Dzisiaj obchodzimy Święto Pracy. Nikt już nie pamięta skąd się wzięła ta data - chodzi o upamiętnienie strajku robotniczego w Chicago, który rozpoczął się właśnie pierwszego maja pod koniec XIX. Kilkadziesiąt tysięcy robotników domagało się wtedy od amerykańskich kapitalistów ośmiogodzinnego dnia pracy. Początkowo pokojowe protesty z czasem się zaogniały, aż doszło do przelewu krwi.
Policja zastrzeliła kilku robotników, a następnie ci odwdzięczyli się stróżom prawa bombą... Ostatecznie wymiar sprawiedliwości skazał kilku anarchistów na karę śmierci. Pogrzeby straconych zamieniły się w wielotysięczne manifestacje. Zainspirowało to Międzynarodówkę do ogłoszenia pierwszego maja Świętem Pracy. Oczywiście święto najhuczniej celebrowano w krajach demokracji ludowej.
Organizowano obowiązkowe pochody i przydługawe akademie z kazaniami kacyków i starannie wyselekcjonowanych "działaczy", na których nie mogło zabraknąć nawet dziatwy szkolnej. Niestety obrazek socjalistycznego raju z rzeczywistością nie miał wiele wspólnego. Władza skupiała się w rękach zawodowych dyrektorów, a zamiast kompetencji liczyło się zwykłe kolesiostwo. Ludowi rzucano jakieś ochłapy i przymykano oczy na jego biedne złodziejstwo.
Kiedy jednak spragniona czekolady, dżinsów i wolności hołota zaczynała się burzyć, grzecznie ją pałowano, tudzież masakrowano bronią palną całymi dziesiątkami... Niekiedy rozjeżdżano kogoś czołgiem. Zbudowano też siatkę donosicieli, która przeniknęła struktury opozycyjne do tego stopnia, że do dziś nie sposób ustalić kto był kim. Niczym wytrawni psychoanalitycy ideolodzy cierpiący na nadmiar wolnego czasu tworzą więc opowieści o bohaterach i zdrajcach.
Jest to temat średnio mnie zajmujący, bo z doświadczenia wiem, że nawet w dzisiejszych realiach najlepiej być zwykłą świnią - a co dopiero w okresie słusznie minionym. Kłótnie o to kto więcej zrobił dla ludu pracującego zwykle wiodą do jakichś politycznych wniosków, bo przecież historia jest funkcją polityki. Nie ma odpowiedzi nawet w kwestii tego co można zrobić dla ludzi pracy. Przysłowiowy socjal może być hamulcem gospodarki. Z kolei etos wolnego rynku może maskować dyktat korporacji.
Dochodzi do tego jeszcze kwestia globalizacji wolnego handlu - pomimo wszystkich jej mankamentów ciężko sobie wyobrazić alternatywny system. No chyba, że połowa tego szmelcu który posiadamy nie jest nam do niczego potrzebna. Niestety sami nie wiemy czego już chcemy - rozpoczął się proces wielkich narracyjnych przewartościowań wiodący do wielce podejrzanej przebudowy powiązań finansowych. Co z tego wyniknie nie za bardzo wiadomo.
Po jakiego grzyba Stany Zjednoczone od dekad przenosiły produkcję za granicę w imię cięcia kosztów pracy, skoro dziś czują się okradane przez światowy proletariat? Śpiewka o patriotycznym protekcjonizmie staje się zresztą ogólnoświatowym trendem. Wynika to ze wzrastającego geopolitycznego napięcia i populistycznej histerii podsycanej przez algorytmy Doliny Krzemowej. Szykujemy się już do wojny czy też rewolucji sztucznej inteligencji?
A może to spisek światowej oligarchii? Lub może czyste szaleństwo zwierząt politycznych? Tak czy siak to siła państwa a nie rozwój gospodarczy stają się dzisiaj priorytetem. Zamiast się skończyć historia gwałtownie przyspieszyła. Silnik Europy - niemiecka gospodarka - traci swoją dotychczasową dynamikę, czemu towarzyszy gigantyczny wzrost wydatków na wojsko. Tylko USA, Chiny i Rosja wydadzą na armię więcej niż Niemcy, które specjalnie w tym celu luzują swój "hamulec zadłużenia".
Pomimo rekordowych wydatków Polski i tak zostajemy więc daleko w tyle, ograniczeni przez te cholerne PKB, na które wszyscy ciężko pracujemy. Ale miejmy to w dupie, w końcu od żadnego z nas nic nie zależy. W tych niespokojnych dniach udajmy się na tradycyjną polską majówkę, gdzie przy dymiącym grillu i przaśnej muzyce podyskutujemy o swoim marnym losie, obżerając się smażoną wieprzowiną i wypijąc hektolitry piwa. Ku chwale ojczyzny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz