielu profesjonalistów cierpiąc na tak zwany syndrom uzurpatora, czyli brak
wiary we własny profesjonalizm, boi się kwestionować „poprawne” przekonania.
Innych z kolei to właśnie społeczne kryterium sukcesu utwierdza w słuszności
rozwijanych prawd. I zawsze już chyba będziemy upraszczać rzeczywistość i
dopasowywać ją do wyjaśnień. Ale lepsze już takie wyjaśnienia niż żadne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz