W jedne rzeczy wierzymy, a w inne nie. Zależy na ile starcza
nam wyobraźni i czy tego chcemy albo potrzebujemy. Możemy wierzyć w Boga lub
nie – choć nie wiadomo czym miałby być i czy to nie jego powinniśmy winić za
całe zło. Możemy też wierzyć w elfy jak mieszkańcy Islandii, albo w Mikołaja
jak dzieci. Tylko że przestajemy, gdy Mikołaj przestaje przynosić nam prezenty.
Możemy też wierzyć w miłość – choć często przestajemy gdy się nam nie
przytrafia. Możemy wierzyć w cokolwiek, byle dawało to wyjaśnienie i nadzieję.
Dlatego nasi przodkowie wierzyli w duchy lasu, mitologicznych bożków, czary i
święte wojny. Zarówno faszystowskie Niemcy jak i Związek Radziecki walczyły o
„lepsze jutro”, które jednak okazało się piekłem. Ale można wierzyć też w
piekło, jak wielu wierzyło do końca.
Dzisiaj wierzymy w rozwój gospodarczy i postęp naukowy, ale
to też jedne z wykreowanych przez nas mrzonek. Bo postęp ani rozwój nie ma
granicy i nie wiadomo do czego nas doprowadzi. Gdy patrzymy w przeszłość wydaje
nam się, że byliśmy nieokrzesani, ciemni, barbarzyńscy. Ale przecież we wnętrzu
pozostaliśmy tacy sami – wpisane w nas przez naturę programy skutkowały tymi
samymi namiętnościami, żądzami i tęsknotami. Zawsze walczyliśmy o władzę nad
zasobami, ale też o kulturowe wizje. Walczyliśmy o pozycję i parterów
seksualnych oraz dobro naszych dzieci, ale też o sprawy honoru, ducha, czy
innej „wyższej konieczności”. Dlatego nie wiadomo do czego doprowadzić nas może
racjonalizm – na końcu wszystkich logicznych łańcuchów stać zawsze musi
filozoficzny cel, który trzeba przed sobą postawić.
Jeśli dobrem najwyższym jest szczęście jak największej
liczby osób w ostatnim czasie pochwalić się możemy zwiększaniem jego bazy
materialnej, upowszechnianiem opieki medycznej czy prawną ochroną obywateli. W
ramach społeczeństwa informacyjnego cieszymy się też niespotykanym wcześniej
dostępem do wiedzy i rozrywki, a mimo tego ludzie nie stają się coraz
szczęśliwsi. Nasze zadowolenie zawsze hamować będą psychologiczne ograniczniki
zmieniające ekscytację w znudzenie. Wyprana z pasji pogoń za przyjemnościami,
zyskami czy idealnym wizerunkiem prowadzić może do uzależnień, nerwic i
depresji, które nasilają się na tle cywilizacyjnym. Dzieje się tak, gdyż nowe
udogodnienia przestajemy postrzegać w kategoriach ulepszeń – stają się
koniecznością. Z kolei wszechobecny marketing i lans stwarzają ogromne pole do
społecznych porównań.
Wierzymy w cywilizację, która wzywa nas do szczęścia ubranego w szaty
„sukcesu”. Tymczasem tylko w nikłym stopniu zależy ono od czynników
zewnętrznych, a bardziej od tego w jaki sposób interpretujemy życie. Sens życia
jest kwestią odkrywanego w nim znaczenia – tego czy damy się pochłonąć,
zaciekawić, zafascynować. Jeśli to co robimy ma sens, nie zależy on już od
rezultatów. Największym wrogiem szczęścia jest pogoń za nim – karierowiczostwo,
wynajem dziwek czy wciąganie amfetaminy. W szczęście można wierzyć lub nie – i
często przestajemy, bo go nie dostrzegamy. Szukamy szczęścia gdzieś daleko, a
przecież wszędzie jest tak samo. Jeśli jutro mógłbyś być szczęśliwy mógłbyś być
i dziś – o ile w ogóle. Najprostszym sposobem żeby w coś uwierzyć jest tego spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz