Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 marca 2015

MASZYNIŚCI

Uzależnienia są chorobami mózgu, wynikającymi z zaburzeń występujących w układzie nagrody. Narkotyki silnie wpływają na przekaźnictwo nerwowe, zmieniając funkcje i strukturę komórek mózgowych. Na przykład kokaina czy amfetamina doraźnie zwiększają poziom dopaminy, ale zmniejszają w konsekwencji ilość receptorów wytwarzających dopaminę. Stąd już tylko krok do uzależnienia, gdyż ceną za „dopaminowe eksplozje” będzie w konsekwencji pogłębiający się deficyt dopaminy. Odgrywa ona w organizmie wiele istotnych funkcji, reguluje procesy emocjonalne i motywuje do działania. Na pewno będzie więc nam jej bardzo brakować.

Alkohol tłumi czynności nerwowe, spowalniając przekaźnictwo neurohormonalne. W ten sposób zaburza pracę mózgowego ośrodka kontroli, a zatem puszczają nam hamulce i zachowujemy się bardziej swobodnie. W małych ilościach może to nawet zwiększać naszą kreatywność, ale upijanie się może powodować błazeńskie, nieodpowiedzialne, a nawet agresywne zachowania. Mimo to amatorów picia nie brakuje. I czasami nie ma w tym nic złego. Alkohol pozwala przełamywać bariery międzyludzkie i ułatwiać kontakt z obcymi, na przykład kiedy bawimy się na weselu. Picie nie jest jednak zgodne z naturą człowieka, zaburza gospodarkę neurohormonalną i prowadzi do sytuacji nienormalnej, kiedy to człowiek nie jest w stanie dobrze bawić się bez spożycia alkoholu. Gdyby w wyniku ewolucji okazało się, że ośrodek kontroli w naszym mózgu powinien pracować mniej intensywnie, wówczas wszyscy cały czas chodzilibyśmy pijani od narodzin do śmierci.

Do najbardziej absurdalnych uzależnień należy palenie tytoniu. W odróżnieniu od prochów nie daje euforii, nie rozluźnia naszego dupościsku tak jak wóda, nawet nie pobudza jak dobra kawa. Przyjemność z palenia jest przyjemnością czysto iluzoryczną. Dobrze wiem o czym mówię, paliłem już w podstawówce. Przez piętnaście lat oddawałem się temu nałogowi, mówiąc że palę bo lubię. I poniekąd lubiłem – dymek dawał mi relaks, ale przyjemność ta wynikała jedynie z mojego uzależnienia. Pamiętam że kiedy pierwszy raz zapaliłem papierosa wcale mi nie smakował (w odróżnieniu od czegoś bardziej aromatycznego). Kaszlałem i dusiłem się wzbudzając w towarzystwie wesołość. Ale z uporem godnym lepszej sprawy postanowiłem nauczyć się palić. Palenie oznaczało wstęp do lepszego świata – zepsutych chłopców i dziewczyn, wulgarnych gówniarzy i krzykliwej brawury. Spełniała taką funkcję jak pojedynki na pięści czy łacina podwórkowa. Przyjemność z palenia nie jest niczym innym jak ulgą, dla naszego uzależnionego organizmu.


Nie tylko używki robią nam z mózgu sitko. Na manowce wieść nas mogą takie nałogi jak hazard. Jest to szczególnie szkodliwy sposób spędzania wolnego czasu, chociaż nie jest rakotwórczy, nie powoduje marskości wątroby ani halucynacji. Szkopuł w tym, że opróżnia nam kieszenie i zmienia nas w odmóżdżone zombie, godzinami wpatrujące się w wisienki, truskawki i inne rysunkowe hujostwa. Ale jak powiedział kiedyś pewien właściciel kasyna, „debile nie zasługują na to, żeby mieć pieniądze”. Błędne koło hazardu najczęściej łączy się z wiarą, że debilowi uda się odegrać. Niestety prawda jest zgoła inna. Chociaż na truizm zakrawa stwierdzenie, że hazard przynosić ma zyski przede wszystkim organizatorom hazardu, wśród graczy pokutuje przekonanie, że system można jakoś oszukać, że istnieje jakiś sposób gry gwarantujący sukces, że trzeba tylko to rozgryźć i tak dalej.

Ponieważ jestem tylko wiejskim głupkiem i nie znam się na niczym, pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu badania naukowe, przeprowadzone w 2010 roku przez neuronaukowca Rezę Habiba. Pan Habib postanowił zbadać co się dzieje z mózgami ludzi pod wpływem automatów do gry. Do eksperymentu zaprosił 22 osoby – połowa z nich była patologicznymi hazardzistami, druga połowa uprawiała hazard tylko towarzysko. Kazał im przyglądać się tym wszystkim obrazkom oglądanym przez niektórych namiętnie jak pornole szczęsliwym siódemkom, jabłkom i sztabkom złota. Automat zaprogramowano na trzy opcje – wygraną, przegraną i „prawie wygraną”, kiedy to automat zatrzymywał się na trzech szczęśliwych symbolach, po czym w ostatniej chwili jeden z nich przeskakiwał. Grę przeprowadzano bez pieniędzy, a skaner rezonansu magnetycznego rejestrował pracę mózgów graczy. – Odkryliśmy, że z neurologicznego punktu widzenia nałogowi hazardziści byli bardziej podekscytowani w sytuacji wygranej. Kiedy pojawiły się trzy takie symbole, to pomimo tego że nie otrzymywali żadnych pieniędzy, obszary mózgu powiązane z emocjami i nagrodą były dużo bardziej aktywne niż u graczy nie przejawiających zachowań patologicznych. Ale tym, co było naprawdę ciekawe, były „prawie wygrane”. Ich mózgi reagowały niemal tak samo. Gracze, którzy nie wpadli w szpony nałogu, postrzegali prawie wygraną na równi z przegraną. Osoby bez problemu z hazardem lepiej rozpoznawały, że prawie wygrana wciąż oznacza że przegrałeś -  powiedział Habib. Co to wszystko oznacza? Te samo zdarzenie było różnie postrzegane neurologicznie. Inaczej przez patologicznych, a inaczej przez „normalnych” hazardzistów. O ile ludzie nie uzależnieni od hazardu w porę wycofywali się z gry, żeby zminimalizować straty, o tyle patologiczni gracze w obliczu „prawie wygranej” popadali w euforię, jakby rzeczywiście wygrali. Popycha to takich ludzi do wrzucania kolejnej monety w bezduszną maszynę. Badanie potwierdziło jedynie to, o czym spece od „koszenia frajerów” wiedzą już od dawna. Już od dziesięcioleci automaty do gry są programowane tak, żeby dostarczać naiwniakom jak najwięcej „prawie wygranych”. W ten sposób nakręca się spirala zysku, a ludziska tracą swoje ciężko zarobione, wyżebrane czy ukradzione pieniądze. Jeśli następnym razem ktoś powie Wam, że prawie wygrał, uświadomcie go, że zrobili go w chuja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz