W pięknym filmie „Czekolada” (nakręconym na podstawie
powieści pod tym samym tytułem) grzechem jest osładzanie sobie życia tytułowym
smakołykiem. Choć wydawać to się może absurdalne, celem krucjaty prowadzonej
przez księdza z burmistrzem staje się sklep sprzedający czekoladę podczas
Wielkiego Postu. Dziwne, że nie karczma czy przemoc domowa. Ale to oczywiście
tylko metafora pewnego zjawiska. A mianowicie naszej tendencji do
przywiązywanie wagi do rzeczy zupełnie pierdołowatych, a stojących w kolizji z
najwyższym sensem naszego istnienia, a mianowicie naszym szczęściem.
Metafizyczną misją sklepiku z czekoladą jest w tym fabularnym ujęciu nie tyle
biznes, ile osładzanie ludziom życia. Specjalistka od słodyczy jest bowiem kimś
w rodzaju psychologa udzielającego ludziom porad przy kubku gorącej czekolady.
Czy należy jeść kiełbasę w Wielki Piątek? Czy muzułmanin
może jeść wieprzowinę, a hindus wołowinę? Czy warto odmawiać sobie niezdrowego
jedzenia? A co z innymi przyjemnościami? Czy powinniśmy odmawiać sobie przyjemności
tylko dlatego, że są one „niemoralne”? I co to właściwie znaczy? Czy przyjemności
których sobie odmawiamy mają być niemoralne tylko dlatego, że jest to sprzeczne
z moralnością (nie tylko religijną, ale przede wszystkim obyczajową) wyznawaną
przez innych, czy też niemoralne jest raczej to co krzywdzi – choćby pośrednio
– innych? Czy ważniejsze w życiu są kwestie symboliczne, czy też rzeczywiste?
To wszystko pytania do których zadawania inspiruje nas ta z pozoru tylko
banalna historia. Kulminacją jest bowiem dekadencki wieczór z obżarstwem,
tańcami i sprośnościami, które najbardziej wkurwiają największych smutasów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz