Okno dyskursu (nazywane też od nazwiska twórcy tej koncepcji oknem Overtona) to teoretyczny model "otwierania się" społeczeństwa na poglądy niegdyś dla niego nieakceptowalne. No bo przyznać trzeba, że przy całej wolności słowa dla spolaryzowanych plemion nadal (na szczęście) istnieją tematy uznawane zgodnie za nieakceptowalne - dotyczące chociażby kanibalizmu czy pedofilii.
Lecz gdy pewne poglądy zaczynają się mieścić w tym oknie - jako radykalne czy skrajne - społeczeństwo zaczyna się z nimi oswajać, a to zwykle toruje im drogę do normalizacji. Gdy już natomiast stają się "normalną" częścią dyskursu mogą zyskiwać na popularności - to co niegdyś wydawało się heurystycznie absurdalne, może niektórym zacząć wydawać się rozsądne.
Tym sposobem niektórym Niemcom rozsądne zaczęły się wydawać poglądy Hitlera. Z czasem dochodzi do socjologicznego gotowania żaby, czyli przesunięcia granic tego co dopuszczalne. Mózgi stopniowo przyswajają te nowe "egzotyczne" poglądy, bo pojawiają się coraz częściej w debatach i przekazach. Zaczynają być brane na poważnie jako równoważne innym punktom widzenia. Z czasem stają się popularne.
Gdy niedopuszczalne poglądy zaczną przeważać mogą nawet stawać się wytycznymi nowej poprawności politycznej. Kiedyś na przykład nie akceptowano mniejszości seksualnych. Kiedy już jednak oswojono ludzi z myślą, że niektórzy mogą "kochać inaczej", homofobia zaczęła być postrzegana jako "mowa nienawiści". Lecz dziś wahadło odbija na prawo od tych liberalnych koncepcji i znowu można mówić niezbyt pochlebnie o tęczowych, ciapatych i feministycznych zarazach.
Nikogo już nawet nie dziwi Elon Musk hajlujący na inauguracji prezydenta Stanów Zjednoczonych. Sam Donald Trump to po prostu chodząca maszynka do wypluwania coraz bardziej radykalnych wrzutek do społecznej świadomości. Mówi coraz straszniejsze rzeczy o Ukrainie, lecz apologeci uparcie go bronią - nawet w Polsce gdzie czujemy już śmierdzący oddech krwiożerczego niedźwiedzia. Ale najważniejsze, że na powtarzaniu tych bzdur można zbić doraźny kapitał polityczny.
Jakże to ważne, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej. Rosją będziemy martwić się później. Populistyczna międzynarodówka nabiera wiatru w żagle, a to oznacza szansę dla wszystkich jej lokalnych mutacji. Chcąc nie chcąc "liberalne centrum" też zaczyna zmieniać swą narrację. O konieczności ustępstw terytorialnych mówi już nie tylko Andrzej Duda, ale nawet Leszek Miller. De facto oznaczałoby to legalizację zbrodni wojennych jako narzędzia politycznego.
Ciężko powiedzieć jakie jeszcze "nowe normy" wygeneruje współczesna klasa polityczna, to już jednak zależy od "głosu ludu" czyli zasięgów zdobywanych przez internetowych krzykaczy. Dzisiejsza opinia publiczna ma to do siebie, że łatwo na nią wpływać gdy odpowiednio wykorzysta się mechanikę cyfrowych algorytmów. To właśnie brak zasięgów staje się nową formą cenzury - należy więc za wszelką cenę wygłaszać coraz bardziej kontrowersyjne i sensacyjne teorie.
Ważną rolę w torowaniu nowego przekazu stanowią tak zwane "psie gwizdki". Nazwa tego retorycznego instrumentu pochodzi od ultradźwiękowych gwizdków używanych w pasterstwie, emitujących dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, ale za to skierowane do psiego. Podobnie w sferze informacyjnej kierując radykalny przekaz do docelowych odbiorców należy go ubrać w język strawny dla większości społeczeństwa.
A więc podsycając chociażby rasistowski nacjonalizm należy starannie dobierać słowa, żeby nie przekroczyć obowiązujących czerwonych linii. Na poziomie mediów "mainstreamowych" obowiązuje jeszcze jakaś autocenzura - w komentarzach pod artykułami wolno więcej. W mediach społecznościowych mamy wolną amerykankę. To tam krystalizuje się kodowany język wyznawców poszczególnych idei spiskowych, który potem łatwo zastosować w debacie, starannie kropkując wulgaryzmy.
Chodzi oczywiście o stosowanie niesławnego podprogowego znaczenia w taki sposób, żeby łatwo można się go było wyprzeć i odwrócić kota ogonem. Łatwo na przykład odwoływać się do moralności, sprawiedliwości, tradycji, tolerancji i tym podobnych pustych frazesów, przemycając pod ich płaszczykiem hektolitry jadu... W ten sposób usiłuje się pogodzić w jednej ugrzecznionej narracji zarówno umiarkowanych jak i betonowych wyborców.
W rezultacie radykalizmy jeszcze bardziej się utwardzają i przesiąkają do bardziej neutralnych głów. Oswajamy "nową normalność". Minęły już czasy medialnej pedagogiki - zdegenerowane elity muszą czerpać inspirację z internetowego rynsztoka, o ile jeszcze chcą biec w informacyjnym wyścigu szczurów. Rosyjscy gangsterzy wciskają hołocie coraz nowe brednie rozszczelniające kanały komunikacji dla wywołania pożytecznego chaosu.
Poza tym w przestrzeni informacyjnej pełno jest tworów sztucznej inteligencji, nie wiadomo komu już służącej. Pomijając już kwestie dochodzenia do prawdy - która niestety jest dosyć abstrakcyjna i względna - niegdyś WIELKIE NARRACJE zapewniały spójność społeczną. Dziś chaos informacyjny atomizuje nas na setki sprofilowanych plemion uwięzionych w różnego rodzaju bańkach. Łączy nas jeszcze chęć kupowania przemysłowego gówna i lęk przed tym, że ktoś nas z tego okradnie.
Szukamy więc mesjaszy którzy "dadzą więcej". Lecz to już odwieczny marksistowski problem "fałszywej świadomości". Poglądy pracującego motłochu zawsze w jakiś sposób uciekają od genezy prawdziwego problemu czyli natury ludzkiej - i w końcu po takiej czy innej rewolucji zalegitymizują nowych wyzyskiwaczy. Socjalny dobrobyt Europy nie był wynikiem żadnej sprawiedliwości dziejowej tylko globalnego układu sił. Obyście nie musieli tego zrozumieć gdy kiedyś wszystko się rozsypie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz