W życiu nie jest ważne co się robi, tylko jak. Można być
głupim „inteligentem” i mądrym robotnikiem. A nawet można w pewnym sensie nic
nie robić – w taoizmie nazywa się to „niedziałaniem” (po chińsku „wu wei”). A
to znaczy nie siłować się z losem, tylko postępować zgodnie ze swoją naturą.
Mądrość to zdolność do pojmowania zależności między zjawiskami, a nie
reprodukcja treści. I nie musi skutkować „pięknymi obrazkami” za którymi
gonimy, bo to tylko nasze wyobrażenia – opakowania, dodatki, ulotki. To co obrazkowe
jest tylko do oglądania i pokazywania. Można mieć wszystko co jest „potrzebne”
do szczęścia (pieniądze, kobiety, pochlebców) i nie być szczęśliwym. Nie można
natomiast postępować mądrze, uczciwie i sprawiedliwie jeśli się szczęśliwym nie
jest.
Niestety ludzie zwykle nie dostrzegali tej prawidłowości,
usiłując zadekretować zasady moralne. Ale wszystko co formalne szybko staje się
rytualne (a więc mechaniczne, dogmatyczne i bezrefleksyjne). Doktryny
wskazujące źródła dobra, piękna i prawdy poza nami samymi występują więc
przeciw naszej naturze oferując nam „złotego cielca”. Stąd wszystkie związane z
nimi patologie (pedofilia kleru, islamski ekstremizm czy dyktatura
biurokracji). Nie można być „zawodowym” mędrcem, bo zamykanie się we wieżach
własnego autorytetu (a tak naprawdę pychy) izoluje od rzeczywistości, a dążenie
do rzeczy nierzeczywistych zanieczyszcza umysł. Gdy „obrazek” przesłania nam
naturę rzeczy staje się zasłoną dymną dla różnych niegodziwości.
Jeśli natomiast ktoś posiadł szczęście, posiadł już wszystko
i nie musi robić niczego by je zdobyć. Nie jest więc zależny od nienasyconych
pragnień, ani nawet „sił wyższych”. Jak zauważył Arystoteles „bezwzględnie
ostateczne jest tylko to, do czego się dąży zawsze dla niego samego, a nigdy
dla czegoś innego”. To co nie wyzwala szczęścia jest więc tylko niepotrzebnym
zamieszaniem. O ile pokonywanie trudności w pewnej mierze może być
satysfakcjonujące i pouczające, o tyle wieść musi do zgody ze samym sobą –
spełnienia. Jeśli zabraknie nam poczucia sensu wysiłku czy wyrzeczeń nie da się
uwznioślić. To nie ciało Chrystusa zostało zranione przez zło wykorzystywania
seksualnego, tylko ofiary pedofilskich gwałtów, ale to oczywiście „sprawka
szatana”. Mędrzec w stroju kapłana, nauczyciela, trenera czy eksperta, może być
zwykłym błaznem szermującym pięknymi teoriami.
Za mądre uważam tylko to, co jest dla mnie inspirujące, a
nie coś co mam przyjąć na wiarę, bo ktoś „mądrzejszy” tak mówi. Oczywiście mogę
się mylić (i często to robię), lecz nie wierzę w nic czego nie mogę zrozumieć,
chyba że można to jakoś zademonstrować (na przykład pod postacią wynalazków
technicznych). Z tego powodu nie za bardzo wierzę doradcom ekonomicznym czy
komentatorom politycznym, którzy są mistrzami w uzasadnianiu tego dlaczego ich
prognozy się nie sprawdziły. Urokiem rzeczywistości jest właśnie jej
nieprzewidywalność, z której okiełznaniem mają problem nawet obiektywne
algorytmy – precyzyjność wyników zależy bowiem od dostarczenia im ogromnej
ilości twardych danych, a przede wszystkim zidentyfikowania w nich odpowiednich
zależności.
Dopiero po rozpoznaniu wielu pozornie marginalnych niuansów
(często wykraczających łańcuchem skutkowo-przyczynowym poza wąsko rozumianą
„dziedzinę” wiedzy) można skleić jakąś sensowną hipotezę, którą należy jeszcze
zweryfikować eksperymentalnie. Ale dotyczy to tylko faktów naukowych – kiedy
idzie o tak zwaną „mądrość życiową” można głosić dowolne koncepcje, bo jak
dotąd nie ustalono co jest celem życia. Wyjaśnianie tej kwestii stało się za to
sposobem na życie różnej maści „znawców” naszych potrzeb, a niekiedy także sił
nadprzyrodzonych. Niestety instytucjonalni przewodnicy duchowi okazują się
często zwykłymi skurwysynami.
W ultrakatolickiej Irlandii, gdzie za przeprowadzenie
aborcji do 2013 roku groziła matce kara dożywotniego więzienia, ofiarami
„bożej miłości” padło kilka tysięcy dzieci, które zagłodzono na śmierć w
katolickich „placówkach opiekuńczych”. Jest to tym bardziej perfidne, że
zakonnice nie musiały żywić tych istot ludzkich za darmo – na każdą samotną
matkę z dzieckiem kościół otrzymywał dotację równą średniej pensji robotnika.
Ponadto młode matki pracowały na rzecz tych ośrodków bez żadnego wynagrodzenia,
czyli de facto niewolniczo. Jeśli współczynnik śmiertelności w kościelnych
„domach pomocy” był sześciokrotnie wyższy niż średnia krajowa, a jako przyczynę
zgonu najczęściej wpisywano niedożywienie, to wnioski nasuwają się zresztą
same. Dobrze żywiono za to wyselekcjonowane do adopcji dzieci, które
sprzedawano amerykańskim rodzinom za pokaźne kwoty (często wbrew woli ich
biologicznych matek). Około dwu i pół tysiąca dzieci poddano też ryzykownym
komercyjnym doświadczeniom farmaceutycznym, co części z nich zrujnowano
zdrowie. A przecież dochodziło też do poniżania, przemocy fizycznej i wykorzystywania
seksualnego.
Wszystkie te potworności miały tam charakter systemowy, a
przecież do zbrodni przeciwko dzieciom dochodziło też w innych krajach (w USA,
Hiszpanii i wielu innych). Niemniej każdy dosadny głos krytyki wymierzony w
pobożną hipokryzję uznawany jest za atak na kościół, krzywdzący paszkwil czy
lewacki spisek, bo nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej, a wielu
pasterzy jest prawych i dalej w tym tonie... No cóż, najważniejsze jest żeby
nikogo nie obrazić, bo przecież komuś może być przykro, jeśli obejrzy taki film
jak „Kler” Wojtka Smarzowskiego... Dla mnie w każdym razie autorytet kościoła
tym bardziej traci im energiczniej zabiera się do walki z takimi „prowokacjami” zamiast własnymi grzechami. A w ogóle to nie lubię autorytetów i nie pytajcie
mnie, jaki mam autorytet żeby tak się wymądrzać. Od razu rzućcie we mnie
kamieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz