Człowiek zawsze chce tego czego nie ma. Bo jak już coś ma to
tego nie chce – chyba że mógłby to utracić. Bo strata boli najbardziej – gdy
coś stracisz martwisz się bardziej niż cieszysz kiedy coś zyskasz. Jak rzecze
przysłowie – lepszy wróbel w garści niż skrzypek na dachu. Więc choć nie zawsze
cieszymy się z tego co mamy, to jeszcze bardziej martwimy się tym czego mieć
nie możemy. Przekleństwem człowieka jest wymyślanie sobie coraz to nowych
zewnętrznych problemów żeby rozwiązywać te wewnętrzne. Ludzie porządkują świat
zamiast własnej głowy i dlatego wiecznie muszą coś poprawiać. Bo świat jest
emanacją nas samych – naszą jego interpretacją. Jeśli nie podoba się nam on
zazwyczaj nie jesteśmy zadowoleni z własnego w nim miejsca. Sądzimy, że to co
czujemy jest odbiciem prawdy, a jest na odwrót – to my nadajemy światu sens
(lub nie).
To że potrafimy nadawać życiu znaczenie od wieków skłaniało
nas do przypuszczenia, że istnieje jakaś najwyższa prawda, którą tylko należy
rozszyfrować. Lecz jeśli życie jest kosmicznym przypadkiem, to nie ma
obiektywnego „sensu” – w ten każe nam wierzyć mechanizm celowości i
przyczynowości, który umożliwił nam zbudowanie cywilizacji. Społeczeństwa
ucywilizowane zawsze miały tą przewagę nad nieucywilizowanymi, że były w
przeciwieństwie do nich dobrze zorganizowane. Podobnie w ramach tej struktury
warstwy rządzące były lepiej zorganizowane (a przy tym wyedukowane) niż warstwy
rządzone. Potrafiły więc nie tylko lepiej manipulować, ale też systemowo
egzekwować kulturową narrację. Władza nad człowiekiem wymaga etosu, procedur i
hierarchii. Lecz są to rzeczy umowne.
Jedni ludzie rządzą drugimi ponieważ jedni uważają, że
drudzy mają władzę. A żeby uzyskać wolność masy musiały się zorganizować.
Ponieważ zorganizowały się na tyle żeby egzekwować własny system mamy dzisiaj
demokrację. Lecz demokracja nie jest – jak to się często sądzi – „celem
historii”. To tylko kolejna ideologia, ale jej plusem jest to, że przestaliśmy
się wreszcie zabijać i zaczęliśmy akceptować inne poglądy. Demokracja istnieje
dlatego, że ją wymyśliliśmy. Podobnie jak wolność – jesteśmy wolni tylko wtedy
kiedy w to wierzymy, bo i tak podlegamy bez przerwy różnym uwarunkowaniom. W
świecie liberalnym rzekomo cieszymy się wolnością wyboru – nie tylko
politycznego, ale przede wszystkim własnej drogi życiowej. Teoretycznie możemy
wszystko – bogacić się, uprawiać wolną miłość czy tworzyć sztukę. Praktycznie
zawsze potrzebujemy do tego innych ludzi.
Pieniądze czy idee nie są „realne” jeśli nie wiążą nas z innymi. Bo mają wartość tylko o ile wspólnie ją wyznajemy. A ludzie już pokazali,
że mogą uwierzyć we wszystko – niewolnictwo, święte wojny, faszyzm, komunizm,
konsumpcjonizm. Tak jak uwierzyli we własne wynalazki – pieniądze, biurokrację
czy prawo. Cokolwiek robimy chcemy zapisać to w zbiorowej świadomości
zbudowanej z określonych kontekstów. W przeciwnym wypadku wszelkie nasze
„osiągnięcia” byłyby pozbawione znaczenia. Chcemy tego czego nie mamy ponieważ
inni to mają. A my zawsze chcemy być kimś innym niż sobą – być w innym miejscu
i czasie, a nie „tu i teraz”. Dlatego gonimy za wiatrem albo tęsknimy za jakimś
rajem utraconym – a w zasadzie wymyślonym. W życiu nie można tak naprawdę
niczego „mieć”, a jedynie w to wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz