Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 października 2025

KONIEC PIEŚNI


 Jednym z najbardziej groteskowych przejawów ludzkiego dążenia do nieśmiertelności była mumifikacja. Faron czy inny nadziany dupek dzięki zachowaniu swojej cielesnej "powłoki" miał być nieśmiertelny. Pomińmy fakt, że krył się w tym aspekt magiczny - sama idea zachowania swojego ciała w stanie nienaruszonym przetrwała wśród ludzi którzy mają za dużo pieniędzy.

Dzisiaj jednak podejście do kwestii drugiego życia jest bardziej "naukowe", bo wiadomo że mumifikacja była nieskuteczna... Literatura science fiction spopularyzowała ideę, że człowieka można zamrozić jak kurczaka w zamrażalniku. Przechowujesz takiego kurczaka przez dłuższy czas - aż medycyna znajdzie rozwiązanie jego problemu - a potem go rozmrażasz i doszywasz mu głowę.

Kurczak zaczyna gdakać, piać, deptać kury, a może nawet jeszcze nauczy się latać... A wszystko to będzie możliwe kiedy dojdziemy już do futurystycznej utopii. Nie warto więc poddawać się kremacji - lepiej zachować swoje truchło w jakiejś bajecznie drogiej chłodni zamiast przeznaczać spadek na cele charytatywne. Różni szarlatani obiecują, że zaopiekują się takimi bioodpadami tak długo jak będzie trzeba.

Problemem jest oczywiście to, że człowiek w przeważającej części składa się z wody. A jak wiadomo zamrożona woda zwiększa swoją objętość - rozsadza komórki i tkanki. Opracowano jednak specjalne techniki wykorzystywane choćby przy zamrażaniu zarodków. Kriokonserwacja polega na wprowadzeniu  do zarodka czy też trupa substancji ochronnych zapobiegających tworzeniu się kryształków lodu.

Możemy więc "przetrwać" w ekstremalnie zimnej zamrażarce po wyssaniu z nas krwi i innych płynów oraz nafaszerowaniu tej bladej padliny płynem chłodniczym. Jakiś mądry jajogłowy kiedyś to wszystko naprawi i napompuje nas znowu aż pałka stanie... Usługi takie świadczy się głównie w Stanach Zjednoczonych, ale też w Zachodniej Europie. Póki co w Polsce nie można jeszcze zafundować sobie takiej groteskowej fanaberii.


Pozostaje nam więc tylko cmentarz. Może to i lepiej... Większość naukowców pozostaje sceptyczna wobec możliwości "powrotu z zaświatów". Uszkodzenia komórkowe i tak są nieuniknione, ponieważ już w chwili śmierci dochodzi do nieodwracalnych uszkodzeń, a sam proces rozmrażania doprowadzi do następnych. Najwidoczniej jednak ciężko się z tym pogodzić kiedy ma się forsę, której nie zdążyło się jeszcze wydać...

Od zarania dziejów różni cwaniacy obiecywali nam życie wieczne. Zazwyczaj nazywaliśmy to religią, choć niekiedy też spirytyzmem czy teozofią. Jak zwał tak zwał - bogacze zrozumieli, że to zwykłe pierdolenie farmazonów, więc postanowili zabezpieczyć się biologicznie. Niestety tu również mamy do czynienia z dosyć wątpliwym procederem. Ale okay - może za trzysta czy pięćset lat ktoś będzie chciał reanimować te stare trupy. Sądzę jednak że prędzej trafią na śmietnik.

Transhumaniści widzą jeszcze inną możliwość zachowania "życia wiecznego" czy może raczej wiecznej świadomości. Spekuluje się że umysł można emulować w jakimś komputerze jeśli odpowiednio odwzoruje się dane. No cóż, wierne odtworzenie wszystkich połączeń neuronalnych to jeszcze nie wszystko - w obliczeniowej pracy mózgu istotną role odgrywają nie tylko sygnały elektryczne, ale też chemia, biologia połączonego z nim ciała i dane sensoryczne.

Jak odtworzyć taką dynamikę tego nie wie nikt, choć niektórzy twierdzą że to możliwe - na ogół są to jednak ekscentryczni informatycy, a nie neurobiolodzy. Pomimo całego szumu wokół sztucznej inteligencji skopiowanie naszej świadomości wydaje się mrzonką. Prędzej pewnie wyhodujemy jakiegoś cybernetycznego potwora...


Gdybyśmy nawet potrafili odwzorować mózg nieboszczyka w jakiejś maszynie zazwyczaj byłby on już stetryczały i w związku z tym dosyć niesprawny... No chyba że zostawilibyśmy młode i atrakcyjne zwłoki zażywając zawczasu cyjanek potasu czy coś w tym stylu - ale wtedy nie zdążylibyśmy nacieszyć się życiem. Paradoksem jest to, że w toku ewolucji mogły pewnie powstać jakieś mechanizmy przedłużające życie, ale priorytetem było przetrwanie genów a nie ich nośników.

Jesteśmy tylko "produktem jednorazowego użytku" - świadomość to zabezpieczenie systemu przed autodestrukcją, dzięki której organizmy usiłują przetrwać "za wszelką cenę". Cała historia którą do tego dopisujemy to tylko kulturowe i osobiste urojenia. Bakterie rozmnażają się przez symetryczny podział, a my przez "nieśmiertelną" linię komórek płciowych. Śmierć jest więc naturalną konsekwencją życia, choć niekiedy nie umiemy jej zaakceptować i popadamy w metafizyczne halucynacje.

O czym będę myślał gdy będę umierał? Czy zrobię bilans swojego życia? A może nie zdążę nawet bo śmierć mnie zaskoczy? A gdybym się dowiedział, że dziś jest dzień mojej śmierci? Cóż dziś mogę powiedzieć swoim przodkom, stojąc nad granitowymi pomnikami? Czy zdołam jeszcze wskrzesić mnemoniczne obrazy, czy to już będą tylko autobiograficzne legendy? Życie to taniec neuronów. Śmierć to kosmiczna katastrofa.

niedziela, 26 października 2025

FANTAZJA ŚWIĄTECZNA


Całe życie człowiek musi zaspokajać cudze fanaberie. Najpierw fanaberie swoich rodziców, potem nauczycieli, a w końcu niezbyt rozgarniętej grupy rówieśniczej. Zawsze się trzeba komuś przypodobać. Jak już skończysz całą tą dziecinadę to czeka cię wyścig szczurów i dalej robisz wszystko, żeby inni byli z ciebie zadowoleni. Problem w tym, że często nie są, bo jesteś zbyt leniwy, głupi i egoistyczny.

Ale nie możesz przecież wykrzesać z siebie więcej - stajesz na głowie i motywujesz się bezpodstawnymi wizjami swojej świetlanej przyszłości. Kiedyś będziesz mógł sobie odpuścić, spełnisz swoje marzenia i usiądziesz w pozycji kwiatu lotosu jak stoicki buddysta lub beztrosko rozciągniesz się na leżaku z drinkiem wśród egzotycznych piękności z Instagrama. Być może zaczniesz podróżować po całym świecie.

Ale na razie zostają ci tylko ryby, grzyby, działka i piłka nożna - oczywiście nie grasz, tylko oglądasz. Seksu też nie uprawiasz chociaż masz żonę, która stawia przed tobą coraz większe wymagania. Niestety albo boli ją głowa, albo ci akurat nie staje. No ale rodzinka jest najważniejsza... Poza tym dzieci wiecznie czegoś od ciebie chcą, kradną ci pieniądze i biorą dopalacze. Masz na głowie teściów i kredyt, a może nawet kota i psa.

No chyba że jesteś nowoczesnym typem jak ja, bo całe te relacje powoli wychodzą z mody. Na chuj się użerać z ludźmi jeszcze w domu, skoro człowiek wraca z pracy zupełnie wypompowany - ma tylko ochotę walnąć sobie piwko, nażreć się i odpocząć... Szkopuł w tym, że nie masz komu pomarudzić na swój nędzny los, ale nikogo to nie obchodzi. Najbogatsza w historii Generacja Z sama już nie wie co ma ze sobą zrobić.


Ale "zetka" to przecież ostatnia litera. Czyli wszystko zacznie się od początku - ludzie zamienią się w małpy. Murzyni, Arabowie, Hindusi i Latynosi przejmą miejsca pracy i ostatnie chętne do macierzyństwa samice, a Polacy, Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy wyginą jak dinozaury. Cała Ukraina wyemigruje na Zachód i w tym kraju pozostanie tylko dzielna armia. Rosja zamieni się w gigantyczną Koreę Północną funkcjonującą dzięki chińskim dotacjom.

Nasze geny się wymieszają się z barbarzyńcami i nie będziemy już palić zniczy tylko przebierać się za wampiry. Na Boże Narodzenie zaczniemy jeść gyrosa czyli tanią mielonkę z sosem czosnkowym, frytkami i surówką z puszki. Śniegu już nie będzie, ale pozostanie amerykański Mikołaj, jemioła i elfy. Na sylwestra schlejemy się, a nawet skosztujemy szampana z dosładzanego koncentratu. Zrobimy noworoczne postanowienia i zaczniemy wszystko jeszcze raz. 

Odtąd już będziemy robili to co chcemy. Zostaniemy artystami, sportowcami, gwiazdami, a może nawet moralnymi autorytetami. A wszystko dzięki żelaznej determinacji i złotym radom z podręczników rozwoju osobistego. Recepta jest jedna: pracuj nad sobą i licz na łut szczęścia. Podsycaj ostatnią iskrę pasji, która tli się gdzieś na dnie serca. Jeszcze zadziwisz cały świat, a już na pewno samego siebie.

poniedziałek, 20 października 2025

DRAMAT BIAŁKOWCA

 
Życie jest formą istnienia białka - wymaga odpowiedniej struktury, więc każde białko musi zwijać się stosownie do swojej funkcji. Z biegiem czasu dochodzi jednak do degradacji i uszkodzeń, a białka zlepiają się w nieprawidłowe i toksyczne struktury zwane agregatami białkowymi, które zakłócają funkcjonowanie komórki. Istnieją oczywiście mechanizmy naprawy i usuwania białkowego syfu, ale z biegiem czasu stają się one coraz mniej efektywne.

W degradację i recykling naszych "śmieci" w komórce zaangażowane są organelle takie jak autofagosom, lizosom i preteasom. Niepotrzebne lub zniszczone elementy są "zjadane"  w procesie autofagii - na przykład kiedy musimy przetrwać dłuższą głodówkę czy wysiłek fizyczny. Pęcherzyki autofagosomów izolują materiał przeznaczony do degradacji, a następnie łączą się z lizosomami zawierającymi enzymy trawienne. Uzyskane w ten sposób aminokwasy są ponownie wykorzystywane.

Jest to mechanizm pozyskiwania energii ze swoich wewnętrznych zasobów, kiedy nie masz już innej możliwości. Ponieważ przy okazji komórki zostają oczyszczone z zalegających w nich odpadów białkowych, niektórzy zalecają zdrowotne głodówki czy religijne posty. Można też głodować w jakimś proteście politycznym, choć bardziej efektowne jest samospalenie.

Niefunkcjonalne białka zostają dzięki autofagii przetworzone, a w uproszeniu usunięte, co może korzystnie wpływać na homeostazę. O ile oczywiście dostarczymy im w końcu niezbędnych składników odżywczych... Paradoksem jest tu dobroczynny wpływ deficytu energetycznego. Nasz organizm zwykle "domaga się" przecież czegoś zupełnie innego, dlatego sięgamy po kanapki, batoniki czy fast-foody.

W stan stymulującego autofagię stresu metabolicznego wprowadza nas też intensywny wysiłek fizyczny. Dzięki regularnej aktywacji autofagii organizm zapobiega mutacjom i pozbywa się uszkodzonych białek - może więc przeciwdziałać nie tylko miażdżycy, ale nawet nowotworom i chorobom neurodegradacyjnym. Uważa się, że skutkiem nieprawidłowego zwijania się białka jest choćby choroba Parkinsona czy Alzheimera.


Tyle w teorii, bo oczywiście zdrowy tryb życia jest bardzo upierdliwy i nudny... Mamy też w komórce wielocząsteczkowy białkowy kompleks enzymatyczny zwany proteasomem, degradujący pojedyncze i mniej złożone białka komórkowe - jeśli są niepotrzebne, uszkodzone lub nieprawidłowo sfałdowane. Jednym słowem synteza białek w komórce cały czas generuje buble, które muszą być na bieżącą z niej usuwane. Proces syntezy jest bowiem niedokładny i podatny na zakłócenia.

Równowagę tego systemu zapewnia Zintegrowana odpowiedź na stres (ISR). Komórka reaguje na bodźce stresowe takie jak choćby wolne rodniki hamując produkcję większości białek, a syntezując jedynie te niezbędne do naprawy uszkodzeń i przetrwania. Choć jest to mechanizm obronny przewlekły ISR może zbytnio tłumić syntezę niezbędnych białek. Urata zdolności utrzymania homeostazy białek w komórce to nieubłagane zwycięstwo entropii.

Organizmy żywe chcąc utrzymać stan uporządkowania muszą pobierać ze środowiska energię i przekształcać ją w procesach chemicznych, a to z natury rzeczy nie jest stuprocentowo wydajne i generuje "bioodpady". Każdy transfer niezbędnej energii zwiększa entropię, a organizm tonie we własnym białkowym gównie... Taki los.

piątek, 17 października 2025

TRUMPIZM POKOJOWY

 
Donald Trump twierdzi, że doprowadził do pokoju w wojnie która toczy się przez trzy tysiące lat. Czy aby na pewno? Mowa oczywiście o Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim o Palestynie i Gazie. Czas pokaże, choć wielu analityków mówi o pokoju przegranym na dekady. Rozejm jest dosyć chwiejny, a na ulicach Gazy codziennie giną ludzie - co prawda na dużo mniejszą skalę, ale odstrzelenie jakiegoś brudasa nie jest taką tragedią jak śmierć Charliego Kirka.

Poza tym "rozwiązanie" to raczej pewne prowizorium nie zakładające modelu dwupaństwowego. Nie ma też mowy o o stworzeniu w ramach Państwa Izrael jakiegokolwiek systemowego równouprawnienia. Co najwyżej nakreślono jakieś mętne wizje autonomicznej administracji, lecz głównie po to żeby przedstawić "pokój" jako "kompromis". W gruncie rzeczy jest to zaś pokój z kulą w głowie. Substancja biologiczna narodu palestyńskiego w Strefie Gazy zastała przetrzebiona, a miasto zamienione w kupę gruzu.

Sam lokator Białego Domu nazywa to "pokojem przez siłę". Brzmi to prawie jak miłość przez siłę, od której zresztą jest specjalistą. Nie łudźmy się więc, że facet chce zrobić Palestyńczykom dobrze. Raczej chce ich wyruchać. Zapowiedział im piekło jeśli się nie podporządkują, pomimo że ludność była już całkowicie wygłodzona i sterroryzowana. Jeśli komuś kiedyś nie przyjdzie do głowy plan krwawej zemsty, to chyba nie będzie człowiekiem. Albo będzie już żył w jakiejś kwitnącej gospodarczo Palestynie.


Póki co budowa drugiego Dubaju czy choćby Groznego to tylko groteskowa wizja. Na Zachodnim Brzegu Jordanu ziemia jest Palestyńczykom systematycznie odbierana, więc na końcu zamknie się ich chyba w rezerwatach jak amerykańskich Indian. No ale Bóg dał tą ziemię narodowi wybranemu - są na to przecież biblijne dowody... Wpieranie Izraela to dla Jankesów obowiązek religijny. 

W najwspanialszym kraju na świecie religijność to zwłaszcza spektrum chrześcijaństwa ewangelicznego - w tym ultrakonserwatywnego nurtu ewangelikalnego, popularnego zwłaszcza na Południu. Podstawą wiary jest tam "tylko Pismo Święte', którego autorytetem można negować teorię ewolucji czy prawa fizyki - w szkołach przedstawia się kreacjonizm jako równorzędną dla światopoglądu naukowego alternatywę. Stary Testament to zatem podstawa amerykańskiego chrześcijańskiego syjonizmu.

Co więcej w nowotestamentowej Apokalipsie jest mowa o tym, że Jezus powróci dopiero gdy Żydzi odzyskają historyczne dziedzictwo... W ogóle w całej Biblii dużo jest pieprzenia o Izraelu, Jerozolimie i i krwawych rzeziach w imię boże. Kretyni czerpiący "wiedzę" wprost z tej archaicznej książki to baza wyborcza Trumpa, choć taki z niego konserwatysta jak z koziej dupy trąba. Ale jego prywatne życie seksualne nie świadczy przecież o tym jakie wartości wyznawał przez całe życie. Pojebało mu się w głowie już całkiem i za czystki etniczne domaga się Pokojowej Nagrody Nobla.

Ale bliższa naszemu polskiemu motłochowi jest kwestia ukraińska w której niedoszły noblista nie jest już tak stanowczy. Dla zachowania obiektywizmu przyznać trzeba, że mogło być gorzej. Trump udostępnia Ukrainie dane wywiadowcze umożliwiające zmasowaną kampanię dronową wymierzoną w rosyjski przemysł naftowy. Jest to o tyle sprytne, że nic go przecież nie kosztuje. Poza tym pozwala na sprzedaż amerykańskiej broni - za co płacić musi Europa, a na czym USA jeszcze zarabiają. Jest to o tyle logiczne, że Rosja jest zagrożeniem głównie dla zadowolonej z siebie Europy.


Niestety póki co "TACO" nie chce sprzedawać kluczowej broni daleko zasięgu... Ostatnio narobił Zełenskiemu nadziei niesprecyzowanymi obietnicami dostawy pocisków Tomahawk, po czym zaczął się z tych zapowiedzi okrakiem wycofywać. "Musiał" najpierw zadzwonić do Putina, a ten znowu zaproponował "rozmowy pokojowe". Sprytny kagiebista jest mistrzem gry na czas i robienia politycznych uników. Kiedy ma już zostać dociśnięty udaje, że chce się dogadać.

A zatem marzenie o pociskach najprawdopodobniej zostanie "zamrożone". Putin obieca przecież coś Trumpowi, będzie mu prawił komplementy, pogratuluje "sukcesu" w Gazie. Potem znowu nasili bombardowania. I tak w koło Macieju. Decyzja o rosyjsko-amerykańskim szczycie była dla Ukraińców kompletnym zaskoczeniem, co po raz kolejny pokazuje jak niestabilnym "partnerem" jest Trump. Do spotkania dojdzie w orbanowskim Budapeszcie, gdzie swego czasu (1994 rok) podpisano słynne memorandum, na mocy którego Ukraina pozbyła się broni nuklearnej.

Jak wiadomo Orban to jedna z najbardziej prokremlowskich "europejskich" kreatur. Pobawię się we wróżkę i zaprognozuję tam jedno wielkie pierdolenie o Szopenie. Putin jak zwykle zyska zostając de facto uznany za normalnego przywódcę, a nie wroga i zbrodniarza. Orban będzie napuszony jak indyk, bo podupadające Węgry staną się areną światowej dyplomacji. Trump zaś będzie dalej mówił o swoim dążeniu do pokoju, nawet za cenę kolejnych ofiar i zniszczeń. Ale "prawdziwi Polacy" dopatrzą się w jego chaotycznych działaniach objawów geniuszu.

środa, 8 października 2025

LINIA ŻYCIA


 Kiedyś człowiek żył dużo krócej niż dzisiaj - dzięki dobrodziejstwom rolnictwa, przemysłu i medycyny udaje mu się jednak statystycznie dociągać do osiemdziesiątki. Przynajmniej w Europie, bo na całym świecie średnia długość życia jest o dekadę krótsza. Może jako łowcy i zbieracze mieliśmy zdrowszą dietę, więcej czasu dla siebie i mniej stresu, ale okazuje się, że lepiej żreć przetworzoną żywność niż głodować. I tak dalej...

Życie przez trzydzieści lat wydawało się zgodne z naszym zadaniem ewolucyjnym - przekaż geny, a potem zostaw atrakcyjne zwłoki. Choć nie była to sprawa powszechna część z nas przeżywała znacznie dłużej. Dla ewolucjonistów jest to zagadka, bo z ewolucyjnego punktu widzenia organizm niezdolny już do rozmnażania staje się "bezużyteczny". A więc na przykład kobiety po menopauzie... Podstarzali mężczyźni zasadniczo również, choć część z nich zachowuje jakieś zdolności reprodukcyjne.

Tymczasem bezpłodne kobiety potrafią żyć jeszcze kilkadziesiąt lat po przekroczeniu wieku rozrodczego. Na dobrą sprawę kobiety żyją jeszcze dłużej niż mężczyźni. Jest to przyrodniczy ewenement. Wydaje to się biologicznym marnotrawstwem. Wyjaśnieniem jest hipoteza babci - przekwitłe już babeczki pomagają swoim córkom czy synom w wychowaniu potomstwa. Mają przecież w tych sprawach konkretne doświadczenie.

Dziadek też mógł się przydać do przekazywania gówniarzom swojej życiowej mądrości... Zwłaszcza w czasach kiedy nie było edukacji, poradników ani wujka Google. Nie bez przyczyny plemiona tworzyły zwyczajowe instytucje w stylu "rady starszych".  Poza tym kobiety często umierały w trakcie porodów, a wtedy sierotą zająć się mogli dziadkowie. Jeśli dzięki babciom przeżywało więcej dzieci posiadających jej geny rozpowszechniało to geny długowieczności.


Pytanie tylko czy wydłużająca się wciąż średnia długość życia jest jakoś ograniczona. Pomijając już szkodliwe somatyczne mutacje nasze komórki nie są w stanie - jak komórki bakterii o kolistej formie DNA - dzielić się w nieskończoność. Mają pewien limit podziałów wynikający z długości telomerów czyli ochronnych struktur na końcach chromosomów, zapobiegających uszkodzeniu materiału genetycznego w trakcie podziału.

Każdy podział ludzkiej komórki skraca telomer, aż osiąga on "krytyczną długość" i dalszy podział staje się niemożliwy. Długość telomerów staje się więc markerem wieku biologicznego. Czy jest na to jakieś lekarstwo? No cóż, istnieje enzym zwany telomerazą, który dodając nukleotydy do telomeru wydłuża go. Tyle że większość typów komórek nie dysponuje tym eliksirem, a w komórkach macierzystych czy odpornościowych nie ma go aż tyle żeby nadążyć za tempem podziałów.

Czy nie można by tego jakoś zmienić? Najprawdopodobniej nie! Telomeraza jest aktywna we większości nowotworów złośliwych, co sprawia, że dzielą się w "nieskończoność" nie przechodząc procesu starzenia... W tym kontekście myśli się raczej o hamowaniu mechanizmu telomerazy. Najprawdopodobniej organizm nie stosuje tego rozwiązania zbyt szczodrze dążąc do zachowania równowagi. Tak czy siak molekularny zegar resetuje się wraz z przyjściem na świat nowego organizmu.

poniedziałek, 6 października 2025

ŻYCIE WIECZNE

 
Życie trwa już cztery miliardy lat. Oczywiście uległo zasadniczej zmianie poprzez ewolucję, ale nadal w swojej strukturze nosimy jakiś fragment kodu, który powiela się od pradawnych czasów. Życie powiela się niedokładnie czyli mutuje - dzięki zmienności i różnorodności genetycznej przystosowuje się do różnych warunków. Warunki mogą ulec zmianie, a wtedy część osobników zginie - przetrwać mogą natomiast ci o jakiejś wcześniej nieistotnej cesze genetycznej.

Może być też odwrotnie - nowe cechy mogą okazać się szkodliwe. Ale ewolucja to eksperymentalna loteria - każda mutacja jest jak rzut monetą. Generalnie mutacje okazują się konieczne, bo selekcja jest losowa. Aby nadążyć za środowiskiem gatunek musi mieć w zanadrzu różne warianty... Tyle że przez mutacje dostajemy raka, a przede wszystkim starzejemy się. Dlatego organizm sam w pewnym stopniu eliminuje zmutowane komórki.

Zmiany genetyczne szkodzić mogą homeostazie, więc organizm pilnuje swojej harmonii genetycznej. Komórka zbytnio odbiegająca od "normy" jest zabijana poprzez odpowiednie sygnały biochemiczne uniemożliwiające jej istnienie i namnażanie się. Nie zawsze jest to mechanizm skuteczny, czego przykładem jest złośliwy nowotwór. Mutacje somatyczne zachodzące w komórkach naszego ciała są niestety nieuniknione. Czy tego chcemy czy nie nasz materiał genetyczny jest tylko chwilowo stabilny i ulega uszkodzeniom.

Mutacje germinalne w naszych komórkach rozrodczych są natomiast przekazywane potomstwu przyczyniając się do chorób genetycznych czy przewagi ewolucyjnej. Najczęściej są zupełnie neutralne. Tyle w teorii, bo efekty mogą być zupełnie paradoksalne. Według hipotezy antagonistycznej plejotropii mutacje sprzyjające wysokiej rozrodczości mogą mieć szkodliwe skutki w wieku starczym, gdyż ewolucja nie przejmuje się tym co się z nami stanie po wypełnieniu prokreacyjnego i wychowawczego "zadania".


Fakt że ostatnio rodzicielskie obowiązki mamy głęboko w swej nowoczesnej dupie nie ma tu żadnego znaczenia. W pewnym  wieku stajemy się biologicznym odpadem bez względu na to czy zdołaliśmy przekazać swoje geny i zasady kulturowe... Ewolucja nie jest w stanie powstrzymać mrocznych sił entropii, więc tworzy tylko struktury wystarczająco stabilne aby mogły "zrobić swoje". Ale homo sapiens doszedł do punktu w którym chciałby przyjmować tylko najrozkoszniejsze zmysłowe impulsy i jeszcze żyć wiecznie.

Istnieje pewien gatunek meduzy nazywany nieśmiertelną. Turritopsis dohrnii może co prawda zachorować czy zostać pożarta przez drapieżnika, ale posiadła niezwykłą umiejętność cofania zegara biologicznego. W przypadku braku pożywienia czy urazu meduza ta cofa się do wcześniejszego stadium rozwoju, przekształcając się w tak zwany polip, zdolny do bezpłciowego rozmnażania przez klonowanie. Teoretycznie może powtarzać taki cykl bez końca... Dzięki temu niezwykłego przystosowaniu występuje we wszystkich oceanach świata!!!

Pechowo tylko meduza ta jest dosyć mała i prędzej czy później zostaje skonsumowana przez inne zwierzęta.  Poza tym życie meduzy jest dosyć nudne z ludzkiego punktu widzenia. Lecz przykład ten pokazuje, że kluczem do długowieczności są mechanizmy autonaprawy DNA, odnowy populacji komórek macierzystych, sprawnej komunikacji międzykomórkowej i regeneracji telomerów czyli końcówek chromosomów.

piątek, 3 października 2025

THE END

 
Kiedy człowiek umiera? Z ostatnim oddechem, ostatnim uderzeniem serca czy może ostatnim impulsem w mózgu? Przecież oddech czy aktywność serca można w niektórych przypadkach przywrócić, a zresztą mózg potrafi działać jeszcze kilka minut po śmierci organizmu. I odwrotnie - w chwili śmierci mózgowej, wiele z naszych narządów może być jak najbardziej żywych i nadawać się jeszcze do przeszczepu.

Tak czy siak jedno jest pewne. Śmierć oznacza koniec integralności systemu - komórki nie są już w stanie harmonijnie ze sobą współpracować i niebawem cała konstrukcja zawala się jak domek z kart. Bywa to zdarzeniem gwałtownym jeśli giniemy wskutek wypadków czy przestępstw, choć na ogół następuje w sposób "naturalny". A zatem system zaczyna coraz bardziej szwankować, a my stajemy się coraz bardziej nieznośni dla otoczenia.

Zanudzamy innych swoim marudzeniem, stajemy się pretensjonalni i i infantylni, a co gorsza nawet robimy pod siebie. Ukochana rodzinka może mieć przez to problem z urlopem, weekendem czy braniem nadgodzin i pracą zmianową, więc wyśle nas do domu spokojnej starości. Ale nawet jeśli ktoś będzie dzielnie się nami opiekował, to i tak jest duża szansa że trafimy do szpitala i tam wyciągniemy kopyta wśród obcych ludzi.

Musimy toczyć walkę o życie nawet kiedy sytuacja staje się zgoła beznadziejna. Starość nie radość, młodość nie grzech. Kiedyś nie było tego problemu - nie było nawozów sztucznych, syntetycznych konserwantów, antybiotyków, szczepionek i przemysłowego paskudztwa, więc ludzkość statystycznie żyła znacznie krócej. Owszem, średnią długość życia zaniżała wysoka śmiertelność dzieci, a zwłaszcza niemowląt (a także rodzących kobiet), lecz selekcja naturalna była znacznie ostrzejsza niż dzisiaj.


Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość łańcucha pokoleń żyła w prehistorii, żrąc wszystko co tylko popadnie i lecząc się u znachorów podejrzanymi miksturami z odchodów krokodyla. Pierwszy chiński cesarz był tak obsesyjnie skupiony na poszukiwaniu nieśmiertelności, że raczył się toksycznymi eliksirami na bazie rtęci, co wywarło skutek odwrotny do zamierzonego. Ten skurwiel zagnał do roboty 700 tysięcy niewolników (!!!) żeby zbudować sobie mauzoleum.

Współczesnym tyranom roi się zresztą to samo. Na paradzie wojskowej z okazji rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej w Pekinie mikrofony przypadkowo nagłośniły rozmowę prezydentów Rosji i Chin. Dwóch starców wymieniało się uwagami o biotechnologii i możliwości przedłużania życia w nieskończoność...   Ich nadzieje wiążą się z rozwojem badań nad spersonalizowanymi organami tworzonymi z komórek macierzystych.

Są to jednak nadzieje trochę nadmierne - nawet wytwarzając w pełni funkcjonalne organy, transplantacje wiążą się z ryzykiem i nie powstrzymują starzenia komórkowego. Dla dobra ludzkości miejmy więc nadzieję, że obaj panowie w końcu odejdą z tego świata i to raczej prędzej niż później. Ale nigdy nic nie wiadomo - naukowcom z Yale University udało się już przywrócić aktywność mózgową kilka godzin po śmierci świni, dzięki systemowi pozaustrojowej perfuzji OrganEx. Wprawdzie wskrzeszenie było tylko chwilowe, lecz jest nadzieja dla takiej świni jak Putin.

Takie biblijne wręcz cuda prowadzą do konkluzji, że śmierć jest raczej procesem niż zdarzeniem, co kłóci się z naszą moralną, filozoficzną i prawną potrzebą domknięcia tej kwestii. Mózg jest pierwszym organem, który po ustaniu krążenia ulega rozkładowi, ze względu na swoją szczególną wrażliwość na niedotlenienie. Lecz jakieś pół minuty po ustaniu krążenia aktywność mózgu gwałtownie się intensyfikuje - organ ten umrze dopiero po 5-6 minutach...


W tym czasie następuje znaczny wzrostu aktywności fal gamma powiązanych ze świadomością, wyższymi funkcjami poznawczymi, percepcją i  przywoływaniem wspomnień. Najprawdopodobniej spadający poziom tlenu wyłącza standardowe "systemy hamowania", aby oszczędzać energię. To zaś aktywuje uśpione zazwyczaj szlaki. Co więcej wzorce te są zorganizowane podobnie do tych obserwowanych w stanach psychodelicznych. Szybkie przetwarzanie informacji z różnych części mózgu prowadzi do enigmatycznych doświadczeń ludzi którym udało się "cudem" uniknąć śmierci.

Mówią oni często o tym jak "całe życie stanęło im przed oczami" i jak zrozumieli co tak naprawdę jest w życiu ważne. Poza tym wskazują na możliwy kontakt z siłą wyższą i tak dalej. Dla niektórych ma być to dowód na istnienie duszy, rzekomo powracającej z zaświatów. Śmierć wywołuje prawdziwą burzę chemiczną: uwalniane są ogromne ilości serotoniny i noradrenaliny, endorfin oraz najprawdopodobniej DMT.

Ten ostatni halucynogen miałby zwiększać prawdopodobieństwo przeżycia śmierci klinicznej, chroniąc neurony przed skutkami stresu oksydacyjnego, działając jako endogenny neuroprotektor. Wiadomo już że DMT ma takie właściwości i występuje w ludzkim mózgu, choć jak na razie jego funkcja biologiczna nie została w pełni poznana.  Być może kiedyś  ampułki z tym egzotycznym psychodelikiem zwanym "molekułą duszy" znajdą się w asortymencie ekip ratunkowych i szpitali...

W każdym  bądź razie taka perspektywa ma coraz więcej entuzjastów. Doświadczenia z pogranicza śmierci, intensywne wizje i świetliste tunele są też pożywką dla głosicieli różnych ezoterycznych teorii. Nie wnikając już w istotę tych duchowych czy neurochemicznych (niepotrzebne skreślić) zjawisk, przyznać trzeba, że niosą ze sobą silny ładunek emocjonalny prowadzący do przewartościowania egzystencji. Choć zazwyczaj są tylko jej odlotowym zakończeniem.