Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn, bo bez nich nie
wyciągniemy wniosków. Jeśli obserwujemy tylko skutki i ich następstwa zajmujemy
się problemami wtórnymi. Filozofia nie jest ucieczką od życia, bo życie jest
czystą filozofią. To żyjąc bezmyślnie uciekamy we własne imaginacje – jak
uchodzić za ważniaków, co sobie kupować i gdzie bywać. Budda mówił, ż przyczyną
cierpienia jest pragnienie. Bo im więcej chcemy tym bardziej czujemy się
niespełnieni. Owszem, pragnienia nas określają – w przeciwnym wypadku bylibyśmy
bezwolni. Ale często podsycamy je nad miarę, następnie czyniąc z nich konieczne
warunki i uzasadnienia. Dążąc do czegoś z determinacją buldożera pewnie i
zbliżamy się do celu, lecz usztywniamy swoje wartości. Przyjmujemy wtedy
perspektywę końskich okularów. I gramy o wszystko.
W dzisiejszych czasach łatwo prześledzić jakie pytania
nurtują ludzkość, bo wiedzy często szuka ona w sieci informacyjnej. I nie są to
bynajmniej kwestie filozoficzne, egzystencjalne czy religijne – częściej pytano
wyszukiwarkę jak schudnąć, zarobić pieniądze czy zrobić kwiatka na fejsbuku.
Wzniośli bywamy najczęściej wtedy kiedy tego do nas oczekują – na przykład na
pogrzebach, akademiach i wiecach politycznych. Tyle że przeradza się to wtedy w
jakieś dziwne zadęcie. Oczywiście roztrząsanie wszystkiego może być bardzo
uciążliwe, ale i tak bez przerwy to robimy. Roztrząsamy jednak sprawy takie jak
parametry smatfona, moda odzieżowa czy krosty na dupie, które w swej głowie
powiązaliśmy z naszymi potrzebami. Tymczasem identyfikacja pierwotnych przyczyn
mogłaby nam uświadomić, że wiele z poszukiwanych przez nas rzeczy nie jest nam do niczego
potrzebnych.
Kierunkiem medytacji jest właśnie wyzwalanie się z
przypadkowych uwarunkowań, a nie zatracanie się w bezczynności. Wszelką
zgłębianą wiedzę psychologiczną powinniśmy zatem odnosić zwłaszcza do siebie, a
nie do innych. Wszystko jest umysłem i tylko w naszym umyśle się rozgrywa.
Opieranie się manipulacji i instrumentalnemu wpływowi jest ważniejsze od ich
stosowania, bo rozpychając się w świecie często tak naprawdę realizujemy tylko
„scenariusz sukcesu” – wgrane w nas wytyczne wyznaczające kulturowe modele
statusu i przyjemności. Swego czasu angielska szlachta mianem snobów (sine
nobilitate = bez szlachectwa) określiła nowobogackich pozorujących jej styl
życia. Snobizm przejawiał się w mechanicznym imitowaniu manier, zwyczajów i
upodobań, bez rozumienia ich głębszego znaczenia. Siłą rzeczy stawał się więc
parodią samą w sobie. Dziś często odtwarzamy różne trendy, nie zastanawiając
się nad przyczynami własnych motywacji.
Po to żeby dowartościować się w oczach innych gotowi
jesteśmy na stres, brak czasu, hipokryzję. Lecz jeśli sami nie znamy swojej
wartości zazwyczaj jest to tylko jej udowadnianie. Zarówno przedmioty jak i
wszelkie abstrakty (dyplomy, tytuły, rankingi) powinniśmy rozpatrywać jedynie
pod kątem ich wartości użytkowej, a nie docelowej. Snob wstydząc się swojego
statusu usiłuje naśladować kulturę do której aspiruje, przy czym nie skupia się
na jej treści, a jedynie atrybutach zewnętrznych. Biorąc pod uwagę jak medialny
ogon kręci dzisiaj psem, trzeba niestety przyznać, że współczesna kultura staje
się coraz bardziej snobistyczna. Zastanawiamy się jak wyglądać, gdzie się
pokazać, czym zabłysnąć – nie wiemy tylko jak się od tego oddzielić i być autentycznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz