Teoria komórkowa mówi, że każda forma życia jest organizmem komórkowym - składa się tylko i wyłącznie z komórek, choćby z jednej. To z komórek zbudowane są tkanki, a z tkanek organy. Gdybyśmy spotkali kosmitę z zielonymi czułkami również musiałby składać się z komórek. Bo życie organizmu jest pochodną życia komórki, w której zachodzą życiodajne procesy chemiczne.
Są one elektrowniami i fabrykami białek, a jednocześnie maszynami dekodującymi instrukcje genetyczne. Organizmy wielokomórkowe wyewoluowały z jednokomórkowych, a życie każdego z nas zaczyna się od pojedynczej zapłodnionej plemnikiem komórki jajowej zwanej zygotą. Ten jednokomórkowy organizm dostaje w pakiecie cały wachlarz niezbędnych informacji do dalszego rozwoju.
Zarówno Albert Einstein, Marylin Monroe, Hitler jak i Jezus, debiutowali pod postacią mikroskopijnego "robaczka", który dopiero w procesie podziałów komórkowych i epigenetycznego różnicowania przekształcał się w geniusza, seksbombę, charyzmatycznego świra czy religijnego guru. Chronologia ta leży u podłoża światopoglądowego sporu kiedy zaczyna się życie ludzkie, a kiedy zarodek jest tylko potencjalnym tworzywem. Sporu tego jednak nie da się rozstrzygnąć.
Sam kod genetyczny jeszcze nie stanowi o tym kim jesteśmy. Zmieniamy się pod wpływem środowiska i kultury w różnorodne indywidua, które jednak łączy coś ludzkiego. W różnych epokach, pod różnymi szerokościami geograficznymi, w zależności od pozycji społecznej i trybu życia ten sam hipotetyczny kod genetyczny może rozwijać się na różne sposoby. Być może syn afgańskiego pasterza mógłby zostać fizykiem jądrowym, a szef korporacji żebrakiem...
Tego jednak nigdy się nie dowiemy, bo obaj znaleźli się w takim a nie innym miejscu i czasie. Aby możliwy był alternatywny scenariusz musiałyby zgrać się wszystkie czynniki - ciężkie wady genetyczne czy też pakiet nadzwyczaj dobrych genów również mogą odwracać sytuację. Lepiej być jednak upośledzonym synem miliardera niż sierotą w Strefie Gazy, choć miliarder ten mógł być swego czasu pucybutem. Wyznawcy "rozwoju osobistego" oczywiście będą z tym polemizować, ale to już błąd atrybucji.
W życiu zdarza się wyjątkowe szczęście jak i wyjątkowy pech, a gdzieś pomiędzy stany statystycznie uśrednione... Ale mniejsza z tym - wszyscy wywodzimy się z pojedynczej komórki, bo komórki powstają tylko z już istniejących komórek w procesie podziału. Oczywiście dla nas to czysta abstrakcja, bo chuj nas obchodzi pojedyncza komórka. Jesteśmy tworami emergentnymi, które wręcz usuwają zbędne komórki gdy te zagrażają homeostazie.
Dla prawidłowego funkcjonowania organizmu konieczne jest programowanie samobójczej śmierci komórkowej zwane apoptozą. Tak jak mrówka czy pszczoła pojedyncza komórka może poświęcić się w imię "wyższego dobra". Niekiedy jednak komórki się buntują i wtedy mamy na przykład nowotwór. Lecz sami nie szanujemy swoich komórek trując je papierosami czy hormonami stresu. Tak czy siak ostatecznie niekończące się podziały komórkowe generują tyle błędów, że komórki nie są już w stanie ze sobą współpracować.
Cały system komórkowy pogrąża się w chaosie, działa coraz gorzej, a ostatecznie dezintegruje się i gnije. Ponieważ życie wywodzi się ze zbioru komórek, a komórki z innych komórek, apologeci teorii religijnych widzą w tym przejaw nieredukowalnej złożoności. W skrócie może i powstaliśmy w toku ewolucji, ale pierwszą komórkę musiał stworzyć Bóg. Jeśli to prawda to niestety ten kultowy i bliżej nieokreślony Projektant musiał spierdolić robotę.
Skutkiem są nasze rozliczne choroby. Niemniej to dzięki błędom komórkowym ewolucja otrzymywała mutacje co napędzało zmienność genetyczną testowaną i selekcjonowaną w zmiennych warunkach środowiskowych. Życie i śmierć to skutek przypadkowych błędów, a ewolucja zostawiła nam bagaż przestarzałych cech i niedoróbek, nie mówiąc o skłonności do zaraźliwego szaleństwa. Lecz paradoksalnie to w naszej niedoskonałości tkwi esencja człowieczeństwa.