Ponieważ jedni twierdzą, że Bozia istnieje, a drudzy że to w
świetle dzisiejszej wiedzy wykluczone, trwa spór o to kim jesteśmy bądź nie
jesteśmy. W koncepcjach religijnych przypada z reguły człowiekowi
specjalna misja, z czym wiąże się jego specjalny status. Gdyby wykluczyć „boski
plan” pod wieloma względami pozostalibyśmy niezwykli, lecz niezwykłość ta nie
byłaby przeznaczeniem kosmicznego procesu, a jedynie jego rezultatem. Oznacza
to mniej więcej tyle, że nasza bezsilność wobec wszechświata jest jeszcze
bardziej przerażająca – nikt z góry nas nie chroni i nie prowadzi, a także nie
gwarantuje ostatecznej sprawiedliwości. Wiara w opatrzność jest jednak na tyle
pożyteczna adaptacyjnie, że rozpowszechniła się pod wszystkimi szerokościami
geograficznymi.
Nasze cechy osobnicze określane są przez nasze geny (a także
warunkowane doświadczeniem, ale to już inna historia). Selekcja naturalna
polega z grubsza na tym, że posiadane przez nas geny poddawane są testom
przydatności. Te służące przetrwaniu i reprodukcji pozostają w puli genowej, a
inne niestety giną w ślepych uliczkach ewolucji. Podobnym prawom podlegają
wyznawane przez nas informacje. Te które są pożyteczne dla wyznających je
jednostek i społeczności ulegają swoistej reprodukcji informacyjnej bez względu
na ich obiektywną wartość poznawczą. W tym kontekście mówimy o tak zwanych
memach, czyli jednostkach informacji kulturowej. Są to kulturowe replikatory
odpowiedzialne nie tylko za upowszechnianie się wiedzy, ale także różnych
niedorzecznych przekonań.
Pytanie czy religia przynosi więcej szkody czy pożytku
nabiera jednak w dzisiejszym świecie nowego znaczenia, i to nie tylko w świetle
nasilającej się islamistycznej przemocy. Moim zdaniem wiemy o rzeczywistości
już wystarczająco dużo, żeby przestać podpierać się mitologicznymi protezami,
co nie znaczy, iż automatycznie przestaniemy być dziećmi własnego dziedzictwa
kulturowego. Filozoficzny i etyczny dorobek chrześcijaństwa oraz innych
religii, mimo pewnych wypaczeń nie może zostać zbagatelizowany. Niemniej księgi objawione nie zawierają prawdy sensu stricto, a upieranie się przy tym
może być nie tylko groteskowe, ale wręcz niezdrowe, zwłaszcza jeśli sprowadza
się do narzucania komuś własnych norm i to niekoniecznie w sposób
terrorystyczny.
Co prawda rzekoma marność tego świata często nie stoi na
przeszkodzie w pogoni za jego urokami czy dobrami materialnymi, ale to już
paradoks wpisany w zinstytucjonalizowanie każdej idei. Jezusowi z Nazaretu
bliżej było do autsajdera i pięknoducha niż „porządnego obywatela”, lecz z
ludycznej religijności wyłania się zgoła inny obraz gorliwego wyznawcy. Każde
bóstwo jest zresztą moralnym testem Rorschacha w którego duchowej plamie wierny
odnajduje to co chce. Tak naprawdę sami mówimy sobie co jest sensem naszego życia.
Ponieważ dla wielu tym sensem jest kontrolowanie innych w obrębie każdego
wyznania wykształcała się zawsze bezkompromisowa ortodoksja. Lecz to tylko
manifestacja pychy samozwańczych depozytariuszy najwyższej prawdy.
Nawet nie zawierzając swej nędznej osoby żadnej
nadprzyrodzonej istocie pozostać muszę jednak mistycznym agnostykiem. Poznając
dzieje ludzkości, historię i estetyczne fikcje, nie pozostaje mi nic innego jak
tylko wierzyć, że to wszystko robiliśmy po coś. I nawet jeśli nie ma nad nami Wielkiego
Ducha, ani małego duszka w naszych głowach, wierzę że jestem częścią czegoś
większą niż ja sam. Tym bowiem co jest istotą naszego bytu jest emergencja
kosmicznych sił. To z niej wyłaniają się najwspanialsze przejawy naszej
egzystencji, jej piękno i głębia. Świadomość wyłania się z interakcji pomiędzy
wieloma neuronami naszego mózgu, ale określa ją również byt czyli proces
społeczny. Nie „jestem” spoiwem swojej tożsamości tylko sumą czynników ją
stanowiących, więc gdy ustaną konstytuujące mnie warunki biologiczne i
społeczne zakończy się też to wspaniałe złudzenie zwane życiem. Ale to
złudzenie to przecież najlepsze co nam się może przytrafić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz