Nie ma w polskiej szkole bardziej kretyńskiej lektury niż
„Chłopcy z Pacu broni”. Można się spierać o wartości estetyczne i tak dalej,
ale jeśli chodzi o walory edukacyjne, dydaktyczne i wychowawcze to ta książka
jest po prostu szkodliwa. Niestety nikt zdaje się tego nie zauważać.
Obowiązkiem każdego małolata wezwanego do odpowiedzi jest zachwycać się
nieodpowiedzialną postawą rywalizujących ze sobą gówniarzy, która prowadzi do
bezsensownej śmierci.
Chłopcy z Placu Broni musieli bronić swojego terenu przed
rówieśnikami pragnącymi urządzić na nim sobie boisko do gry w palanta. Ernest
Nemeczek, zajmujący najniższe miejsce w grupowej hierarchii postanawia wykazać
się przed kumplami i idzie na całość. Tak się przy tym załatwił, szpiegując
wrogów w basenie, że się biedak przeziębił, a potem po kolejnym spotkaniu z
wodą zapadł na zapalenie płuc. W dniu wielkiej ustawki, mimo choroby postanowił
napierdalać się z przeciwnikami, w konsekwencji czego wyzionął później ducha.
Niestety, śmierć jego – sama w sobie absurdalna – staje się
tym bardziej kuriozalna, iż niebawem Plac Broni zostaje sprzedany pod budowę
domu, a chłopcy muszą go opuścić. Ze szkoły podstawowej pamiętam patetyczną
gadkę o tym jakim to bohaterem był kretyn Nemeczek. Obecnie nie brak głosów, że
powieść była tak naprawdę satyrą na europejski nacjonalizm, jeśli taki jednak
był zamysł jej autora nie jest to humor zbyt porywający. Byłoby to groteskowe,
gdyby lektura ta tak naprawdę wyśmiewała to, co próbuje się wpajać dzieciakom.
Ale ogólna wymowa tego co niesie ze sobą jest taka a nie inna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz