Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 20 lutego 2018

ARBEIT MACHT FREI

Choć Karol Marks nigdy nie pracował fizycznie, swoje rozmyślania koncentrował na losie ludu pracującego. Skądinąd słusznie uważał bowiem, że dziewiętnastowieczny kapitalizm służył głównie interesom warstwy dysponującej wielkim kapitałem. Rozwijając więc wcześniejsze kolektywno-utopijne pomysły stworzył ideologię zwaną od jego nazwiska marksizmem, przewidującą przejęcie przez klasę robotniczą środków produkcji na drodze światowej rewolucji. Co ciekawe ta nieszczęsna rewolucja zaczęła się w Rosji, w której Marks widział główne zagrożenie dla europejskiego, a nawet światowego pokoju. Ale odtąd nie byli to już „azjatyccy barbarzyńcy”, tylko „światowa awangarda”. Ogłosił to Włodzimierz Lenin, który choć przepracował w życiu tylko dwa lata czuł się uprawniony do objęcia „dyktatury proletariatu”. Także Hitler, przewodząc partii w swej nazwie robotniczej, chętnie podkreślał, że był swego czasu „człowiekiem pracy” – nie wiadomo tylko za bardzo jakiej.


Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepiej współczuje się biednym kiedy ma się pełny żołądek. Dostojnicy instytucji religijnych, nadworni artyści czy zawodowi moraliści, zawsze chętnie wskazywali maluczkim drogę, żeby prowadzić ich do lepszego jutra. Choć dziś już (przynajmniej w naszej części Europy) ludzie nie są spragnieni chleba, tylko raczej innych dóbr konsumpcyjnych, niewiele się w tej sprawie zmieniło. Strumień środków finansowych i obecność w medialnej przestrzeni zapewnia co niektórym pozycję „autorytetów”, jednocześnie sprowadzając innych do podlegania tej pedagogice. Jest to szczególnie widoczne teraz, kiedy władzę zdobyła reprezentacja nowego nurtu politycznego, która stara się zastąpić jedne gadające głowy drugimi. Oto okazuje się, że status mędrca zależy przede wszystkim od uznania, a nie kryteriów obiektywnych, które zresztą tylko w dziedzinach ścisłych można jakoś jaśniej nakreślić. Dlatego spotykamy tyle sprzecznych wariantów „mądrości”.



Nic nie zastąpi krytycznego myślenia. Tyle że łatwo powiedzieć, a gorzej wykonać. Psychologia społeczna wskazuje wyraźnie, że skazani jesteśmy na podleganie wpływom, o ile tylko nie mieszkamy na bezludnej wyspie. To zresztą istota każdej kultury, która konstruuje i organizuje widzianą przez nas rzeczywistość. Dlatego w puszczy amazońskiej normalne jest paradowanie kobiet w stroju Ewy, a w krajach wahhabickich konieczne jest zasłanie przez nich nawet twarzy. To co nazywać możemy propagandą przejawia się nie tylko w kampaniach politycznych, lecz też wszelkich innych formach „uświadamiania” – edukacji, religii czy marketingu. Konieczność „sprzedawania” swoich racji  przez różne siły za którymi stoją pieniądze nadal służy inżynierii społecznej. Rosnący konsumpcjonizm wynika przecież z coraz większego wpływu korporacji, które przenikają ze swoim przekazem do wszystkich dziedzin kultury. Robotnikowi najbardziej bowiem zależy na dobrobycie, a nie etosie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz